Szukanie mieszkania na wynajem w Warszawie to zajęcie dla ludzi o mocnych nerwach. O tym, że są często w żałosnym standardzie, wiemy nie od dzisiaj. Ale mieszkania oprócz tego, że są obskurne jak zawsze, coraz częściej są po prostu bardzo drogie. Żeby wynająć dwupokojowe mieszkanie w dobrym standardzie i w dobrej lokalizacji, trzeba się szykować nawet na wydatek rzędu około trzech tysięcy złotych. W innych stronach Polski wcale nie jest dużo lepiej.
– Startowałam od 700 złotych (za pokój – red.), teraz od trzech miesięcy szukam chaty i jak widzę te ceny, to dostaję szału – mówi mi Marlena, która mieszka w Warszawie od pięciu lat. Obecnie pracuje w call center. Z mieszkania, w którym jest, chce uciec, bo właściciel delikatnie rzecz ujmując ukrył fakt, że jest ono opanowane przez pluskwy. Częściej niż tam, śpi po znajomych. A i tak płaci 900 złotych za pokój. Plus rachunki.
I to w zasadzie jest bardzo tanio. Bo mieszkania są teraz dużo, dużo droższe. – PRL na maksa kosztuje 2300 złotych. W wyższym standardzie jest jeszcze drożej – dodaje i podkreśla, że teraz za pokój trzeba zapłacić mniej więcej nawet 1200 złotych. – No ludzie święci, nie każdy ma szansę zostać prezesem i nie zarobi milionów, żeby tyle zapłacić – gorączkuje się.
Chcesz tanio – kup mieszkanie
To, o czym mówi Marlena, pokazują także badania, choć te oczywiście nie są tak dramatyczne. Według analizy Open Finance i Home Broker czynsze w ciągu ostatnich 4 lat wzrosły o 7 proc. Mowa jednak o całym kraju, a stolica tę średnią zdecydowanie zawyża. Są też inne dane - według NBP w ciągu dekady w Warszawie wynajem podrożał o 30 proc.
Analitycy Open Finance i Home Broker przekonują, że średnią podnoszą ci, którzy na rynku wynajmu dopiero debiutują – a więc właściciele nowych mieszkań, świeżo wyremontowanych. A nowych mieszkań najwięcej buduje się w Warszawie, więc nie dziwi ta grafika:
Blisko 2200 złotych za dwupokojowe mieszkanie w stolicy poniżej 50 metrów. A mówimy o cenie średniej – są więc i lokale znacznie droższe. Dla porównania, przy typowym kredycie na 25 lat o wartości 250 tysięcy złotych i obecnym wskaźniku WIBOR miesięczna rata kredytu hipotecznego wynosi niecałe 1300 złotych. Czyli jest po prostu taniej.
Rzecz w tym, że nie każdy ma pieniądze na kupno własnego mieszkania. Zgodnie z zaleceniami KNF klient dzisiaj powinien mieć 20 proc. wkładu własnego. Banki naginają tę zasadę i tworzą oferty od 10 proc. Ale jeszcze niedawno można było mieć nawet mniej – a i tak wziąć kredyt. I to właśnie dlatego ceny najmu skaczą – więcej osób nie może sobie pozwolić na swoje mieszkanie. Ponadto popyt napędzają licznie ściągający do Polski Ukraińcy.
Ceny biją rekordy
W moim bloku (nowe osiedle w Warszawie – red.) ktoś wystawił mieszkanie na wynajem. 40 metrów kwadratowych, 2800 złotych czynszu miesięcznie plus cztery tysiące kaucji. Przecież to jakiś żart – twierdzi Rafał. Sam ma mieszkanie o ponad 20 metrów większe i… niższą ratę kredytu.
"Mieszkanie urządzone przez projektanta wnętrz materiałami wysokiej klasy i meble pod wymiar" – czytam w ogłoszeniu. Patrzę na zdjęcie – słynny stolik Lack z Ikei za trzydzieści złotych.
I to wcale nie jednostkowy przypadek. Facebookowa grupa "Mieszkaj dobrze, Warszawo" puchnie od absurdalnie drogich ofert. Jednoosobowy pokój za tysiąc złotych w... Międzylesiu? Nie ma problemu. Przecież to tylko 13 kilometrów w linii prostej od centrum:
Kto inny przyznaje, że szuka kawalerki, ale jego budżet to 1200 złotych z rachunkami. Wtedy następuje specyficzne samobiczowanie. "Wiem, że to Warszawa, cena bardzo niska, wręcz abstrakcyjne pytanie, ale co mi zależy spróbować". W odpowiedzi dostaje: "Mój budżet to 1800 zł, a i tak nie znalazłem mieszkania za taką cenę w Warszawie. Szukam już 4 tygodnie".
A ile można zapłacić za mieszkanie, które ma zaledwie 37 metrów, jest położone na Bielanach (czyli daleko od centrum, choć przy metrze) i jest w nim zaledwie jedna sypialnia, bo w miniaturowym salonie kanapa jest za mała, żeby się na niej położyć? 2200 złotych.
Przed podwyżkami nie uciekniesz nawet jeśli od lat mieszkasz w jednym miejscu. – Ostatnio ceny poszły w górę, nawet ja miałam podwyżkę w tym roku – mówi mi Katarzyna, która mieszka od pięciu lat w jednym mieszkaniu na Ochocie. – Teraz płacę 800 zł za pokój plus 150 na opłaty, ale ponieważ wszystko mam elektryczne, zawsze mam jeszcze dopłaty – przekonuje mnie. – Podwyżka byłaby większa, ale utargowałyśmy sto złotych. A w mieszkaniu nic nie było remontowane czy zmieniane od lat – podkreśla.
Zresztą, jeśli w wyszukiwarce Otodom.pl poszukacie mieszkania na wynajem w Warszawie, a w filtrach wybierzecie 2 pokoje i cenę od tysiąca do 1750 zł, wyskoczy wam teraz 75 ofert. W cenie od 1750 zł do 2500 zł tych ofert będzie… 1448.
Trzeba się przyzwyczaić
Jak zwraca uwagę Andrzej Prajsnar, ekspert portalu RynekPierwotny.pl, na obniżki nie ma co liczyć. Głównie dlatego, że w Polsce nadal brakuje mieszkań, a zwłaszcza w Warszawie. – Niedostateczna podaż mieszkań na wynajem w dużych miastach, m.in. w Warszawie, sprawia, że czynsze są nieproporcjonalnie wysokie w stosunku do poziomu zarobków i kosztów finansowania lokum kredytem – tłumaczy.
Na dodatek będziemy obserwować podobny efekt do tego, jaki zachodzi np. w najpopularniejszych turystycznych miastach na południu Europy. Tam z powodu najazdu turystów, którzy wynajmują mieszkania, często nie stać na nie miejscowych. U nas za ten efekt odpowiadają... Ukraińcy. – Oprócz polskich pracowników przenoszących się do większych miast, popytową presję na wzrost kosztów najmu tworzą również imigranci zza wschodniej granicy. Dodatkowym problemem wydaje się brak dużych i wyspecjalizowanych inwestorów, którzy oferowaliby stabilne warunki najmu na przykład na 10 lat – podkreśla Prajsnar. To może zmieni program Mieszkanie+, ale na razie to pieśń przyszłości.