
Na co dzień działalność tej fundacji jest trochę zapomniana – ale może to i dobrze, bo przypominamy sobie o niej tylko w naprawdę tragicznych chwilach. Tak jak w niedzielę, kiedy na służbie został zastrzelony antyterrorysta. Premier Beata Szydło zapowiedziała pomoc dla jego rodziny, ale takich jak jego bliscy jest znacznie więcej. Dba o nich właśnie Fundacja Pomocy Wdowom i Sierotom po Poległych Policjantach. Tam rodziny zmarłych znajdują wsparcie nie tylko finansowe, ale może przede wszystkim możliwość rozmowy. Choć jak zawsze w takich sytuacjach brakuje jednego – pieniędzy.
Nie sposób jednak nie wspomnieć o tym, że rodzin, które potrzebują pomocy, zapewne jest znacznie więcej. Policyjna księga pamięci liczy w końcu ponad sto nazwisk – a chodzi tylko o dane po 1989 roku. Tylko w 2015 roku na służbie zginęło czterech funkcjonariuszy.
Takich rodzin, którymi zajmuje się fundacja, jest jednak nawet więcej, niż widnieje nazwisk na policyjnej ścianie pamięci. Jest ich bowiem ponad dwieście. – Pomagamy tym, których śmierć związana jest ze służbą. Giną przecież nie tylko zastrzeleni policjanci, ale i ci w wyniku nieszczęśliwych wypadków na służbie. O tych tragediach nie słychać tyle w radiu czy telewizji, bo to może być po prostu nieszczęśliwy wypadek samochodowy. Ale opiekujemy się i takimi rodzinami – mówi w rozmowie z naTemat Irena Zając, młodsza inspektor w stanie spoczynku, prezes zarządu fundacji i jednocześnie Kawaler Orderu Uśmiechu.
Działamy wyłącznie dzięki ofiarności społeczeństwa, czyli głównie środowiska policyjnego. Mamy też trochę sponsorów prywatnych, za co im serdecznie dziękuję. Sponsorzy dają kwoty różne. Od kilkuset złotych do nawet kilkunastu tysięcy złotych. Niemniej jednak nie jesteśmy dotowani.
Z tej pomocy korzystają praktycznie wszystkie rodziny. Jak się dowiaduję, te, które dotknęła ta tragedia, a nie współpracują z fundacją, można policzyć praktycznie na palcach jednej ręki.
Koniec końców jednak to właśnie pomoc materialna zapewnia przetrwanie. – Dziur w budżetach rodzin jest bardzo dużo. Nie wszystkie wdowy mają pracę, niektóre w ogóle nie mogą pracować, bo mają małe dzieci, mieszkają w miejscach gdzie jest trudniej o zatrudnienie czy o opiekę nad dzieckiem. To przecież zawsze chodzi o matkę. Ona musi odebrać dziecko na czas z przedszkola, zdarza się, że trudno jest to wszystko zsynchronizować – kontynuuje Irena Zając.
Moglibyśmy bardziej pomagać, gdyby było więcej środków. Przydałoby się nam więcej pieniędzy, ale rządzimy się tym, co mamy, choć nie mieliśmy nigdy za wiele. Jak możemy sobie pozwolić na zapomogę w wysokości tysiąca złotych, to tyle dajemy. A jak nie to dzielimy to na pół.
