„Pudding z kapłona podług receptury panny Duffeld – przygotowany z mielonego mięsa kurczaka, mięsa wieprzowego, masła, posiekanych fig, imbiru i cynamonu”. Wykwintna restauracja z zachodniej Europy? Nie, menu British Airways z 1979 roku.
Widok znany wszystkim miłośnikom starych filmów oraz wyświetlanego obecnie serialu „Pan Am”. Piękne stweardessy ubrane w nienaganne mundurki przechadzające się po pokładzie odrzutowca, dolewające koniaku i serwujące wyśmienite dania. Zawsze uśmiechnięte, podobnie jak goście, zauroczeni perfekcyjną obsługą.
Jak jest dzisiaj? Spójrzmy prawdzie w oczy – wielogodzinny rejs samolotem nie należy do najtańszych przyjemności (ciekawie temat zilustrował Christoph Niemann), więc spodziewalibyśmy się otrzymać danie, które umili nam zwykle mało komfortowe warunki podróży. Tymczasem często dostajemy „coś w rodzaju mięsa”, herbatę o podejrzanej barwie czy – jak zrelacjonował jeden z pasażerów brytyjskiej linii Virgin – „martwego chomika”. O tego typu wątpliwych przyjemnościach powstał nawet specjalny blog dokumentujący doznania pasażerów: www.airlinemeals.net.
Jakość i atrakcyjność dań zależy od wielu czynników – godzin lotu (od tego zależy czy dostaniemy kolację, śniadanie czy lunch), długości czasu przelotu oraz oczywiście – ceny biletu. A o jedzenie na pokładzie warto zadbać. Wie o tym Linda Patrice Celestino, dyrektor generalny ds. usług pokładowych w Oman Air: „Menu nie jest dla pasażera najważniejszym kryterium przy wyborze przewoźnika, ale z pewnością decyduje o tym, czy będzie on chciał ponownie wybrać tę samą linię.”
W ostatnich latach dużo zmieniło się w podniebnych kuchniach, co zawdzięczamy coraz większej społecznej świadomości zdrowego żywienia oraz wyższych wymagań klienteli. I tak, ciężkostrawne potrawy zostały zastąpione przez lekkostrawne surówki, a niepijalne, acz dające prestiż drogie alkohole, wodą i świeżo wyciskanymi sokami.
Podczas przeglądania ofert menu w poszczególnych liniach lotniczych od razu zachwyca Jest Airways, największy indyjski przewoźnik, który oferuje obiad z pięciu dań, kelnera, markowe wina i przystawki. Oczywiście w pierwszej klasie, ale pasażerowie ekonomicznej też nie powinni narzekać na desery i podstawowe dania główne. Wszystko oczywiście skrupulatnie wliczone w cenę biletu.
Azja prowadzi w jakości serwowanych potraw. Cathay Pacific na swoim pokładzie na bieżąco smaży potrawy oraz gotuje ryż. Wiadomo – nawet najlepsze odgrzewane specjały nie wygrają z solidą, świeżą kuchnią.
Na szarym końcu rankingu powinno znaleźć się Austria Airlines, gdzie niestety jedzenie nie należy do przyjemności. Woda, maliny, które podawane są w formie zgniecionej, oliwki oraz... jajko na twardo. Wałówka jak na kolonie w '86, a ceny zdecydowanie niemałe.
Problemem są zwykle krótkie loty – na pokładach podawane są kanapki z cyklu "szkolna stołówka", często brakuje wegetariańskiej i koszernej alternatywy. Prawdziwy dramat rozgrywa się, gdy dostajemy wafelek czekoladopodobny i kawę wątpliwej jakości, a za cokolwiek porządnego do zjedzenia musimy płacić krocie.
A jak sprawa wygląda u naszego rodzimego przewoźnika? Opinie są podzielone. Niektórzy z sentymentem wspominają zaangażowane stweardessy z lat 90-tych, ciepłe, smaczne jedzenie i alkohol na pokładzie. Inni uznają, że obecne menu jest zdecydowanie lepsze. Same linie lotnicze długo pracowały nad formułą swojej karty posiłków, decydując się w końcu zaufać specjaliście. W ten sposób w Polsce kulinarną obsługą LOT zajął się Robert Sowa, który wprowadził dania międzynarodowe. Menu zmienia się co około dziesięć dni, a ogólna opinia konsumentów jest poprawna. Znając polską przypadłość do narzekania można uznać, że klienci są zadowoleni. A nie znajdując w sieci żadnych kompromitujących LOT zdjęć możemy przyjąć to za sukces firmy.
Szkoły postępowania z jedzeniem pokładowym są różne. Niektórzy chwalą i zajadają się, inni wolą zamówić więcej alkoholu i zapaść w słodką drzemkę aż do przylotu na miejsce. W kuchni przewoźników widać jak na dłoni, że za jakość się płaci. Wybierając last minute u taniego przewoźnika nie liczmy na delicje i szampana, no, chyba, że takiego z dyskontu spożywczego. Oczywiście za dodatkową opłatą.