Rower szosowy to prawdziwy cud techniki, jednak w starciu z dziurawymi ścieżkami rowerowymi jego przegrana jest tylko kwestią czasu.
Rower szosowy to prawdziwy cud techniki, jednak w starciu z dziurawymi ścieżkami rowerowymi jego przegrana jest tylko kwestią czasu. Fot. Marek Podmokły / Agencja Gazeta
Reklama.
– Przepisy prawa są nieubłagane, ale od pewnego czasu nie można ubłagać także policjantów – żali się Patryk, który codziennie jeździ rowerem do pracy. – W Warszawie w ostatnich latach przybyło ścieżek rowerowych, problem w tym, że wiele z nich nie jest, delikatnie mówiąc, najlepszej jakości. Czasem wolę zjechać na ulicę niż uszkodzić koło. Nie raz przyszło mi za to zapłacić – dodaje.
Szosowy jest na szosę
Patryk nie jeździ rowerem z supermarketu. – Rowery szosowe tylko kształtem i nazwą przypominają te wszystkie trekkingi czy górale – tłumaczy mój rozmówca. – Tu wszystko jest konstruowane w taki sposób, żeby maksymalnie obniżyć masę zestawu. To sprawia, że poszczególne elementy są delikatne i tanie, albo tylko troszkę bardziej wytrzymałe i bardzo drogie – twierdzi Patryk.
Sprawdziliśmy – komplet kół do roweru szosowego za 1500 zł wcale nie należy do najdroższych. – Aż tak drogich nie zakładałem, nie stać mnie. Te, co mam, jednak też kosztowały tyle, że w Biedronce można kupić cały rower, jak nie dwa – śmieje się Patryk.
W przypadku rowerów szosowych nazwa oddaje istotę tych pojazdów. – Szosowy, czyli na asfalt. Tym się nie da wyjechać na wycieczkę górską, połamie się na pierwszym podjeździe. Kocie łby, kamienie, piasek – to wszystko jest dla nich zabójcze. Nawet zwykły niski krawężnik. Ba! Zwykła dziura czy studzienka kanalizacyjna czasem wystarczy, żeby pogiąć felgę – dodaje Adam Reski, kolega Patryka. Często razem pedałują po Polsce.
– W kupie raźniej i policja jest mniej chętna do wlepiania mandatów – śmieje się Patryk. – Ale ostatnio chęci mają jakby dużo więcej, zgarnęli przecież całą grupę rowerzystów i wlepili im kary za jazdę po jezdni, gdy obok była ścieżka – dodaje Reski. Ich zdaniem policjanci wykazali się co prawda znajomością przepisów, ale rozsądku w ich działaniach nie było za grosz.
Wyzwanie dla sprzętu
Prawodawca określił wyraźnie w przepisach, kiedy można jeździć po jezdni, a kiedy nie. Gdy jest ścieżka rowerowa, to rowerzysta musi nią jechać i nie może zjechać na chodnik czy ulicę. Inaczej naraża się na mandat od 50 do 100 zł. Jeśli nie ma ścieżki rowerowej, wówczas należy zjechać na jezdnię. Jazda po chodniku jest dozwolona tylko w dwóch przypadkach: gdy rowerzysta ma pod opieką dziecko do lat 10 lat, lub gdy samochody na drodze mogą poruszać się z prędkością większą niż 50 km/h, a chodnik ma przynajmniej 2 metry szerokości.
– Problem w tym, że nasze rowery na ścieżki rowerowe nie bardzo się nadają. Ustawodawca wyraźnie nie wziął nas pod uwagę i pewnie zapomniał, że Polacy jeżdżą nie tylko na "góralach". Jakby jeden z drugim pojeździł trochę na szosówce po kostce bauma, to zaraz by wprowadzili stosowną nowelizację przepisów – z żalem mówi Adam Recki.
Moi rozmówcy zauważają, całe zamieszanie bierze się stąd, że ścieżki najczęściej są budowane "po taniości". – Najtańsza dla inwestora jest ta kostka z zaokrąglonymi krawędziami. Nie wymaga takiej dbałości podczas kładzenia, jest bardziej tolerancyjna na wszelkiego rodzaju fuszerki. Te z płaskimi krawędziami trzeba układać na lepiej przygotowanym podłożu, a samo układanie wymaga więcej precyzji – tłumaczy Kamil Rawicz, właściciel przedsiębiorstwa zajmującego się układaniem chodników.
– Dla nas te kostki z zaokrąglonymi brzegami są jak tarka i tor przeszkód w jednym. Proszę zauważyć, że rower szosowy nie ma żadnych amortyzatorów. Tu nie ma zbędnych kilogramów, wszystko jest obliczone na jak najszybszą jazdę. Te ścieżki się po prostu nie nadają do tego, żeby wyjeżdżać na nie rowerami szosowymi – mówi Patryk.
Dlatego wyjeżdżają na jezdnie. Tu też nie jest różowo, zdarzają się dziurawe pobocza, zapadnięte studzienki, ale największa bolączką są policjanci. – Jakby się wściekli. Nie wiem, może mają jakieś wskazania, żeby jak najwięcej kasy zbierać z mandatów, ale nie ma miesiąca, żebym nie słyszał o kolejnej karze, jaką dostał któryś z naszych znajomych. Ja sam już dwa razy płaciłem – mówi Reski. I będzie płacił, jak podkreśla w rozmowie z naTemat, rower jest dla niego ważniejszy niż to, co mówią policjanci czy strażnicy miejscy.
Twarde prawo
Okazuje się, że policjanci karzą ich zresztą nie tylko za jazdę w niedozwolonym miejscu. – Ktoś wymyślił, że rower musi mieć dzwonek. Nieważne, w jakim stanie jest układ kierowniczy, łańcuch może skrzypieć, a koła mogą być kwadratowe, ale rower bez dzwonka jest niezgodny z przepisami – ironizuje Patryk i pyta retorycznie: – Widział ktoś kiedyś zawodników Tour de Pologne ścigających się na rowerach z dzwonkami?
Ale to nie wszystko. Rower musi mieć także oświetlenie. W ciągu dnia nie musi być włączone, nawet nie musi być zamocowane trwale do roweru, ważne jednak, żeby było, białe lub żółte światełko z przodu, czerwone z tyłu. Musi być też odblask z tyłu, ten już zamontowany na stałe. – To jakieś szaleństwo. Mogę jeździć bez kasku, w masce spawacza na twarzy i psa z kulawą nogą nie ma prawa to zainteresować. Ale jak nie zamocuję światełek, to mandacik, w środku dnia, w samo południe – skarży się Adam Reski.
Policjanci prywatnie uznają ich racje. – Tak po ludzku to może i nawet współczują nam, że ustawodawca nie znał się na rowerach i napisał takie prawo, które stawia nas w trudnej sytuacji wyboru między mandatem a trwałością roweru. Ale jak to mówią, dura lex sed lex – śmieje się Patryk, a Adam Reski mu wtóruje. Kiedy pytam, dlaczego w takim razie nie przesiądą się na popularniejsze rowery górskie, które z łatwością zniosą niejedno starcie z krawężnikiem, odpowiadają poważnie: – W życiu! Kto raz spróbował szosówki i mu się spodobało, nigdy nie przesiądzie się na górala.
– Wolę płacić mandaty oczekując, że ktoś w końcu zmieni te głupie przepisy – dodaje Reski.