Na drugi sezon hitowego serialu Canal+ czekali chyba wszyscy w Polsce, którzy oglądają seriale. I o ile produkcja zachowała swój mroczny klimat, trzyma w napięciu i jest po prostu dobra, o tyle nie można nie zauważyć, że momentami wręcz kipi absurdalnymi motywami, które mogą zniszczyć cały odbiór. A na czoło wybija się wrocławska szkoła. Drugiej takiej ze świecą szukać w całej Polsce.
Znacie ten serial? Na pewno znacie. Przypomnijmy: tytułowy belfer, Paweł Zawadzki (Maciej Stuhr), zostaje zmuszony do podjęcia pracy w jednym z prestiżowych liceów we Wrocławiu. Już wydarzenia pierwszych kilku dni w nowej szkole wywołują w nim wstrząs. W liceum dochodzi bowiem do tragedii.
Kto jeszcze nie widział (a mimo wszystko powinien!), może obejrzeć serial w każdej chwili. Pierwszy epizod udostępnił bowiem na swojej stronie internetowej producent serialu, czyli Canal+. Trzeba się jednak pospieszyć – odcinek będzie dostępny przez tydzień od emisji w telewizji, czyli do 30 października. Można go obejrzeć tutaj.
My już w redakcji jesteśmy po seansie. I choć fabularnie jest nieźle, jest kilka spraw, przez które uważny widz zacznie się nerwowo uśmiechać.
Jak w Ikei
Na początek dwa zdjęcia:
Co je różni? Rzeczywistość. Pierwszy obrazek powstał w rzeczywistości polskiej szkoły. W jej warunkach finansowych. Tak wygląda do dzisiaj typowa stołówka szkolna. W "Belfrze" takiej nie znajdziecie. Oczywiście licealiści raczej już nie stołują się w szkołach (choć pierwsze zdjęcie temu przeczy), ale żeby stworzyć miejsce do pchania akcji w serialu, zaaranżowano w serialowej szkole KAWIARNIĘ. I to taką "ę, ą".
Z sufitu zwisają luźno oprawki ze stylowymi żarówkami, zdaje się, że edisonami. Menu jest wypisane zgodnie z hipsterskimi trendami: kredą na czarnej tablicy na ścianie. A kwiaty stoją nieuporządkowane na osobliwym regale. Gdzieś już to widzieliście. W katalogach pewnego szwedzkiego producenta mebli.
Jak w amerykańskim filmie
Okazuje się, że w "Belfrze" nie tylko szkoła jest piękna. Młodzież też. Już pal licho, że wygląda na zauważalnie starszą, niż w pierwszym sezonie. Teraz oczywiście mamy do czynienia z de facto dorosłymi ludźmi, bo maturzystami, ale nie da się ukryć, że wyglądają raczej jak absolwenci studiów.
Ale zostawmy to. Wróćmy do tej pięknej młodzieży. Odpowiedzialni za "kostiumy" zamiast pójść po prostu do polskiej szkoły, ewidentnie woleli gapić się na amerykańskie filmy młodzieżowe. W serialu na każdym kroku podkreśla się, że to społeczna szkoła dla wybranych. W pięknym, zabytkowym budynku. Imienia Juliusza Słowackiego. Na pewno z tradycjami. W rzeczywistości w takich szkołach nosi się raczej mundurki.
Można zrozumieć, że jednolite stroje wyglądałyby kiepsko na ekranie telewizora. Ale czy od razu musieli z nich zrobić studenciaków rodem z "American Pie?" Ten najfajniejszy oczywiście jest blondynem i ma baseballową kurtkę w amerykańskim stylu. Jest grzeczny elegancik w koszuli i sweterku. No i jest typowy "nerd". Okulary, fatalna fryzura i koszula w kratę.
Bez Wikipedii nie oglądaj
Spraw dziwnych jest więcej, dużo więcej. Przede wszystkim młodzież w drugim sezonie "Belfra" jest skrajnie przerysowana. Żeby nie spojlerować za bardzo, powiem tylko, że zgromadzeni w (oczywiście) kawiarni bohaterowie na początku pierwszego odcinka dyskutują m.in. o zagranicznych wypadach. A właściwie to ucieczkach z domu, żeby podróżować.
Kiedy ja miałem 19 lat (a wcale nie jestem taki stary, że mógłbym być ojcem licealistów z serialu) moim pomysłem na wakacje mógł być co najwyżej wypad nad polskie morze. Czy na Mazury. Tutaj akcja kręci się dookoła miesięcznej ucieczki do... Paryża. I o ile to akurat może mieć później fabularne uzasadnienie, o tyle sposób, w jaki nam się to sprzedaje, jest już dziwny.
Jedna z bohaterek uparcie przekonuje Zawadzkiego, że spędziła w Paryżu miesiąc i ciągle balowała, a o zabytkach przeczytała w przewodniku Lonely Planet. Oczywiście nie pracuje, ale choć ma bogatych rodziców, to uciekła tam bez ich wiedzy. Czyli bez pieniędzy. Ale to się jeszcze da jakoś wytłumaczyć. Najgorsze są szczegóły. Kiedy bohaterzy dyskutują o wyjeździe do Paryża, jeden z młodzieńców obrusza się i pyta, czy tylko on nie jest taki światowy i tylko on nie był w Paryżu. Wtedy dosiada się kolejna nastolatka (w stylowym miętowym swetrze z broszką, który jak twierdzi, kupiła za pięć złotych w szmateksie) i mówi, że w Paryżu nie była, ale uwielbia filmy... Gaspara Noé. Rozumiecie. 18-latka. Gaspar Noé. Założę się, że przynajmniej połowa oglądających musiała skorzystać z Wikipedii, żeby dowiedzieć się, o kogo chodzi. Mało wam? W innej scenie jedno ze szkolnych dziewcząt – to, które uciekło do Paryża – częstuje Zawadzkiego makaronikami. Prosto z paryskiej cukierni Pierre Cornet. Bo są najlepsze. O tak, przywiozła je z giganta i częstuje nimi kadrę nauczycielską.
Aha – zauważcie na tym zdjęciu cukier. Jak wiadomo, w każdej polskiej szkole kupuje brązowy. Ale czego się spodziewać, jeśli jedna z uczennic zachwyca się "birmańskim tofu".
Komputer? Na pewno nie do Counter-Strike'a
Co przeciętny nastolatek robi przy użyciu komputera? Coraz mniej, od kiedy mamy smartfony. Czasem napisze jakieś wypracowanie, czasem coś poczyta w sieci, przejrzy zdjęcia, pogra w coś... ogółem niewiele.
Tymczasem już w jednej z pierwszych scen słyszymy od jednego z bohaterów: – Idę się włamać do Pentagonu. Bylibyście gotowi pomyśleć, że tak się nazywa jakiś wrocławski pub, a nasz bohater to drobny złodziejaszek. No nie. Kilkanaście minut później okazuje się, że on naprawdę to robi. Z komputera we wrocławskiej szkole atakuje prawdopodobnie najlepiej zabezpieczoną sieć informatyczną świata.
Żeby było zabawniej, bez powodzenia. Kiedy na ekranie wywala mu wielki ekran, który świadczy o tym, że został nakryty, po prostu wyrywa kabel sieciowy z serwerowni. I już, jest bezpieczny. Tja.
Ze sceny naturalnie nic nie wynika. Przynajmniej na razie, bo przed nami jeszcze wiele odcinków.
Niech żyje wolność
Coś, czego zupełnie nie jestem w stanie pojąć. W czasie pierwszego odcinka Zawadzki jest we Wrocławiu raptem od kilkudziesięciu godzin. W szkole – od dosłownie chwili. Mimo to uczniowie nie krępują się:
a) pokazywać mu swojej orientacji seksualnej
b) prosić go o podwózkę
c) bluzgać przy nim czy wręcz pytać, czy lubuje się w "trzecioklasistach".
No ale to szkoła społeczna, więc może się nie znam.
A co to za auto?
I na koniec ciekawostka. Wiecie, jak najłatwiej odróżnić pierwszy sezon "Belfra" od drugiego? Wystarczy spojrzeć na samochody. W drugim sezonie wszystkie zostały pozbawione firmowych emblematów. Widzieliście kiedyś kierownicę audi bez znaczka koncernu? Jeśli nie, no to patrzcie: