
Reklama.
Zaraz zapytacie – jak to, używany przedmiot na prezent? Który przez trzydzieści, czterdzieści lat przetoczył się przez nie wiadomo czyje ręce? Pomyślicie – zwariowałem. Ale to naprawdę ma sens.
Ale o co w ogóle chodzi
Przykładowa sytuacja: twój brat ma nowoczesny systemowy (czyli z wymiennymi obiektywami) aparat cyfrowy. W jaki więc sposób ma do niego podpiąć stary obiektyw od jakiegoś radzieckiego Zenita czy innej Praktiki rodem z NRD? Jeśli macie jakiś stary aparat na strychu czy w piwnicy (choćby wspomnianego Zenita) dobrze wiecie, że do lustrzanki dołączony był odpinany obiektyw – to wcale nie był "nierozłączny zestaw". W zależności od potrzeb obiektyw można było zmienić na inny. Ten sam obiektyw można wykorzystać w XXI wieku.
Przykładowa sytuacja: twój brat ma nowoczesny systemowy (czyli z wymiennymi obiektywami) aparat cyfrowy. W jaki więc sposób ma do niego podpiąć stary obiektyw od jakiegoś radzieckiego Zenita czy innej Praktiki rodem z NRD? Jeśli macie jakiś stary aparat na strychu czy w piwnicy (choćby wspomnianego Zenita) dobrze wiecie, że do lustrzanki dołączony był odpinany obiektyw – to wcale nie był "nierozłączny zestaw". W zależności od potrzeb obiektyw można było zmienić na inny. Ten sam obiektyw można wykorzystać w XXI wieku.
Nic bowiem nie stoi na przeszkodzie, żeby podpiąć go do nowoczesnego aparatu. Wystarczy warta kilkadziesiąt złotych przejściówka. Wpinamy ją w bagnet naszego aparatu, a w przejściówce jest bagnet dostosowany do naszego wiekowego obiektywu. Tak jak na zdjęciu:
Takie zestawy można komponować z "tradycyjnymi" lustrzankami cyfrowymi, ale tam nie każdy obiektyw będzie dobrze współpracował z każdą "puszką", czyli body aparatu. Wszystko przez fizykę – odległość od matrycy do bagnetu i przejściówki (po drodze przecież jeszcze jest, zgodnie z nazwą, lustro) jest w takich aparatach dość duża, więc niektóre konfiguracje będą choćby źle ostrzyć. Przed zakupem trzeba się więc nieco zorientować.
Co innego, jeśli wasz znajomy fotograf korzysta z tzw. bezlusterkowców. To aparaty, które od kilku lat szturmem zdobywają rynek i nie dzieje się tak bez powodu. Łączą w sobie wszystkie zalety lustrzanek (czyli można wymieniać obiektywy i zapewniają dobrą jakość zdjęć dzięki dużej matrycy), a ponadto są niewiele większe od typowych kompaktów. W przypadku takich konstrukcji nie ma się czym w ogóle przejmować – na pewno będzie działać. Sam korzystam z Sony A6000 i najczęściej posługuję się obiektywami starszymi ode mnie.
Niedroga zabawa
Takimi konstrukcjami sprzed lat warto się zainteresować, ponieważ są świetne jakościowo i... niedrogie. Rosyjskie obiektywy można znaleźć na aukcjach (na Allegro jest tego od groma) praktycznie od stu złotych, konstrukcje japońskie czy niemieckie najczęściej będą droższe. Cena zależy również od jakości obiektywu, jego ogniskowej (obiektywy szerokokątne są droższe) i wartości kolekcjonerskiej. Bo są i tacy, którzy takie obiektywy zbierają. Te rzadsze są naturalnie droższe.
Takimi konstrukcjami sprzed lat warto się zainteresować, ponieważ są świetne jakościowo i... niedrogie. Rosyjskie obiektywy można znaleźć na aukcjach (na Allegro jest tego od groma) praktycznie od stu złotych, konstrukcje japońskie czy niemieckie najczęściej będą droższe. Cena zależy również od jakości obiektywu, jego ogniskowej (obiektywy szerokokątne są droższe) i wartości kolekcjonerskiej. Bo są i tacy, którzy takie obiektywy zbierają. Te rzadsze są naturalnie droższe.
Warto też zauważyć, że na takim prezencie obdarowany nie straci. Używane, stare obiektywy od dłuższego czasu jeśli już zmieniają cenę, to na wyższą – co wynika głównie z popularności bezlusterkowców. To dobra inwestycja.
I najważniejsze: w niewielkiej cenie często otrzymujemy bardzo dobrą jakość zdjęć. Nowoczesne obiektywy o takich samych parametrach często kosztują grube tysiące. Jedyna ich zaleta to autofocus – którego w starym obiektywie nie uświadczycie. Ale ręczne ostrzenie jest banalne. Do zdjęć krajobrazowych, portretów itp. autofocus jest naprawdę zbędny. Nawet jeśli wy sobie tego nie wyobrażacie, wie o tym wasz znajomy fotograf. Większość zdjęć samochodów, które testuję w naszym dziale MOTO, zrobiłem właśnie w ten sposób.
To jak to wygląda w praktyce?
Sam mam dwa wiekowe obiektywy – jeden to produkowany w NRD Carl Zeiss Flektogon 35mm F2.4, a drugi to japoński Konica Hexanon AR 50mm F1.7. Oba dają mi jakość zdjęć nieosiągalną dla tzw. kita, czyli obiektywu typu zoom, który prawie zawsze jest dołączany do zestawu z aparatem.
Sam mam dwa wiekowe obiektywy – jeden to produkowany w NRD Carl Zeiss Flektogon 35mm F2.4, a drugi to japoński Konica Hexanon AR 50mm F1.7. Oba dają mi jakość zdjęć nieosiągalną dla tzw. kita, czyli obiektywu typu zoom, który prawie zawsze jest dołączany do zestawu z aparatem.
Mój bezlusterkowiec, o którym wspomniałem wcześniej, ma bagnet o nazwie Sony E. Z kolei wspomniany obiektyw Carla Zeissa był podpinany do aparatów z epoki poprzez system o nazwie M42. Żeby więc wkręcić ten obiektyw w mój aparat, potrzebowałem przejściówki z systemu E na M42. Żeby takie coś znaleźć np. na Allegro, wystarczy wpisać frazę typu "adapter Sony E M42". Wyników będzie od groma, najtańsze po 30-40 złotych.
Analogicznie było z moim drugim wiekowym obiektywem. Konica Hexanon AR ma bagnet o nazwie właśnie AR. Potrzebna jest więc przejściówka z E na AR. Koszt równie znikomy.
Po co to wszystko?
Odpowiedź jest banalna: bo można i dla zabawy. Stare obiektywy w niczym nie ustępują nowym konstrukcjom – to ciągle zlepek kilku soczewek zamkniętych w metalowej (kiedyś) lub plastikowej (teraz) tubie. Nowsze konstrukcje mają tylko elektroniczne dodatki, dzięki którym funkcjonuje autofocus, ale jak już ustaliliśmy, można się bez tego obyć. Tym bardziej, że świetny obiektyw portretowy (czyli o dużej ogniskowej, "wąskokątny") można kupić praktycznie za jedną dziesiątą ceny nowego.
Odpowiedź jest banalna: bo można i dla zabawy. Stare obiektywy w niczym nie ustępują nowym konstrukcjom – to ciągle zlepek kilku soczewek zamkniętych w metalowej (kiedyś) lub plastikowej (teraz) tubie. Nowsze konstrukcje mają tylko elektroniczne dodatki, dzięki którym funkcjonuje autofocus, ale jak już ustaliliśmy, można się bez tego obyć. Tym bardziej, że świetny obiektyw portretowy (czyli o dużej ogniskowej, "wąskokątny") można kupić praktycznie za jedną dziesiątą ceny nowego.
Jakość zdjęć, które uzyskamy, nie będzie gorsza – to po pierwsze. Często będzie wręcz wyższa, zarezerwowana dla obiektywów, które kosztują grube tysiące. Te przykładowe, które sam posiadam, wśród znawców są znane ze swojej jakości. Zapewniają piękne kolory zdjęć, są bardzo ostre (zdjęcia nie są rozmyte po powiększeniu, zwłaszcza w rogach). Już samo obcowanie z tymi obiektywami to niesamowite doznanie. W świecie zdominowanym przez plastik są jak perełki. Ciężkie, wykonane z metalu i gumy, bardzo odporne na zniszczenia. Jak upuścicie taki obiektyw na ziemię, prędzej rozwalicie płytę chodnikową, a nie "szkło".
Po drugie – to świetna zabawa. Posługiwanie się takimi obiektywami sprawia, że fotografia staje się znowu sztuką, a przestaje być odhumanizowanym klikaniem w trybie auto bez najmniejszej refleksji. Przysłonę trzeba przecież ustawić ręcznie (jeśli ją bardziej otworzymy, do aparatu wpadnie więcej światła, co wpływa na wiele spraw, ale to już zostawmy obdarowanym obiektywami), ostrość też trzeba ustawić samodzielnie.
To wszystko brzmi strasznie, ale dla każdego, kto jest jako tako obyty z fotografią, to robota na trzy sekundy. A ile w tym frajdy. Zaufajcie.