Przykład Leszka Tillingera pokazuje, jak działa ustawa dezubekizacyjna. W rozmowie z naTemat były piłkarz i działacz Polonii Bydgoszcz przyznaje, że przez parę miesięcy był na etacie PRL-owskich służb. Nie miał jednak o tym pojęcia – dowiedział się dopiero teraz, gdy zaczął sprawdzać swoje papiery, kiedy otrzymał zawiadomienie, iż jego emerytura na mocy nowych przepisów zostanie wkrótce obniżona.
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
O sprawie zrobiło się głośno, gdy "Gazeta Wyborcza" podała kilka nazwisk wielkich piłkarzy poddanych dezubekizacji. Wśród tych, którym od 1 października mają zostać obcięte emerytury, znalazło się trzech z kadry "Orłów Górskiego": Kazimierz Kmiecik, Antoni Szymanowski i Jerzy Kraska. Ich wina polegała na tym, że byli zawodnikami klubów gwardyjskich (mówiąc bardziej wprost – milicyjnych). Minister sportu Witold Bańka jednak uspokoił, że sportowcy z milicyjnych klubów nie podpadają pod ustawę, która znacząco obniża emerytury tym osobom, które w czasach PRL "pracowały na rzecz totalitarnego państwa". Resort zapewnił, że nie chodzi o etaty milicyjne i wojskowe, ale UB-ckie lub SB-ckie.
Leszek Tillinger, do niedawna prezes Polonii Bydgoszcz, wcześniej działacz sekcji piłkarskiej i żużlowej, a jeszcze wcześniej piłkarz tego klubu, w rozmowie z naTemat wyjaśnia jednak, że nikt z zawodników nie miał pojęcia, na jakim dokładnie etacie był zatrudniany. Miał grać i tyle.
To jak to jest – to były etaty SB-ckie, UB-ckie, czy milicyjne?
Generalnie, zawodnicy w tak zwanych klubach gwardyjskich byli na etatach mundurowych. I czasami okazywało się, że były to także etaty służby bezpieczeństwa. Jednak zawodnicy o tym nie wiedzieli, to się działo za ich plecami. Niejednokrotnie w trakcie swojej kariery sportowej byli przerzucani z etatu na etat w różnych wydziałach czy jednostkach i nie byli o tym zupełnie informowani. Gdzie był wolny etat, tam go przerzucano. Ale to nie oznaczało jakiejkolwiek pracy dla służb.
A jak to było w Pana przypadku?
Ja byłem piłkarzem i do Polonii Bydgoszcz przyszedłem z Zawiszy Bydgoszcz. Ściągnęli mnie do tego klubu oficerowie MO, którzy działali w sekcji piłki nożnej. W Polonii przyjęto mnie na etat i w tym czasie, kiedy byłem zawodnikiem, później kierownikiem sekcji piłki nożnej a jeszcze później kierownikiem sekcji żużlowej, byłem na etacie mundurowym. Tak było do 89' roku.
Teraz, kiedy dostałem to zawiadomienie w sprawie emerytury, ściągnąłem sobie wszystkie papiery, dowiedziałem się, że przez 5 czy 6 miesięcy byłem zatrudniony gdzieś w wydziale technicznym czy łączności w służbach. Nie miałem o tym pojęcia i moja noga ani razu nie przekroczyła progu tego wydziału.
Ma Pan orientację, ile osób związanych z Polonią Bydgoszcz w czasach, gdy był to klub gwardyjski, otrzymało pismo o obniżeniu emerytury?
Nie wiem, ludzie raczej tego nie ogłaszają. Pewnie część odwołuje się od tej decyzji do dyrektora Zakładu Emerytalno - Rentowego MSWiA i – tak jak ja – czekają na odpowiedź.
Możliwe, że w tym gronie jest ktoś, kto naprawdę współpracował ze służbami. Tego nie wiem. Ale nie może być to robione tak, że ludzie zostali wrzuceni do jednego kotła i nieważne, czy ktoś ma coś na sumieniu, czy nie – wszystkich potraktowano tym samym walcem.
Na razie nie wie Pan, jaką emeryturę Pan otrzyma?
Nie wiem, czekam na przelew po 1 października. Zobaczymy, jak zostanie potraktowane to moje odwołanie. Jeśli moja wersja nie zostanie przyjęta, to na pewno pójdę z tym do sądu.
Polonia Bydgoszcz w PRL była jednym z kilkudziesięciu klubów gwardyjskich. Pozostałe to choćby Olimpia Poznań, Arkonia Szczecin, Błękitni Kielce, Broń Radom czy najsłynniejsze Gwardia Warszawa i Wisła Kraków. W czasach PRL mogły być one nieco lepiej finansowane czy wyposażone niż, a zawodnicy byli zatrudniani na etatach milicyjnych, a nie zakładowych. Ale tak jak piłkarze większości drużyn na Śląsku, choć byli na etatach w kopalniach, z górnictwem nie mieli nic wspólnego i ani razu nie zjechali pod ziemię, tak i zawodnicy z gwardyjskich klubów milicyjnej pałki w dłoni nie trzymali.
W inwentarzu IPN, jak sprawdziliśmy, nie ma ani słowa o Leszku Tillingerze. Próżno też szukać danych "Orłów Górskiego" czy innych sportowców, których potraktowano na równi z pracownikami bezpieki, decydując o obniżeniu ich emerytur. Wprawdzie w IPN-owskich archiwach jest dwóch Kazimierzy Kmiecików, ale data urodzenia jest zupełnie inna – nie może chodzić o słynnego piłkarza Wisły Kraków. Podobnie z Jerzym Kraską – też jest parę osób o takim imieniu i nazwisku, ale pozostałe dane się nie zgadzają.
Natomiast Antoni Szymanowski – jest! I nawet zgadza się data urodzenia, więc raczej chodzi właśnie o niego. W archiwach piłkarz figuruje jako... pracownik BOR. Lata pracy to 1972-81, czyli czas, gdy Szymanowski występował w Wiśle Kraków i Gwardii Warszawa, potem pojechał do FC Brugge. I przypadek Szymanowskiego tylko potwierdza, że sportowcy byli zatrudniani na jakichś fikcyjnych etatach. A dziś są za to karani.