Wystarczy znaleźć kościół, pojechać, zobaczyć jak się ludzie modlą, co to w ogóle jest. Często ci, którzy mocno "walą" w takie rzeczy, sami tego nie doświadczyli – mówi naTemat Maciej Bodasiński, jeden z twórców akcji "Różaniec do granic". W rozmowie z naszym portalem wyjaśnia, dlaczego organizuje taką akcję i co sądzi o sprawach, które wytykają mu internauci.
To jedna z najbardziej zaskakujących akcji tej jesieni. 7 października Polacy ruszą z kościołów dookoła Polski i będą modlić się wzdłuż granicy na różańcach. Już teraz zapisały się tysiące. Pomysł gorąco popiera Konferencja Episkopatu Polski, wieść o akcji dotrze do każdej z trzynastu tysięcy parafii w Polsce.
Ale nie ma róży bez kolców. Inicjatywa Fundacji Solo Dios Basta spotkała się nie tylko z zainteresowaniem, ale i z negatywnymi komentarzami. A czasem nawet po prostu hejtem. Zapytaliśmy o to jednego z twórców akcji "Różaniec do granic" Macieja Bodasińskiego.
Kim pan w ogóle jest?
Jestem filmowcem. Na co dzień produkuję filmy dokumentalne, mam studio. Filmy są ewangelizacyjne i opowiadają o Bogu. Utrzymuję się z dystrybucji tych filmów.
A skąd pomysł na tę "akcję różańcową"?
Z kilku kierunków. W zeszłym roku zorganizowaliśmy wielkie spotkanie na Jasnej Górze. Chodziło o to, żeby zrobić coś innego, zgromadzić ludzi w czystej intencji, niepowiązanej z żadną walką polityczną czy społeczną. Po prostu modlitwa w nowy sposób, nie zawsze spotykany w kościele. To było na dole, na trawniku, nie na wałach jak zawsze, były światła, kadziło, potężny dym, animacja na murach. To było coś nowego. Chcieliśmy dotrzeć do wszystkich grup społecznych z tym zaproszeniem. Do wierzących i do niewierzących. I to wyszło. Przyjechało 150 tys. ludzi, to był szok. Ludzie niewierzący też nam pomagali. Jeden z nich strasznie się dziwił, że "nikt nie chla i nikt nie pali. Co tu się dzieje?".
A te pozostałe kierunki?
Setna rocznica objawień w Fatimie. Dla wierzących to pewna opowieść, ale realna, aktualna i ważna. Chcieliśmy to przywołać i zrealizować coś, co jest zgodne z nią, na dużą skalę. Wreszcie po trzecie dzisiejszy świat potrzebuje modlitwy. Modlitwa to działanie, w którym nikt nikogo do niczego nie zmusza, odwołujemy się do pewnego autorytetu "ponad nami". Decyzja o tym, co się wydarzy na świecie, nie jest przecież nasza. My nikogo nie przekonujemy, nie namawiamy, nie walczymy. Tylko modlimy się.
A co ma dać ta modlitwa?
Znam rodziny, które są tak skłócone z powodów politycznych czy innych, że ze sobą nie rozmawiają. Jest coraz więcej hejtu, problemów w Europie. Modlimy się o pokój. Nie o brak wojny, tylko o pokój. Stan ducha między narodami.
Akcentuje pan, że chce zrobić coś inaczej. W Polsce nie ma dość możliwości do modlitwy? Potrzebny jest nowy bodziec?
Każdy nowy jest dobry, jeśli jest zgodny z nauką Kościoła. Chodzi o to, żeby ludzi poruszyć, wyrwać sprzed telewizorów i telefonów, z marazmu. Odwołać się do przestrzeni duchowej, która według nas jest tak samo ważna jak warstwa materialna. To, co jest ważne dla nas, to bardzo chcieliśmy połączyć życie codzienne, normalne, z życiem duchowym. To częsty zarzut wobec Kościoła, że jest oderwany od codzienności. My sobie, księża sobie.
A wie pan, że w internecie w najlepszym wypadku dworują sobie z pana, ale w zasadzie jest tylko nieustająca fala hejtu?
Miałem taki jeden dzień, pierwszy, w okolicy konferencji prasowej informującej o wydarzeniu. Wtedy miałem takie trochę załamanie. Bo trzeba wiedzieć, że ja takich rzeczy nie robię na co dzień. Mam rodzinę, czwórkę dzieci, nie zajmujemy się organizowaniem modlitw na granicach państw. "Aaaa tanio, szybko, solidnie, zorganizuję". Nie ma czegoś takiego. Przeczytałem ileś tam wpisów i byłem w szoku, że można to tak odbierać i tak reagować. Dlatego przestałem na to patrzeć. Zderzenie z taką agresją jest strasznie trudne.
Ludzie mówią, że odwołuje się pan do Boga, żeby stworzyć tarczę przed islamem. To o to chodzi?
To nie chodzi o to, żeby walczyć z kimkolwiek. Chcemy, żeby wartości, które są związane z wiarą chrześcijańską, były ważne dla jak największej ilości ludzi. Chrześcijaństwo to nie są zakazy typu "nie rób", "nie dotykaj". To zaproszenie do miłości, to jest dobrze rozumiane chrześcijaństwo. Nie walczymy z muzułmanami.
A co pan o nich sądzi?
Ja sam byłem kilkukrotnie w tych krajach. W wielu miejscach na świecie te kultury się przenikają. Są oczywiście kraje bardzo sfanatyzowane, ale są też takie jak np. Senegal, gdzie komuny chrześcijańskie żyją i modlą się między muzułmanami. Są sąsiadami, znają się. Są przychodnie katolickie, które przyjmują muzułmanów tak samo jak katolików. To taki obraz, który wytworzyły media i grupy fanatyków, że trzeba się nawzajem mordować i innej drogi nie ma.
Brzmi zbyt pięknie.
Istnieje zjawisko, które niektórzy określają mianem islamizacji. My chcielibyśmy, żeby w pełnej wolności wyboru ludzi żyć jednak w przestrzeni kultury chrześcijańskiej. Zabezpieczać to nie przez walkę z muzułmanami, którzy mają tak samo pełne prawo do swojej kultury, wiary i zasad, jeśli tylko nie krzywdzą innych. Takie samo prawo jak my, chrześcijanie. Ale chcielibyśmy żyć w tej przestrzeni i wśród takich wartości, które są przez jak największą liczbę osób wyznawane. To nie jest walka z muzułmanami, to jest walka o mocne chrześcijaństwo i zasady, na które ta wiara wskazuje. Ale w dobry sposób, oczyszczony z polityki. Walczymy o to, żeby w relacjach między ludźmi było jak najwięcej miłosierdzia. W ogóle proszę nie zakładać złych intencji. Że wszystko, co się dzieje, musi mieć ukryty cel. Istnieją ludzie, którzy mają czyste intencje i według nich działają.
Inni przekonują, że spełnia pan marzenie polityków. Wpisuje się w "trend" izolowania Polski od Europy.
Rozumiem, że można tak pomyśleć, że jak powstaje linia ludzi wzdłuż granicy, to ona w naturalny sposób broni się przed czymś. Ale można też na to spojrzeć inaczej. Wyjście do granic, wyjście ze swojego domu, może być wyjściem do świata. Wyjście do kogoś nie oznacza od razu obrony. Ci, którzy tak myślą, może sami mają ustawione tak życie. Obrona i atak. Ale tak nie musi być. To wyjście do Europy z pozytywnym przekazem. Jesteśmy ludźmi wierzącymi i to są nasze wartości. Modlimy się o pokój. To pewne zaproszenie, wyznanie wiary… i tyle. Chcemy coś ludziom Europy dać, a nie zabierać.
Nie brakuje takich, dla których ta akcja to ciemnogród. Według nich w 2017 roku nie ma miejsca na religię.
Mam wielu znajomych, którzy tak myślą. Utrzymuję z nimi relacje, widuję się, piję kawę, jeżdżę na wakacje. W pełni to rozumiem i akceptuję. Nie walczę z tą myślą, w ogóle nie chcę z nią dyskutować. To wolna wola człowieka.
To jak to jest z tą ewangelizacją, łatwo pan odpuszcza.
Ewangelizacja to propozycja. My wychodzimy z czymś do ludzi. W moim życiu było tak, że kiedy miałem siedemnaście lat, byłem bardzo zniszczonym chłopakiem. Żyłem w trudnej rodzinie, byłem pełen lęków, z trudem funkcjonowałem. Na granicy życia i śmierci. Raz jeden ktoś mnie zaprosił do kościoła na modlitwę poza mszą. I to było wydarzenie, które zmieniło moje życie. Zacząłem się modlić, to przynosiło owoce. Mam żonę, czterech synów, widzę jasno obecność Boga. To jest doświadczenie, a nie fanatyzm czy ciemnogród.
Uważa pan, że kogoś tym przekona?
Ja gorąco apeluję do tych, którzy napisali te komentarze, żeby na zasadzie pewnego szaleństwa wzięli udział w tym evencie. Znaleźć kościół, pojechać, zobaczyć jak się ludzie modlą, co to w ogóle jest. Często ci, którzy mocno walą w takie rzeczy, sami tego nie doświadczyli.
Zrobiono też z pana pisowca.
To jest jedna z najśmieszniejszych rzeczy, która mnie w życiu spotyka. Pewnie dla wielu ludzi polityka jest ważna, ale ja się nią niezajmue. Bardziej żyję w przestrzeni Kościoła. Jeżdżę do szkół, daje świadectwo wiary, produkuję filmy, chodzę z dziećmi na spacer, odprowadzam je do szkoły, mieszkam w Warszawie. Czytam nagłówki, ale nie interesuje mnie to. Nie znam ludzi z polityki. Choć muszę dodać, że teraz przy okazji organizacji tego wydarzenia musiałem się spotkać z władzami. Jako organizatorzy potrzebowaliśmy współpracy policji, straży granicznej. I reakcja jest taka: kim wy w ogóle jesteście, nie znamyw was, nigdy o was nie słyszeliśmy, o co chodzi. Świat polityków to inny świat, który się z naszym nie przenika. Wiem, kiedy są wybory, biorę w nich udział, ale nie przeżywam polityki emocjonalnie. Gdyby to było za poprzedniej władzy, chcielibyśmy zaprosić pan prezydenta Komorowskiego, tak jak teraz cieszylibyśmy się z obecności prezydenta Dudy.
Kogo pan chciałby zobaczyć na granicy?
Najbardziej tych, którzy napisali te komentarze w internecie.
Ile się spodziewacie osób? Tego miliona, o którym mówiliście?
Trudno powiedzieć. W Polsce są ludzie, których nie widać w mediach. To ok 3-4 mln ludzi, którzy żyją swoją wiarą bardzo mocno, są we wspólnotach, chodzą do kościoła częściej niż raz w tygodniu. W samych grupach Żywego Różańca jest 2 mln osób. Kiedy organizowaliśmy wydarzenie „Wielka Pokuta”. Nasz profil facebookowy miał 7 tysięcy fanów. To jest bardzo mało. A jednak przyjechała rzesza ludzi. My dowiadywaliśmy się po fakcie, że ludzie przekazywali to sobie z ust do ust. Szedł taki przekaz trochę jak za „Solidarności”, że dzieje się coś bardzo ważnego i trzeba iść. A teraz zaangażowanie jest dużo większe. Kościół pomaga, będą komunikaty w każdej parafii, 37 proc. Polaków chodzi co niedzielę na mszę. Oni usłyszą to zaproszenie.
Za rok spotkacie się w tym samym miejscu, o tej samej porze?
To raczej jednorazowa historia, chyba, że to się inaczej potoczy i ktoś zechce to robić. Jeden z biskupów powiedział: "no panowie, to za rok kraje ościenne i robimy taką modlitwę wokół Europy". Ale to już przerasta moje myślenie o takich rzeczach. Moja wiara też ma swoje granice.