Fot. Adam Stępień / Agencja Gazeta

Trzy kroki do przodu, dwa do tyłu – to sprytna strategia Prawa i Sprawiedliwości, by metodą "ustępstw" przepychać te najbardziej kontrowersyjne ustawy. Zrezygnujemy z zapisów, które kłują w oczy, pokażemy, że słuchamy społeczeństwa, swoje i tak zrobimy z tym, że na trochę mniejszą skalę. – W przypadku kontrowersyjnych ustaw, PiS wypuszcza sondę, żąda dużo, następnie negocjuje, potem ustępuje, ale i tak coś pozostaje. To takie targowanie się – mówi nam Wiesław Gałązka z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.

REKLAMA
"Metoda na zająca" – tak działanie Prawa i Sprawiedliwości na łamach najnowszego numeru "Polityki" określiła Ewa Siedlecka. Schemat przeważnie jest podobny: dziennikarze, organizacje pozarządowe "gonią za zającem", czyli skupiają się na zapisie ustawy, który jest najbardziej kontrowersyjny, bulwersujący. Apelują o zmiany, informują o ewentualnych konsekwencjach. Wreszcie władza ustępuje, czym zyskuje w oczach opinii publicznej, bo przecież słucha obywateli, ale swoją korzyści i tak osiąga.
Metoda powolnego gotowania żaby czy odkrawania salami po kawałku – takich porównań do polityki PiS używa politolog Wiesław Gałązka. Wiadomo przecież, że gdy żabę wrzuci się do wrzącej wody, ta natychmiast wyskoczy. Ale jeśli umieści się ją w zimnej wodzie, to zostanie ona w garnku do momentu aż się ugotuje. – W przypadku kontrowersyjnych ustaw, PiS wypuszcza sondę, żąda dużo, a następnie negocjuje, potem ustępuje, ale i tak coś pozostaje. To takie targowanie się – mówi nam Wiesław Gałązka z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej.
Wiesław Gałązka
politolog z Dolnośląskiej Szkoły Wyższej

Takie ustępstwa wcale nie oznaczają, że PiS nie realizuje własnej polityki. To bardzo konsekwentna, sprawna i sprytna strategia. Przed PiS tego nikt nie robił, a przynajmniej nie w tak szerokim zakresie. To bardzo dobry i bardzo sprawnie przygotowywany plan: w jaki sposób raz zdobytej władzy już nie oddawać.

Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że dla działań PiS nie należy szukać nowych pojęć, ale analogii w historii.

"Ustawa o niejawności"

Prace nad ustawą o "jawności życia publicznego", zaproponowaną przez ministra koordynatora służb specjalnych Mariusza Kamińskiego, trwały 10 miesięcy. Kilkanaście organizacji pozarządowych biło na alarm, że jest ona zamachem na "jawność życia publicznego" i ma uniemożliwić patrzenie władzy na ręce. Wydały nawet wspólne oświadczenie, w którym pisały o ośmiu kontrowersyjnych zapisach.
23 października przedstawiono projekt ustawy, a na zgłaszanie uwag dano tylko sześć dni roboczych. Konsultacje odbyły się 6 listopada. Organizacje społeczne nie mogły wcześniej zapoznać się z opiniami kolegów na temat tego projektu ustawy. Maciej Wąsik na spotkaniu w Kancelarii Prezesa Rady Ministrów zapowiedział, że z projektu znikną dwa kontrowersyjne zapisy. Mowa oczywiście o pomyśle ograniczającym prawo do informacji publicznej tym, którzy będą się jej domagać w sposób "uporczywy". A wiele tego typu wniosków do administracji publicznej kieruje chociażby Sieć Obywatelska Watchdog, wielokrotnie krytykowana za udostępnianie informacji, np. o kosztach spotkania Jarosława Kaczyńskiego z Victorem Orbanem. Zrezygnowano także z opłaty za udostępnianie informacji.
Ewa Siedlecka
na łamach "Polityki"

Tym razem zającem do gonienia było "uporczywe" żądanie informacji. I znowu fortel się powiódł: opinia publiczna dostała sygnał, że PiS "słucha ludzi" i potrafi się wycofać z nietrafionych pomysłów. A PiS uchwali to, na czym mu naprawdę zależy.

– Fakt, że rząd wycofał się z dwóch kontrowersyjnych rozwiązań jest sukcesem organizacji, które bardzo aktywnie walczyły o to, żeby tego zapisu tam nie było. Ale jednocześnie jest pułapką: można osiąść na laurach, zamiast skupić się na tym, że w tej ustawie są zawarte inne problemy – mówi nam Wojciech Klicki z Fundacji Panoptykon. Chodzi np. o 118 grup zawodowych, które będą musiały składać oświadczenia majątkowe, które mają być jawne i przez sześć lat dostępne w sieci (w Biuletynie Informacji Publicznej). W tym gronie obok polityków, znaleźli się m.in. strażacy, pracownicy sekretariatów, żołnierze, egzaminatorzy na prawo jazdy. I w tej kwestii ministrowie Kamiński i Wąsik pozostają nieugięci.
Katarzyna Batko
Sieć Obywatelska Watchdog

Najwięcej naszych wątpliwości budzą kwestie związane z prywatnością. Nasza organizacja jest zwolennikiem tego, by ujawniać bardzo wiele na temat osób, które podejmują kluczowe decyzje w państwie. Natomiast władza ministra i strażaka to bardzo duża różnica. A argument pana ministra, że musi dużo podpisywać jest żenujący.

– Myślę, że te najbardziej niebezpieczne propozycje od samego początku były pisane z założeniem "z tego możemy się wycofać". A jawność oświadczeń majątkowych to punkt, na którym rządowi najbardziej zależy – uważa Wojciech Klicki. Właśnie poinformowano, że w sprawie tej ustawy ma się odbyć jeszcze jedno spotkanie konsultacyjne – 27 listopada. – Nie mam poczucia, że odpuszczamy – mówi nam Katarzyna Batko, wiceprezeska i dyrektorka programowa z Sieci Obywatelskiej Watchdog Polska.
Wojciech Klicki
Fundacja Panoptykon

Podstawowy problem, który wiąże się z tą ustawą nazywam powszechną lustracją majątkową. Społeczeństwo ma prawo wiedzieć, jaki majątek ma prezydent czy posłowie, natomiast projekt idzie nie jeden, nie dwa, tylko 118 kroków dalej. Do katalogu podmiotów, które będą zobowiązane do składania oświadczeń majątkowych dołączają: strażacy, żołnierze, strażnicy miejscy. Nie widzę powodów, by oni wszyscy musieli je składać. Państwo w pewien sposób podejrzewa ich o korupcję. Większość tych oświadczeń będzie dostępna w internecie. Nie widzę powodów, by tak było, nie są to ludzie, których wybieramy w wyborach.



Pierwszeństwo zgromadzeń cyklicznych

Dokładnie tę samą strategię zastosowano w przypadku nowelizacji ustawy o zgromadzeniach, która obowiązuje od kwietnia bieżącego roku. Zakłada ona m.in., że odległość między zgromadzeniami nie może być mniejsza niż 100 metrów. Poza tym, daje możliwość otrzymania na trzy lata zgody władz na organizowanie zgromadzeń i brak możliwości organizacji konkurencyjnego zgromadzenia w tym samym miejscu i czasie. – Ta ustawa łamie tyle artykułów konstytucji, że aż się zmęczyłem, czytając je wszystkie – to słowa wicemarszałka Senatu Bogdana Borusewicza. Nowelizacji ustawy o zgromadzeniach chcieli posłowie Prawa i Sprawiedliwości.
Na początku politycy PiS domagali się, by to władza, Kościół i związki wyznaniowe miały pierwszeństwo w wyborze miejsca i czasu zgromadzenia. Zastrzeżenia do nowelizacji ustawy mieli m.in. Rzecznik Praw Obywatelskich, przedstawiciele OBWE i sam prezydent Andrzej Duda. Głowa państwa skierowała tę ustawę do Trybunału Konstytucyjnego, ale uznano ją za zgodną z konstytucją. Ostatecznie z dokumentu wykreślono kontrowersyjne zapisy, ale pozostał ten o tym, że to wojewoda będzie mógł wydać zgodę na cykliczne organizowanie zgromadzeń publicznych. – Pierwszeństwo mają zgromadzenia cykliczne, to powrót do akademii PRL-owskiej – mówi Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego. I tak np. Krakowskie Przedmieście, gdzie odbywają się miesięcznice smoleńskie, zarezerwowane jest każdego 10. dnia miesiąca do 2020 roku.

Stara metoda

Wojciech Jabłoński, politolog z Uniwersytetu Warszawskiego, uważa, że dla działań PiS nie należy szukać nowych pojęć, ale cofnąć się do historii. – Trzeba pamiętać, że gdy w Polsce montowano rząd bolszewicki w 44 roku, to Stalin konstytucję napisał dopiero w 52 roku. Sfałszowano wybory, referendum, a kluczowym słowem dla komunistów była "demokracja". I teraz mamy powtórkę: ustawa o jawności jest ustawą o niejawności. Mnie się wydaje, że zastosowano starą bolszewicką strategię przymiotnika niwelującego: jeśli komunista mówi "demokracja", to jest to zaprzeczenie demokracji – mówi Jabłoński.
Jego zdaniem ustawy o sądach (m.in. o Krajowej Radzie Sądownictwa) są kolejnym przykładem realizacji przez PiS taktyki salami czy metody zająca. – Z symulowanego konfliktu między prezesem PiS Jarosławem Kaczyńskim a prezydentem Andrzejem Dudą i tak wynika zmiana prawa w kierunku bolszewickim, czyli będziemy mieć kontrolę polityczną nad władzą sądowniczą – zaznacza Jabłoński. Według politologa taktyki salami nie pohamują ani media, ani społeczeństwo. – Natomiast władza zbliżyła się do przesilenia. Są przymiarki do gmerania w ordynacjach wyborczych. Jest możliwość zatrzymania tego procesu. Do tego potrzebny jest wyraźny nacisk, by organizacje międzynarodowe obserwowały wybory w Polsce, i te samorządowe, i te parlamentarne. To jedyne wyjście, by ta żaba się nie ugotowała i żeby salami demokracji nie zostało zjedzone w całości – podsumowuje Jabłoński.