To naprawdę jedno z najlepszych aut, jakimi jeździłem w ostatnich miesiącach. A przecież to "zwykły kompakt". W odświeżonym Volkswagenie Golfie spędziłem kilka ładnych dni i przejechałem grubo ponad tysiąc kilometrów. Z ręką na sercu mogę powiedzieć, że temu auto, w tej konfiguracji, zarzucić można naprawdę niewiele. Tylko kto wyda w Polsce 150 tysięcy na Golfa? Chyba tylko zapaleńcy.
Popis możliwości – tak najłatwiej opisać Golfa, którego otrzymałem do testów. Na każdym kroku widać tutaj, że to auto pochodzące z gigantycznego koncernu, który ma po prostu większe możliwości niż konkurencja.
Ale po kolei: zacznijmy od wyglądu. Nowy Golf wygląda… jak Golf. To tylko lifting modelu obecnego na rynku od kilku lat. A że zmiany w stylistyce Golfa z reguły są dość zachowawcze, to i tutaj nie ma wielu zaskoczeń. Co nie zmienia oczywiście faktu, że jest do auto całkiem zgrabne i nawet ładne. Może z wyjątkiem tego nieszczęsnego lakieru w tym egzemplarzu. Volkswagen twierdzi, że to "kurkuma", ale wszyscy wiemy, jaki to jest naprawdę kolor. Choć mi się akurat trafiło kilka dni prawdziwej, złotej, polskiej jesieni, więc nie było tak źle... Gorzej będzie zimą.
W oczy rzucają się przede wszystkim nowe, LED-owe lampy. Wyglądają świetnie zarówno za dnia, jak i w nocy, kiedy zbliżający się Golf z daleka sprawia wrażenie auta klasy premium. Testowany egzemplarz był dodatkowo doposażony w pakiet R-line, dzięki któremu auto nabrało bardziej drapieżnego wyglądu.
Do tego duże, ładne felgi i nagle się okazuje, że Golf nie musi być nudny. Dopracowano kształt zderzaków i jest po prostu… miło. A na dodatek Golf dostał światła tylne z diod LED. Dzięki temu auto cieszy oczy dynamicznymi kierunkowskazami, które wcześniej znaliście raczej z innej marki koncernu – Audi.
Najwięcej "tego Audi" czuć jednak w środku auta. To już jest totalny odlot. Poza niewygodnymi według mnie fotelami (z drugiej strony przejechałem ponad tysiąc kilometrów i mi się auto w sumie podobało, ale mój kręgosłup jeszcze jest młody) ciężko się tutaj poczuć jak w kompakcie dla mas.
Siadam za kierownicą i co widzę? Nic nie widzę. Nie ma zegarów. Zamiast nich jest znany raczej z Audi wirtualny kokpit. Obsługa systemu i w ogóle sam interfejs jest łudząco podobny do tego, który tak spodobał mi się w modelu A5. Jak się już pewnie domyślacie, też mi się spodobał.
Obok jest drugi ekran, zapożyczony z dużych Volskwagenów – z Arteona czy z Passata. Przy okazji obsługuje on gesty. System nie jest bardzo rozbudowany, ale zmiana stacji czy piosenki w radiu? Nie ma problemu. To i tak rozwiązanie raczej z klasy premium. Auto jest też stale podpięte do sieci, możemy się z nim komunikować przez naszego smartfona.
Przypominam, mówimy o Golfie. Do tego adaptacyjny tempomat, ostrzeżenia przed kolizjami, sam pojedzie w korku i zatrzyma się, kiedy zaczniesz zasypiać… można tak bez końca. Gdybym opisał każdy system, nikt nie doczytałby tego tekstu do końca. Serio.
Kiedy ruszymy z miejsca, jest równie dobrze. Rzadko które auto mam okazję sprawdzić tak dobrze, ale tym razem po pierwsze Golfa miałem dla siebie na wiele dni, a po drugie przejechałem naprawdę dużo. I to w większości po drogach krajowych czy nawet wojewódzkich. I prowadzi się naprawdę doskonale.
Jakość nawierzchni nie robi tu żadnej różnicy – nawet przy tak potężnych kołach i oponach o tak niskim profilu. W mało którym aucie czułem się tak pewnie wyprzedzając czy robiąc gwałtowne manewry jak właśnie w tym Golfie. Duża tu zasługa adaptacyjnego zawieszenia DCC, ale pomaga także silnik.
Testowany dwulitrowy diesel (2.0 TDI) jest bardzo dynamiczny (wyprzedzanie to bułka z masłem), a na dodatek współpracuje z siedmiobiegowym automatem DSG. Spalanie? Na drodze krajowej wystarczy mu mniej więcej 5,5 litra, a przy prędkości autostradowej niecałe siedem. Podobnie pali w mieście.
Takich przyjemnych detali jest więcej. "Klimat premium" poczułem zwłaszcza nocą. A właściwie to dałem się zaskoczyć. Nim ruszyłem w trasę, nie doczytałem do końca specyfikacji testowanego egzemplarza. Mój błąd. Potem włączyłem długie światła. I nagle ku mojemu zaskoczeniu Golf sam zaczął kierować ich strumieniem. Kiedy z naprzeciwka nadjeżdżało inne auto, rozszczepiał strumień światła na pobocze. Ja dalej widziałem, co działo się w oddali, a jednocześnie nie oślepiałem drugiego kierowcy. Dopiero potem doczytałem, że testowany egzemplarz ma dynamiczne reflektory. Oczywiście zakręty też doświetlają.
Ogółem to wszystko, czym jeszcze niedawno reklamowano auta z klasy premium, jest tutaj. W Golfie! Mało który kompakt daje takie możliwości, bo za mało którym autem stoi tak wielki koncern.
Ale nie ma nic za darmo i to największy problem. Dla większości Golf nadal będzie zwykłym Golfem, bo ten egzemplarz wygląda jak złoto i… tyle jest wart. Po prostu mało kto w Polsce zainwestuje niemal 150 tysięcy złotych (tyle kosztuje testowana wersja) w kompaktowe auto. Z drugiej strony wyobrażam sobie, że z niektórych dodatków przeciętny Kowalski może zrezygnować. To, co jest esencją auta, czyli jego prowadzenie, wciąż zostanie. A i tutaj z Golfem na szczęście wszystko jest w porządku.