Ledwo ochłonęliśmy po Wszystkich Świętych, za oknem szaro, buro i ponuro, nawet jeszcze nie słychać "Last Christmas", a już czuć bożonarodzeniową atmosferę. To znak, że do kin wchodzi wchodzi kolejna część przebojowej serii "Listy do M.". Gorączkę świąteczną czas zacząć!
Dziennikarz popkulturowy. Tylko otworzę oczy i już do komputera (i kto by pomyślał, że te miliony godzin spędzonych w internecie, kiedyś się przydadzą?). Zawsze zależy mi na tym, by moje artykuły stały się ciekawą anegdotą w rozmowach ze znajomymi i rozsiadły się na długo w głowie czytelnika. Mój żywioł to popkultura i zjawiska internetowe. Prywatnie: romantyk-pozytywista – jak Wokulski z „Lalki”.
To już norma, że 1 i 2 listopada to taki punkt graniczny, od którego zaczyna się bożonarodzeniowy szał. Niektórzy się wyłamują i zaczynają sezon już w październiku, ale niepisana zasada mówi o tym, że dopiero teraz można to robić bez oskarżeń o bycie bezczelnym. I tak, od tego weekendu na ekranach kin w całym kraju będziemy mogli zobaczyć "Listy do M. 3". Wigilia dopiero za półtora miesiąca, a to wcale nie tak dużo czasu. Przecież ten film można obejrzeć tylko teraz, potem już nie ma to zbytniego sensu.
Do końca roku to będą najbardziej oblegane seanse. Na ten weekend nie zarezerwujecie biletów, ze względu na duże zainteresowanie. Trzeba je od razu kupować. Tak jest w Cinema City i Heliosie. Co ciekawe, jest sporo wolnych miejsc nawet na sobotę wieczór, ale to też przez to, że film będzie wyświetlany nawet 12 razy dziennie!
Polska wersja "To właśnie miłość"
Święta to ten dziwny czas, kiedy po raz n-ty oglądamy te same filmy z "Kevinem samym w domu na czele". Kolejny megahit grudnia to brytyjska komedia romantyczna "To właśnie miłość" z 2003 roku. Powstały odpowiedniki tego filmu na Sylwestra ("Sylwester w Nowym Jorku" z 2011 r.) i na Walentynki ("Walentynki" z 2010 r.). Format jest ten sam: zaprzęgamy najpopularniejszych aktorów, osadzamy akcję w czasie danego święta, splatamy okołomiłosne historie i dodajemy odpowiednie znane i lubiane piosenki. Na przemian jest smutno i wesoło. Jak w życiu. Są momenty, które zwilżają nam oczy, ale wszystko i tak prowadzi do przewidywalnego, szczęśliwego zakończenia. Co w życiu nie jest już takie pewne - dlatego właśnie takie filmy lubimy oglądać.
To sprawdzony format, który podoba się widzom na całym świecie. Nic dziwnego, że powstała i wersja biało-czerwona (a nawet japońska "Subete wa Kimi ni Aetakara", 2 lata po naszej). "Listy do M." z 2011 roku do dziś królują w telewizji i już stały się nową, świecką tradycją. Sequel był emitowany w telewizji w miniony weekend.
Pewnie myślicie, że do kina na serię "Listy do M." chodzą tylko stare panny, szukające miłości rodem z Harlequinów albo mężowie, których na sale zaciągnęły żony, tak jakby zakupy nie były już przesadą? Otóż nie. Na Twitterze pod hashtagiem #listydom3 ręce zacierają również mężczyźni. Zwłaszcza ci młodzi.
"To będzie hit. Nie ma lipy."
W dwóch poprzednich częściach występował m. in. Maciej Stuhr. Tym razem aktor odpuścił. W mediach pojawiają się dwa różne powody. W 3. części komedii popularny aktor nie wcieli sie w rolę radiowca, bo kolidowało to z kręceniem zdjęć do 2. sezonu serialu "Belfra". W drugiej wersji, która spodoba się hejterom filmu, Stuhr... krytykuje serię.
Maciej Stuhr powiedział to w programie Karoliny Korwin-Piotrkowskiej. Sama dziennikarka, po wczorajszej przedpremierze zachwala trzecią część i zapowiada hit. – Bo to jest dobre. Dokładnie takie, jakie ma być kino w okresie około świątecznym: zabawne, momentami liryczne, wzruszające, ironiczne, ale przede wszystkim ciepłe, takie, by widzowi po wyjściu z kina gęba się śmiała i miał dobre, a nie robaczywe myśli. Nieco schematyczne, proste w obsłudze, czasem narysowane grubsza kreską, ale nie schodzące poniżej pewnego poziomu. Ten film ma radować i to robi – pisze na swojej stronie na Facebooku.
Wyścigi z "Botoksem"
Pierwsza część "Listów" była pewną nowością, bo nie mieliśmy dobrze zrobionego polskiego filmu na święta Bożego Narodzenia. Dobrego, rzecz jasna, pod względem "misji", a nie artystycznym. Pierwsza część była najchętniej oglądanym polskim filmem 2011 roku. Obejrzało ją ponad 2,5 mln widzów, zarobiła niemal 50 mln złotych. Druga część pod względem frekwencji prześcignęła pierwszą (niemal 3 mln widzów), ale już tak nie przypadła do gustu widzom m.in. przez wątpliwe gagi. Wchodząca w ten piątek trzecia część będzie się ścigać z "Botoksem" Patryka Vegi. To obecny hit tego roku. W pierwszy weekend wyświetlania przyciągnął do kin ponad 700 tys. widzów i w sumie przekroczył już magiczną liczbę 2 mln widzów.
Trzecia część "Listów" jest skazana na sukces. Nie dlatego, że Polacy zaczęli tłumnie chodzić na polskie filmy, ale już po pierwszych recenzjach i opiniach w internecie wiadomo, że reżyser stworzył solidne, rozrywkowe kino, a nowe wątki i bohaterowie wyszły na dobre.
"Listów do M." nie musimy lubić, ale takie filmy są z pewnością potrzebne, bo pasują idealnie do atmosfery świątecznej, spotkań przy wigilijnym stole i całej tej nieco komercyjnej otoczki. Pozwalają nam oderwać się od szarej codzienności, wyluzować. Możemy popatrzeć na ładnych ludzi w ładnych miejscach, a ich problemy czy perypetie - choć to wiemy przed seansem - zawsze skończą się happy endem. Święta to właśnie ten magiczny czas, kiedy każdy z nas jest jakby "miększy", na wiele rzeczy przymykamy oko, dajemy się ponieść bajkowemu klimatowi. Nawet jeśli "Listom do M." daleko do dzieła wybitnego, to swoją rolę spełniają wyśmienicie.
Reklama.
Maciej Stuhr
Cytat z programu Karoliny Korwin-Piotrowskiej "DKF"
"Miałem rozmowę z producentami „Listów do M.”, uważam, że pierwsza część była naprawdę przyzwoita i nie musimy się jej wstydzić. Teraz zamienia się to powoli w serial, z którego się troszkę wymiksowałem, bo brakuje mi tej odwagi. Ileż lat mam jeszcze siedzieć w tym studiu i mówić: „Oto przychodzą święta”. Ja mówię: wyrzućmy go. Ja wiem, że są radiowcy po 80-tce, ale czy musimy o nich kręcić filmy? Popatrzmy na brytyjskie komedie romantyczne, one są nieprawdopodobnie odważne. Jedna scena z „Love Actually”, gdzie jeden z bohaterów p...a inną bohaterkę, kręcąc film porno, właściwie widzimy ich całkiem nago i toczy się między nimi przeuroczy dialog. Takich scen w „Listach do M. 3” nie zobaczymy, ponieważ się boimy, boimy się wszystkiego."Czytaj więcej
Małgorzata Czop
Recenzentka "Movieway"
"Tomasz Konecki bawi się formą komedii romantycznej, podąża za ustalonymi schematami i choć nie oferuje żadnych zaskoczeń, tworzy wyjątkowo przyjemne kino. Pomimo kilku uproszczeń i dziur logicznych, Listy do M 3. można uznać za udane. Magia świąt nie polega na wystawnej kolacji, błyszczącej choince czy kolędowaniu, ale na byciu razem z radością i wzajemnym szacunkiem. A niespodzianki same się wydarzą!"Czytaj więcej