Conor McGregor, choć całe życie sportowe związany z MMA, postawił się utytułowanemu Floydowi Mayweatherowi Jr. i dotrwał aż do dziesiątej rundy, kiedy przerwał pojedynek. Co ważne, Irlandczyk do momentu porażki na punkty przegrywał z Mayweatherem w nieznacznym stopniu.
Początek walki musiał być zaskakujący dla każdego fana boksu. McGregor, całe życie zawodnik mieszanych sztuk walki, odważnie zaatakował rywala. Pierwsze trzy rundy należały wręcz do niego. Mayweather przebudził się dopiero w czwartej rundzie, kiedy ruszył odważniej do walki.
Popularny "Money" przez następne kilka rund stosował ten sam schemat. Pamiętał o unikach, a potem starał się kontrować debiutanta. Z każdą kolejną rundą rosła przewaga rutynowanego boksera. Z kolei McGregor coraz częściej faulował, najpewniej z powodu swoich przyzwyczajeń z MMA. Momentami starał się wręcz przenieść na ring elementy z... zapasów.
Mayweather napierał coraz mocniej. W dziesiątej rundzie ostatecznie sędzia podjął jedyną słuszną decyzję – na widok słaniającego się McGregora przerwał walkę.
Amerykanin w ten sposób wygrał 50. pojedynek w karierze i pobił rekord słynnego Rocky’ego Marciano, który chwalił się rekordem 49-0. Mayweather zapowiedział, że do ringu już nie wróci. Zresztą była to jego pierwsza walka od 2015 roku.
McGregor z kolei najpewniej wróci do MMA. Ale przygoda z boksem opłaciła mu się – według różnych szacunków otrzyma za nią od 100 do 150 mln dolarów. Z kolei Mayweather zarobił rekordowe 260 milionów dolarów. To najwyższa gaża w historii sportów walki. Organizatorzy mogli sobie na to pozwolić, bo najtańsze bilety kosztowały 2200 dolarów, czyli ponad 8 tys. zł. Najdroższe – 70 tys., czyli 260 tysięcy złotych. I oczywiście się sprzedały. Ponadto dostęp do Pay-Per-View kosztował 100 dolarów.