Reklama.
"Kilkanaście lat temu mieszkałem na niewielkiej ulicy Duracza w Warszawie" – tak swój wpis na Facebooku zaczyna Andrzej Saramonowicz. I choć zasłynął on głównie jako scenarzysta i reżyser komedii, to w historii, jaką opisuje, humoru raczej jest niewiele. Twórca filmowy na przykładzie jednej ulicy na Bielanach komentuje niedawną decyzję wojewody o zmianie nazw ulic w Warszawie.
(...) mieszkańcy mojego bloku rozpoczęli protest. To był tzw. blok wojskowy, więc większość tam żyjących - oprócz nas - to byli właśnie żołnierze z rodzinami. I mój sąsiad z piątego (jakiś major czy podpułkownik, nie pamiętam dobrze) chodził po piętrach i zbierał podpisy pod protestem. Nie, że Duracz fajny, skądże znowu, zapluwał się organizator protestu. Tylko że ogólnie kłopot, bo to i pieczątki nowe i zmiany dowodów, i takie tam. Więc lepiej nie zmieniać.
Kiedy zapukał do mnie, powiedziałem, że nie podpiszę. I czterdzieści minut cytowałem mu co lepsze wersy Herberta. Łypał na mnie spodełbnie, burknął coś o braku sąsiedzkiej solidarności i wyszedł. I już nigdy więcej mi się nie odkłonił.
No i myślę o nim teraz. Że mógł mieszkać na Herberta i się tym chwalić, ale nie chciał. I teraz - decyzją wojewody nie uwzględniającą żadnych opinii mieszkańców - będzie mieszkał na Romaszewskiego.
Nie przywołuję tej historii dla ćwiczenia pamięci jedynie, a dlatego, że ma ona w moim mniemaniu kontekst szerszy. Albowiem dotyczy nie jednej mikrej ulicy Duracza na warszawskich Bielanach, ale całej Polski, ojczyzny naszej.
Więcej:
Warszawa