Zaskakujące doniesienia "Gazety Wrocławskiej" na temat akcji policji przy bankomacie w Wiszni Małej. Informator dziennika twierdzi, że zaatakowani bronią palną policjanci w pierwszej kolejności sięgnęli po paralizator. I właśnie to miał być błąd, który zemścił się na funkcjonariuszach. W efekcie jeden z nich zginął od kul napastnika, a trzech zostało rannych.
W nocy z soboty na niedzielę trzech mężczyzn próbowało obrabować bankomat w Wiszni Małej, miejscowości położonej przy drodze nr 5 z Wrocławia do Trzebnicy. Policja wysłała na miejsce 12 antyterrorystów. Zaskoczyli jednego z mężczyzn w metalowym pomieszczeniu, w którym znajdował się bankomat. Gdy złodziej dostrzegł policjantów, zaczął do nich strzelać z kałasznikowa.
Według wersji komendanta głównego Jarosława Szymczyka, na czele grupy uderzeniowej szedł policjant z tarczą kuloodporną, a zaatakowani policjanci od razu odpowiedzieli napastnikowi ogniem. Dlaczego napastnikowi udało się zabić jednego policjanta i ranić trzech innych? Według wersji oficjalnie podawanej przez policję, antyterrorysta z tarczą zachwiał się i odsłonił w ten sposób kolegów, co miało fatalne konsekwencje. Jednak informator "Gazety Wrocławskiej" twierdzi, że sytuacja wyglądała inaczej.
Źródło potwierdza, że na czele grupy uderzeniowej szedł policjant z tarczą kuloodoporną. Jednak policjanci nie odpowiedzieli na ogień ogniem. Gdy napastnik zaczął do nich strzelać z kałasznikowa, jeden z policjantów użył paralizatora elektrycznego. Trafił napastnika, który na chwilę przerwał ostrzał i przyklęnął. Wtedy policjant z tarczą usunął się na bok – i to był właśnie moment, w którym napastnik potraktowany paralizatorem doszedł do siebie i znowu zaczął strzelać. Zastrzelił jednego funkcjonariusza i ranił trzech innych. Policjanci dopiero wtedy odpowiedzieli ogniem i zastrzelili mężczyznę.