"Listy do M. 3" wchodzą do kin już w ten piątek. Szykuje się hit, bo polscy widzowie pokochali tę serię.
"Listy do M. 3" wchodzą do kin już w ten piątek. Szykuje się hit, bo polscy widzowie pokochali tę serię. Fot. Marcin Makowski / TVN
REKLAMA
To już norma, że 1 i 2 listopada to taki punkt graniczny, od którego zaczyna się bożonarodzeniowy szał. Niektórzy się wyłamują i zaczynają sezon już w październiku, ale niepisana zasada mówi o tym, że dopiero teraz można to robić bez oskarżeń o bycie bezczelnym. I tak, od tego weekendu na ekranach kin w całym kraju będziemy mogli zobaczyć "Listy do M. 3". Wigilia dopiero za półtora miesiąca, a to wcale nie tak dużo czasu. Przecież ten film można obejrzeć tylko teraz, potem już nie ma to zbytniego sensu.
logo
Fot. Marcin Makowski / TVN
Do końca roku to będą najbardziej oblegane seanse. Na ten weekend nie zarezerwujecie biletów, ze względu na duże zainteresowanie. Trzeba je od razu kupować. Tak jest w Cinema City i Heliosie. Co ciekawe, jest sporo wolnych miejsc nawet na sobotę wieczór, ale to też przez to, że film będzie wyświetlany nawet 12 razy dziennie!
logo
Screen z cienmacity.pl i helios.pl
Polska wersja "To właśnie miłość"
Święta to ten dziwny czas, kiedy po raz n-ty oglądamy te same filmy z "Kevinem samym w domu na czele". Kolejny megahit grudnia to brytyjska komedia romantyczna "To właśnie miłość" z 2003 roku. Powstały odpowiedniki tego filmu na Sylwestra ("Sylwester w Nowym Jorku" z 2011 r.) i na Walentynki ("Walentynki" z 2010 r.). Format jest ten sam: zaprzęgamy najpopularniejszych aktorów, osadzamy akcję w czasie danego święta, splatamy okołomiłosne historie i dodajemy odpowiednie znane i lubiane piosenki. Na przemian jest smutno i wesoło. Jak w życiu. Są momenty, które zwilżają nam oczy, ale wszystko i tak prowadzi do przewidywalnego, szczęśliwego zakończenia. Co w życiu nie jest już takie pewne - dlatego właśnie takie filmy lubimy oglądać.
logo
Kadr z filmu "To właśnie miłość"
To sprawdzony format, który podoba się widzom na całym świecie. Nic dziwnego, że powstała i wersja biało-czerwona (a nawet japońska "Subete wa Kimi ni Aetakara", 2 lata po naszej). "Listy do M." z 2011 roku do dziś królują w telewizji i już stały się nową, świecką tradycją. Sequel był emitowany w telewizji w miniony weekend.
Pewnie myślicie, że do kina na serię "Listy do M." chodzą tylko stare panny, szukające miłości rodem z Harlequinów albo mężowie, których na sale zaciągnęły żony, tak jakby zakupy nie były już przesadą? Otóż nie. Na Twitterze pod hashtagiem #listydom3 ręce zacierają również mężczyźni. Zwłaszcza ci młodzi.
"To będzie hit. Nie ma lipy."
W dwóch poprzednich częściach występował m. in. Maciej Stuhr. Tym razem aktor odpuścił. W mediach pojawiają się dwa różne powody. W 3. części komedii popularny aktor nie wcieli sie w rolę radiowca, bo kolidowało to z kręceniem zdjęć do 2. sezonu serialu "Belfra". W drugiej wersji, która spodoba się hejterom filmu, Stuhr... krytykuje serię.
Maciej Stuhr
Cytat z programu Karoliny Korwin-Piotrowskiej "DKF"

"Miałem rozmowę z producentami „Listów do M.”, uważam, że pierwsza część była naprawdę przyzwoita i nie musimy się jej wstydzić. Teraz zamienia się to powoli w serial, z którego się troszkę wymiksowałem, bo brakuje mi tej odwagi. Ileż lat mam jeszcze siedzieć w tym studiu i mówić: „Oto przychodzą święta”. Ja mówię: wyrzućmy go. Ja wiem, że są radiowcy po 80-tce, ale czy musimy o nich kręcić filmy? Popatrzmy na brytyjskie komedie romantyczne, one są nieprawdopodobnie odważne. Jedna scena z „Love Actually”, gdzie jeden z bohaterów p...a inną bohaterkę, kręcąc film porno, właściwie widzimy ich całkiem nago i toczy się między nimi przeuroczy dialog. Takich scen w „Listach do M. 3” nie zobaczymy, ponieważ się boimy, boimy się wszystkiego." Czytaj więcej

Maciej Stuhr powiedział to w programie Karoliny Korwin-Piotrkowskiej. Sama dziennikarka, po wczorajszej przedpremierze zachwala trzecią część i zapowiada hit. – Bo to jest dobre. Dokładnie takie, jakie ma być kino w okresie około świątecznym: zabawne, momentami liryczne, wzruszające, ironiczne, ale przede wszystkim ciepłe, takie, by widzowi po wyjściu z kina gęba się śmiała i miał dobre, a nie robaczywe myśli. Nieco schematyczne, proste w obsłudze, czasem narysowane grubsza kreską, ale nie schodzące poniżej pewnego poziomu. Ten film ma radować i to robi – pisze na swojej stronie na Facebooku.
Wyścigi z "Botoksem"
Pierwsza część "Listów" była pewną nowością, bo nie mieliśmy dobrze zrobionego polskiego filmu na święta Bożego Narodzenia. Dobrego, rzecz jasna, pod względem "misji", a nie artystycznym. Pierwsza część była najchętniej oglądanym polskim filmem 2011 roku. Obejrzało ją ponad 2,5 mln widzów, zarobiła niemal 50 mln złotych. Druga część pod względem frekwencji prześcignęła pierwszą (niemal 3 mln widzów), ale już tak nie przypadła do gustu widzom m.in. przez wątpliwe gagi. Wchodząca w ten piątek trzecia część będzie się ścigać z "Botoksem" Patryka Vegi. To obecny hit tego roku. W pierwszy weekend wyświetlania przyciągnął do kin ponad 700 tys. widzów i w sumie przekroczył już magiczną liczbę 2 mln widzów.
Trzecia część "Listów" jest skazana na sukces. Nie dlatego, że Polacy zaczęli tłumnie chodzić na polskie filmy, ale już po pierwszych recenzjach i opiniach w internecie wiadomo, że reżyser stworzył solidne, rozrywkowe kino, a nowe wątki i bohaterowie wyszły na dobre.
Małgorzata Czop
Recenzentka "Movieway"

"Tomasz Konecki bawi się formą komedii romantycznej, podąża za ustalonymi schematami i choć nie oferuje żadnych zaskoczeń, tworzy wyjątkowo przyjemne kino. Pomimo kilku uproszczeń i dziur logicznych, Listy do M 3. można uznać za udane. Magia świąt nie polega na wystawnej kolacji, błyszczącej choince czy kolędowaniu, ale na byciu razem z radością i wzajemnym szacunkiem. A niespodzianki same się wydarzą!" Czytaj więcej

"Listów do M." nie musimy lubić, ale takie filmy są z pewnością potrzebne, bo pasują idealnie do atmosfery świątecznej, spotkań przy wigilijnym stole i całej tej nieco komercyjnej otoczki. Pozwalają nam oderwać się od szarej codzienności, wyluzować. Możemy popatrzeć na ładnych ludzi w ładnych miejscach, a ich problemy czy perypetie - choć to wiemy przed seansem - zawsze skończą się happy endem. Święta to właśnie ten magiczny czas, kiedy każdy z nas jest jakby "miększy", na wiele rzeczy przymykamy oko, dajemy się ponieść bajkowemu klimatowi. Nawet jeśli "Listom do M." daleko do dzieła wybitnego, to swoją rolę spełniają wyśmienicie.