Rekonstrukcja rządu już za nami. A może raczej "rekonstrukcja", bo zmiany są symboliczne, a Antoni Macierewicz, Jan Szyszko i spółka najpierw się zdymisjonowali, a później szybko wrócili na swoje ciepłe państwowe posadki. Opozycja momentalnie zaczęła grzmieć, że za ten "epizod" na bezrobociu wszyscy ministrowie otrzymają wysokie odprawy. Rzecz w tym, że zgodnie z prawem one im zwyczajnie... wcale nie przysługują. Mały wyjątek jest tylko dla byłej premier.
Pierwszy na alarm bił przewodniczący sejmowego klubu Platformy Obywatelskiej Sławomir Neumann. "Jako że weszliśmy w okres świąteczno-noworoczny, PiS zafundował Polakom szopkę i żłóbek jednocześnie. Szopka nazywana potocznie rekonstrukcją rządu. Żłóbek, a właściwie żłób, bo odwołani/powołani ministrowie dostaną dodatkowo 3-miesięczne odprawy!" – napisał na Twitterze.
Jego ton momentalnie podchwycili inni. "Hipokryzja", "Czy to PiS mówił coś o skromności i że wystarczy nie kraść?", "To Ku…lsony i złodzieje" – to tylko niektóre komentarze internautów pod jego wpisem.
Pomysł podchwycił także inny poseł PO, swoją drogą z zawodu... radca prawny. Arkadiusz Myrcha był w swoim wpisie jednak bardziej wyważony. W jego ocenie jeśli ministrom należą się odprawy, powinni je oddać na cele dobroczynne.
W rzeczywistości ministrowie rządu Beaty Szydło, którzy teraz są ministrami Mateusza Morawieckiego, nic nie dostaną. Bo znowu są zatrudnieni.
Nie zarobią, bo znowu pracują
Wszystko reguluje wielokrotnie nowelizowana ustawa o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe, która korzeniami sięga jeszcze 1981 roku. I odprawy rzeczywiście przysługują ministrom, którzy żegnają się z funkcjami. W 2015 roku media grzmiały, że na pożegnanie rząd Ewy Kopacz dostał w sumie kilkanaście milionów złotych. "Fakt" wyliczał, że było to nawet 14 milionów złotych, ponieważ odprawy otrzymali nie tylko ministrowie, ale i urzędnicy niższego szczebla, którzy musieli odejść. Analogicznie pieniądze należały się też członkom pierwszego rządu PiS.
Reguluje to bezpośrednio artykuł 5 w ustępie pierwszym.
Art. 5. 1. ustawy o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe
Osoby odwołane z kierowniczych stanowisk państwowych oraz osoby, które zaprzestały wykonywania funkcji na tych stanowiskach wskutek upływu kadencji, zachowują, z zastrzeżeniem ust. 2, prawo do dotychczasowego wynagrodzenia przez okres:
1) jednego miesiąca – jeżeli funkcję tę pełniły przez okres nie dłuższy niż 3 miesiące;
2) dwóch miesięcy – jeżeli funkcję tę pełniły przez okres dłuższy niż 3 miesiące i nie dłuższy niż 12 miesięcy;
3) trzech miesięcy – jeżeli funkcję tę pełniły przez okres dłuższy niż 12 miesięcy
A dlaczego ministrowie rządu Beaty Szydło nic nie dostaną? Bo znowu są ministrami, tylko w gabinecie Mateusza Morawieckiego. Wszystko wyjaśnia ustęp drugi. Jeśli bowiem członkowie rządu znajdą zatrudnienie, przysługuje im jedynie wyrównanie.
Art. 5. 2. ustawy o wynagrodzeniu osób zajmujących kierownicze stanowiska państwowe
2. W razie podjęcia w okresie, o którym mowa w ust. 1, pracy niżej płatnej przysługuje przez ten okres dodatek wyrównawczy. Dodatek wyrównawczy stanowi różnicę pomiędzy wynagrodzeniem pobieranym na kierowniczym stanowisku państwowym a wynagrodzeniem pobieranym w nowym miejscu pracy.
Łopatologicznie: jeśli minister miał 10 tysięcy miesięcznej odprawy, a podjął pracę za pięć tysięcy złotych, dostanie pięć tysięcy wyrównania. Ale jeśli podjął pracę za 12 tysięcy złotych nie dostanie już nic. Jak nietrudno się domyślić, nowi-starzy ministrowie rządu Mateusza Morawieckiego raczej nie zarabiają mniej niż wcześniej. Więcej pewnie też nie – czyli po prostu tyle samo.
To zresztą nie pierwszy raz, kiedy ten temat jest podejmowany. W grudniu 2000 roku ówczesny szef MSWiA Marek Biernacki musiał odpowiadać w interpelacji, jak działa ten system. Jak pisał, "osoby odwołane z kierowniczych stanowisk państwowych oraz osoby, które zaprzestały wykonywania funkcji na tych stanowiskach wskutek upływu kadencji, zachowują prawo do dotychczasowego wynagrodzenia przez okres 3 miesięcy, a jeżeli podejmą w tym okresie pracę niżej płatną – otrzymują dodatek wyrównawczy przez ten okres".
Ktoś jednak zarobi
W praktyce więc jedyną osobą, która zyska, będzie... Beata Szydło. Powód? Jako premier zarabiała bowiem około 17 tys. zł brutto. Wicepremier ma pensję niższą o około 4 tys. zł. Jej przysługuje więc wyrównanie.