
Kościelna rzeczywistość w Polsce – jak pisze franciszkanin o. Kasper Mariusz Kaproń – jest o wiele bardziej przygnębiająca niż to, co sobie wyobrażał. Święcenia kapłańskie otrzymał 20 lat temu i od tego momentu niemal cały czas pracuje zagranicą. Do Polski przyjeżdża dość rzadko. A gdy już tu jest, to nachodzi go wiele smutnych refleksji na temat tego, jaki jest stan polskiego Kościoła.
"Minął już miesiąc mojego urlopowego pobytu w Polsce i muszę przyznać, że rzeczywistość z jaką się stykam (mam na myśli przede wszystkim tą eklezjalną), jest o wiele bardziej przygnębiająca, niż moje wcześniejsze wyobrażenia" – napisał zakonnik na swoim profilu na Facebooku. Za chwilę wymienił kilka pozytywnych przykładów – bo przecież każde uogólnienie jest krzywdzące. Przyznał, że udało mu się przez ostatni miesiąc odwiedzić parę miejsc, które "budują wiarę". "Generalnie jednak rzeczywistość, z jaką się stykam, nie jest budującą" – stwierdza o. Kaproń. I wylicza, dlaczego Kościół w Polsce i Kościół w Boliwii, oprócz tysięcy kilometrów, dzieli coś jeszcze – przepaść.
Kościół, z którego przed miesiącem wyjechałem, przede wszystkim jest wspólnotą. Dla relacji i jej budowania poświęca się czasem nawet normy prawa lub obowiązki (bo cóż znaczy przykładowo zjeść kawałek mięsa w piątek lub nie iść na zajęcia, gdy zawitał do nas gość i jest okazja, aby się spotkać i świętować). W Polsce mamy natomiast do czynienia z Kościołem prawa, świętego oburza, kanonicznych upomnień, gdzie większym grzechem i skandalem jest artykuł z wizerunkiem rozebranej Madonny Edwarda Muncha, niż szalejące grzechy podziałów w społeczeństwie, powszechnego hejtu, a nawet zawiści.
Na to, co dzieje się nad Wisłą, franciszkanin patrzy z dystansu. Ze sporego dystansu, bo odkąd w 1997 r. po studiach w Wyższym Seminarium Duchownym w Krakowie otrzymał święcenia kapłańskie, w Polsce pracował niewiele. Od razu wyjechał do Włoch, gdzie początkowo był duszpasterzem a po paru latach podjął dalsze studia w Papieskim Instytucie Liturgicznym. Gdy w 2007 r. obronił doktorat, wrócił do Krakowa, by wykładać w tamtejszym seminarium. Ale w Polsce pracował niedługo – w 2011 r. wyjechał jeszcze dalej, na misje do Boliwii. Pracował w paru parafiach, potem został proboszczem, później pracownikiem katolickiego uniwersytetu w Cochabamba, a ostatnio definitorem, czyli doradcą przełożonego zakonu franciszkanów w Boliwii.
W Polsce bywa dość rzadko. Gdy przyjechał w 2014 r., prezentował swoją książkę "Stamtąd wszystko widzi się lepiej", którą napisał z perspektywy niewielkiego miasteczka w środku boliwijskiej dżungli. W wywiadzie dla "Gościa Niedzielnego" o. Kasper Mariusz Kaproń tłumaczył, że z takiej właśnie perspektywy zupełnie inaczej postrzega się papieża Franciszka niż z perspektywy Polski.
Papież Franciszek w kontekście europejskim i polskim wywołuje szeroką gamę ocen: jedni są pełni zachwytu, wśród innych papieskie zachowanie budzi konsternację, u jeszcze innych rodzi wręcz agresję i zdecydowanie odcinają się od tego pontyfikatu. A z latynoskiej perspektywy styl ten nie wywołuje specjalnego zdziwienia – ani pozytywnego, ani negatywnego. Bo jest to normalne zachowanie księdza, biskupa, kardynała w tutejszej rzeczywistości.
Dziś chyba sam, obserwując sytuację w Polskim Kościele, popadł w pesymizm. W swoim wpisie na Facebooku duchowny ubolewa, że publikacja wizerunku rozebranej Madonny Edwarda Muncha jest powodem do pisania listów protestacyjnych, zaś zawiść i podziały w społeczeństwie uznawane są za normę.
Gdzie halloweenowa dynia wzmaga wśród chrześcijan większą aktywność i jest postrzegana jako poważne zagrożenie, a nie jest nim fakt, że oto idzie mróz i bezdomni na ulicach nie mają co zjeść, gdzie się ogrzać i że każda noc może być dla nich ostatnią. Gdzie sprawy księdza kulturysty lub księdza, któremu zrobiono zdjęcie z tabliczką LGBT, rozwiązuje się przy pomocy kanonicznych upomnień, niż wspólnym pójściem na piwo i wytłumaczeniem sobie sprawy.
O. Kaproń takich gorzkich wpisów podczas wizyty w Polsce zamieścił więcej. Na samym narzekaniu jednak nie poprzestał. Parę razy napisał coś, co powinno dawać nadzieję na pozytywną zmianę.
