W ciągu ostatnich lat zrobiliśmy ogromny postęp w ratowaniu "zawałowców”. To dzięki dobremu finansowaniu kardiologii interwencyjnej. Jednak resort zdrowia pod kierownictwem ministra Konstantego Radziwiłła postanowił, że zmniejszy to finansowanie i w ten sposób zniechęci prywatne placówki ochrony zdrowia do ratowania umierających na zawał Polaków. Prof. Paweł Buszman, kardiolog oraz współzałożyciel Polsko-Amerykańskich Klinik Serca mówi wprost, że działania decydentów mające na celu jedynie nacjonalizację kardiologii doprowadzą do tragedii, czyli większej umieralności Polaków z powodu zawału serca. On nie będzie miał problemu z biznesem, przeniesie kliniki za granicę. Czekają tam na niego z otwartymi ramionami.
Przy dyskusjach o finansowaniu kardiologii interwencyjnej często słyszymy od polityków, że ktoś zarabia krocie na tej dziedzinie medycyny i dlatego to finansowanie powinno być niższe. Czy rzeczywiście tak jest, a może politycy z innych względów chcą to finansowanie obniżać?
Odpowiadając na to pytanie zacytuję pacjenta ze Starachowic, który panu wiceministrowi Piotrowi Gryzie powiedział tak: panie ministrze, mnie nie interesuje czy podmiot jest publiczny, czy prywatny. Czy na tym traci, czy może zyskuje, ja muszę mieć poczucie bezpieczeństwa a takie poczucie daje mi AHP i jego lekarze. Lekarze, którzy pracują w AHP to wybitni specjaliści, mają też naprawdę świetny personel pielęgniarski. Wiem, że tak długo jak się mną opiekują, nic mi nie grozi.
Dla pacjenta nie ma znaczenia, czy placówka jest publiczna, czy niepubliczna. Dla niego jest ważne, czy ma dostęp do opieki kardiologicznej na miejscu, czy jest to kardiologia nowoczesna i czy placówka dba o pacjenta.
W takim razie wyobraźmy sobie, że decydenci doprowadzili do sytuacji, w której AHP przestaje funkcjonować w naszym kraju. Jaką mamy sytuację, jeśli chodzi o opiekę kardiologiczną w Polsce?
Ministerstwo Zdrowia wypowiedziało wojnę kardiologii w Polsce, a w szczególności kardiologii prywatnej. To zacietrzewienie i walka z kardiologią już dawno przekroczyły próg bezpieczeństwa. W sejmie słyszałem wypowiedź jednego z posłów, który mówił, że ceny świadczeń w kardiologii są obniżane, żeby "wyciąć” prywatnych, a jak już prywatnych nie będzie, to ceny zostaną z powrotem podniesione. Tylko ja się pytam, dlaczego to ma się odbywać kosztem pacjentów? Na końcu przecież jest pacjent. Dlaczego robimy eksperyment "wycinania” 30-40 proc. usług w zakresie kardiologii inwazyjnej - tyle usług wykonują prywatne placówki - po to tylko, żeby ideologicznie zmienić mapę Polski. Gdzie w tym wszystkim jest dobro pacjenta? Ilu pacjentów musi umrzeć, żeby dokonać nacjonalizacji kardiologii w Polsce? To jest naprawdę nieodpowiedzialne działanie.
Tu też pojawia się pytanie, czemu tak naprawdę ma służyć sieć szpitali. Czy niektórym szpitalom publicznym i niektórym, wybranym szpitalom prywatnym? Widzimy np. że onkologia prywatna ma swój poziom i weszła automatycznie do sieci szpitali, a dlaczego w takim razie kardiologia nie? Dlaczego kardiologia jest tym "chłopcem do bicia”? Wydaje mi się, że to jest absolutnie nieodpowiedzialne działanie. Dalsze obniżanie wycen w kardiologii obróci się niestety przeciwko pacjentowi.
Jednak cały czas rozmawiacie z decydentami, alarmujecie, że to obniżanie wycen w kardiologii inwazyjnej odbije się na pacjentach. Jak Pan myśli, te apele przyniosą jakiś skutek?
Mam nadzieję, że sumienie polityków zostało poruszone m.in. podczas obrad sejmowej Komisji Zdrowia. To są ludzie wierzący, na pewno zdają sobie sprawę z tego, że ktoś ich kiedyś rozliczy, tam "na górze”. Mamy do czynienia, z kolejnymi odnotowanymi zgonami. Przykładem może być historia pacjenta z ostrym tętniakiem rozwarstwiającym, niezaopatrzonego w Starachowicach, który umarł podczas transportu. Tymczasem urzędnik NFZ mówi, że to był pacjent z chorobami przewlekłymi i demencją. Tymczasem wiemy przecież, że w ostrym zespole, gdzie dochodzi do rozwarstwienia aorty , dochodzi do niedokrwienia mózgu. To co urzędnik wziął za demencję było niedokrwieniem mózgu w przebiegu rozwarstwienia aorty. Gdyby ten pacjent był szybko zaopatrzony na miejscu, nie umarłby. To czy pacjent ma 20, czy 90 lat nie jest ważne w takich sytuacjach. Każde życie się liczy i każde jest bezcenne. Może wspomniany pacjent mógłby przeżyć jeszcze następne 10-20 lat.
Politycy mówią od jakiegoś czasu, że skoro mamy już tak dobrą kardiologię inwazyjną, to może zmniejszmy tu finansowanie, a zwiększmy finansowanie leczenia po zawale serca, leczenie niewydolności serca. Płaćmy więcej za rehabilitację, refundujmy więcej nowych leków dla pacjentów po zawale…
I tu proponuję jeszcze medycynę chińską i kadzidełko, bo mniej więcej ma to takie samo uzasadnienie merytoryczne. Możemy tak leczyć, ale chyba mamy XXI wiek. Możemy idąc tym tropem przyjmować oczywiście, że leczenie niewydolności serca jest droższe niż leczenie inwazyjne ostrego zespołu wieńcowego i niewydolności serca. Jest to oczywiście głupota świadcząca o patologii. Wiemy, że w Polsce mamy najwięcej pacjentów z niewydolnością serca w Europie, że mamy największą ilość hospitalizacji pacjentów niewydolnością serca. Dlaczego? Dlatego, że leczenie niewydolności serca jest teraz bardzo dobrze wycenione. Pacjenci są często "przechowywani” na oddziałach internistycznych, kardiologii ogólnej i do nas docierają z ciężkim uszkodzeniem serca do naprawy. Wtedy często jest już za późno. Mam wiele udokumentowanych przypadków, w których pacjent zamiast trafić bezpośrednio do nas z ostrym zespołem wieńcowym, jest leczony zachowawczo, co powoduje często tragiczne konsekwencje.
Pacjent, który trafia do nas za późno, który doznał już dużego uszkodzenia serca, układu krążenia, ma mniejsze szanse na przeżycie niż pacjent z rozsianym nowotworem. Tylko 40-50 proc. takich pacjentów przeżywa 5 lat. To są poważne konsekwencje. Jeśli resort zdrowia i NFZ promuje leczenie konsekwencji i zaniechań, a nie leczenie przyczynowe, to znaczy że absolutnie działa na szkodę pacjenta. Niezgodnie z obecną wiedzą lekarską.
Pod waszym adresem padały zarzuty, że wykonujecie za dużo procedur inwazyjnych, czyli poddajecie zabiegom pacjentów, którzy tego nie potrzebują.
Wiemy, że przez ostatnich 5 lat nie wzrosła w Polsce liczba ostrych zespołów wieńcowych. Nikt ich nie "produkuje” w Polsce. Natomiast pojawiła się lepsza dostępność do nowoczesnego leczenia, czyli diagnostyki i leczenia inwazyjnego i tutaj te procenty rzeczywiście wzrastają, ale ogólna liczba nie wzrasta.
Nie robimy zabiegów inwazyjnych niepotrzebnie i na siłę. Akurat procedury dotyczące rozpoznania ostrych zespołów wieńcowych, w tym stanów przedzawałowych, są konkretnie określone. Wiadomo jakie są parametry, objawy kliniczne, które muszą być obecne. My w odróżnieniu od oddziałów internistycznych, każdego pacjenta cewnikujemy, wykonujemy koronorografię i możemy udokumentować obecność miażdżycy w naczyniach wieńcowych.
To jest wszystko zapisane na nośnikach informatycznych, NFZ ma wgląd do tego. Jedynie 3 proc. naszych pacjentów ze stanami przedzawałowymi ma prawidłowe naczynia wieńcowe, 97 proc. wykazuje istotne zmiany. Jest ten tak zwany substrat anatomiczny patogenny. To widać, nie trzeba wielkiej filozofii, żeby to udowodnić. Oczywiście, jeśli na kontrolę przyjdzie lekarz medycyny pracy wysłany przez NFZ, no to on nie jest w stanie w pełni ocenić fachowej dokumentacji medycznej. Często idziemy do sądu, gdzie jest powoływany niezależny ekspert i on potwierdza, że leczyliśmy ciężko chorego pacjenta. Nigdy nie byliśmy oskarżeni o to, że jakiś zabieg wykonaliśmy niepotrzebnie.
Tutaj sparafrazuję słowa Amadeusza z filmu Mozart, któremu cesarz powiedział, że w jego utworze jest za dużo nut. Wtedy Mozart powiedział: proszę mi pokazać, o którą nutę tutaj jest za dużo. Jeśli więc NFZ krytykuje, to ja proszę, żeby mi powiedział, który pacjent był leczony niepotrzebnie. To są niestety ogólne slogany wypowiadane przez naszych kolegów lekarzy, którzy nie zajmują się kardiologią interwencyjną. W Polsce naprawdę jest wielu pacjentów z ostrym zespołem wieńcowym, my nie musimy ich szukać na siłę. Jest wręcz przeciwnie. Przed przyjęciem oceniamy pacjenta, czy ten może być leczony zachowawczo. Jeśli tak, to leczymy w ten sposób. Inwazyjnie leczymy naprawdę tylko tych, którzy mają wysokie ryzyko wystąpienia poważnych incydentów sercowo-naczyniowych, którym grozi zawał, zgon. Tylko takim wykonujemy koronorografię i potrafimy to bardzo dobrze udokumentować.
Panie profesorze leczenie stanów przedzawałowych ma być limitowane, czyli będą kolejki. Ile można czekać w kolejce ze stanem przedzawałowym?
Ze stanem przedzawałowym nie można czekać w kolejce. Tu powołam się na mojego mentora, nauczyciela i szefa prof. Stanisława Pasyka: jeśli mamy stan przedzawałowy lub zawał, to nie ważne czym - ciężarówką, traktorem czy wozem konny, jedź jak najszybciej do Zabrza. Ja mówię: jeśli masz zawał albo stan przedzawałowy jedź do AHP, my cię tam uratujemy. Jeżeli trafisz do jakiegoś małego szpitala, albo na SOR i przeleżysz tam parę, parenaście godzin to twoje serce będzie niewydolne. Jak nie przewiozą cię do nas, to w końcu umrzesz.
"Róbmy swoje”, jak mówił Młynarski, nie patrzmy co nakazuje i mówi NFZ. Tych pacjentów trzeba leczyć jak najszybciej. Mamy tak zorganizowaną współpracę z lekarzami podstawowej opieki zdrowotnej i ambulatoryjnej opieki zdrowotnej, że wiedzą iż tego pacjenta muszą nam przysłać jak najszybciej.
Nie liczy się czym pacjent do nas trafi - czy karetką, czy pieszo, czy przywieziony przez rodzinę. Liczy się nasze doświadczenie, nasz "nos” kardiologiczny. My się nie mylimy, dobrze diagnozujemy pacjentów. Nie mamy spraw sądowych, tak jak wiele publicznych szpitali, a to świadczy o tym, że jesteśmy dobrymi fachowcami i mamy empatię i zrozumienie dla naszych pacjentów. Nie zostawiamy pacjenta samego z jego chorobą.
Jeśli jednak politycy zdecydują, że nie możecie funkcjonować w publicznym systemie ochrony zdrowia?
Jesteśmy tam, gdzie nas chcą. Jak ktoś nas nie chce to się "zwijamy”. Mamy zaproszenie z rożnych ośrodków zagranicznych. Być może tam zaczniemy działać. Oczywiście nie chcemy zostawiać polskiego pacjenta, dopóki będziemy mogli tu działać, to będziemy działać przede wszystkim w Polsce.