"Niech pamiętają – krzyczy śmierć Piotra S. – że całkiem poza partiami i polityką istnieje człowiek, istnieją ludzie, którzy cierpią, bo kochają Ojczyzn"– pisze ksiądz Adam Boniecki. Duchowny przyznaje, że wciąż myśli o jego mężczyźnie, który podpalił się pod Pałacem Kultury i Nauki w Warszawie. Zmarł tydzień temu.
– A ja wolność kocham ponad wszystko. Dlatego postanowiłem dokonać samospalenia – napisał Piotr S. na kartce, którą zostawił
w miejscu, gdzie dokonał swojego dramatycznego czynu. W wyniku poparzeń zmarł 27 października. "Szary człowiek" –jak napisał o sobie w pożegnalnym liście – nie chciał pogodzić się z posunięciami obecnej ekipy rządzącej na Wiejskiej. Jego czyn został zignorowany przez polityków. Pojawiały się złośliwe komentarze, że uległ głosom "totalnej opozycji" czy wreszcie, że zmagał się z chorobą psychiczną. Tymczasem ksiądz
Adam Boniecki wyznaje...
–
Śmierć Piotra S. jest krzykiem skierowanym do tych, którzy decydując o losie Ojczyzny, śledzą statystyki, wykresy PKB, rozmaite średnie na głowę mieszkańca, trendy i procenty w sondażach; jest dramatycznym wołaniem do nich, żeby wiedzieli, że za tymi makro-informacjami stoi żywy człowiek, wielu żywych ludzi – tłumaczy
Boniecki.
Obrywa się nie tylko politykom. Ksiądz w swoim felietonie wspomina także reakcję społeczeństwa. Jedni zaszywają się, aby przeczekać. Są ci, co protestują na ulicach i tacy co wyjeżdżają za granice, póki można. Następni wolą być blisko władzy, twierdząc, że tak tylko coś można zmienić. – Ale wciąż są jeszcze tacy Polacy jak Piotr S. Tacy, co lepiej niż inni widzą zagrożenia i zniszczenia, które opisał i piętnastokroć w swym liście oprotestował. Był przekonany, że u nas nikt i nic procesu destrukcji nie powstrzyma, jeżeli coś nie "wstrząśnie sumieniami wielu osób" – stwierdził duchowny.