Protest Medyków poparł cały personel warszawskiego szpitala przy ul. Banacha.
Protest Medyków poparł cały personel warszawskiego szpitala przy ul. Banacha. fot. naTemat

Dziś personel szpitala przy ul. Banacha przyjmuje pacjentów w koszulkach Protestu Medyków. –Nasi rezydenci głodują razem z rezydentami innych szpitali. Teraz pokazaliśmy naszą solidarność w bardziej symboliczny sposób – mówi redakcji naTemat prof. Paweł Nyckowski, chirurg z Samodzielnego Publicznego Centralnego Szpitala Klinicznego w Warszawie.

REKLAMA
Popieramy Protest Medyków bo jest ze wszechmiar służny. Podniesienie nakładów na służbę zdrowia do 6,8 proc. PKB przysłuży się dobru wszystkich pacjentów – mówi lekarz. Czy to oznaka solidarności pokoleniowej utytułowanych specjalistów z młodszymi lekarzami? – To zwykła solidarność. Bezprzymiotnikowa – tłumaczy prof. Nyckowski. A jak widzi szanse na spełnienie postulatów Protestu Medyków? – Głęboko wierzę, że rząd chce jak najlepiej dla pacjenta i dojdzie do porozumienia – mówi chirurg.
Redakcja naTemat kilka dni temu odwiedziła medyków, którzy prowadzą protest głodowy od 2 października. Poprosili, by postawić sprawę jasno. Po pierwsze głównym postulatem strajku jest podniesienie nakładów na służbę zdrowia do cywilizowanego poziomu 6,8 proc. PKB, a nie wyłącznie podwyższenie skandalicznie niskich płac medyków (lekarze stażyści dostają na rękę ok. 1400 zł), choć o to też się upominają.
Po drugie, strajkują nie tylko lekarze rezydenci, ale i przedstawiciele innych zawodów medycznych, np. ratownicy i pielęgniarki. Po trzecie ich strajk nie jest elementem walki partyjnej – kierują postulaty do rządu PiS, bo akurat ta partia jest teraz u władzy. Po czwarte protest głodowy to metoda, po którą sięgnęli z bezsilności – bo przez dwa lata "zwykłych" działań premier Beata Szydło nie chciała się z nimi spotkać.