Zdarzenie miało miejsce w nocy, w centrum Sycowa, rodzinnego miasta Beaty Kempy, na Dolnym Śląsku. Tuż przy rynku, gdzie nawet w nocy teoretycznie mogli kręcić się ludzie. Wtedy jednak nikogo w okolicy nie było. Ataku na biuro poselskie nie zarejestrował również miejski monitoring, ale włączył się alarm. To uratowało Syców przez tragedią. Miasto jest wstrząśnięte. I mało kto wierzy, że zrobił to ktoś stąd...
Jakiś czas temu Beata Kempa mocno podpadła mieszkańcom rodzinnego Sycowa. Wielu z nich czuło się oszukanych, gdy jeszcze w kampanii wyborczej przyszła minister obiecała im, że oddział wewnętrzny szpitala w mieście nie zostanie zamknięty, a potem jednak został. "Nie dotrzymała słowa, oszukała" – takie rozległy się komentarze, więcej o tym pisaliśmy tutaj.
Dziś mało kto o tym mówi, choć żal wielu pozostał. Jednak atak na biuro poselskie to zupełnie coś innego. Na to przyzwolenia w mieście nie ma. Oburzenie jest ogromne. – Jestem wstrząśnięta. Pierwszy raz coś takiego wydarzyło się w Sycowie. Nie przypominam sobie, by ktokolwiek dokonał u nas czegoś podobnego. Tam mogli zginąć ludzie! – mówi Beata Samulska, redaktor lokalnej "Gazety Sycowskiej", która prawie dwa lata temu mocno krytykowała Beatę Kempę za sprawę szpitala. Przy innych okazjach też zresztą miała z nią na pieńku. Ale teraz nie ma to znaczenia. – Jeśli zrobił to ktoś z opozycji, to jest to szczyt totalnej głupoty. Nie mieści mi się to w głowie, takich rzeczy się nie robi. Nie wierzę, by zrobił to ktoś od nas – mówi. Atak potępił już m.in. KOD oraz Grzegorz Schetyna.
"Tam, na piętrze, mieszkają ludzie"
Gdy usłyszała o podpaleniu, z samego rana pojechała na miejsce. Był tam już mąż Beaty Kempy, Waldemar. – Rozmawiałam z nim, powiedział, że alarm był połączony z nim i z policją. Dlatego bardzo szybko dostał sygnał, a policja natychmiast zawiadomiła straż pożarną, która znajduje się bardzo blisko. Przyjechało kilka zastępów i momentalnie ugasiło pożar. Gdyby nie tak szybka reakcja cały budynek mógł spłonąć. I na pewno ktoś mógłby ucierpieć, bo tam, na piętrze, mieszkają ludzie – mówi naTemat.
Właśnie to najbardziej poruszyło mieszkańców – że przez jakieś szaleństwo nie wiadomo kogo mógł ktoś zginąć. – Sytuacja jest straszna. Tragedia mogła być większa niż to, co się wydarzyło. Nie wiemy, jaki cel miała osoba, która dokonała tego aktu i czy była świadoma, że tam mieszkają ludzie. Ale taka forma manifestacji jest przerażająca. Myślę, że to nie była osoba racjonalnie myśląca – mówi nam sekretarz miasta Michał Pawlaczyk.
Niektórzy spekulują, że była to prowokacja. Pytanie tylko kogo? Nikt nie rozumie dziwnego komunikatu, który sprawca zostawił na na elewacji budynku: "H-7102 21.21. CALIFORNIE UBER ALES", który z polityką się nie kojarzy.
– Chciałam pocieszyć pana Waldemara, że na pewno znajdą sprawców. Ale on odpowiedział: "Oj, to będzie raczej trudne" – mówi Beata Samulska.
Wszystko zadymione, zniszczone jest całe wnętrze
Kamienica, w której Beata Kempa ma swoje biuro poselskie znajduje się przy rynku, na rogu, ale jakby na uboczu. Biuro znajduje się na dole, na górze są mieszkania. Po drugiej stronie zakład optyczny i kwiaciarnia, normalne lokale handlowe. – Ktoś najprawdopodobniej wrzucił pojemnik z łatwopalną cieczą do środka. Jest wybita szyba, drzwi są spalone. Wszystko w środku jest zadymione, zniszczone jest całe wnętrze. Wszystko jest do wymiany. To wygląda tak, jak po normalnym pożarze – relacjonuje dziennikarka.
Co ciekawe, w mieście działa monitoring, objęty jest nim również rynek, ale żadna kamera nie obejmuje zasięgiem biura Beaty Kempy. Również ta, które znajduje się na budynku po drugiej stronie ulicy. – Monitoring w mieście jest, ale nie da się objąć nim każdego skrawka. Nie było monitoringu skierowanego wprost na biuro poselskie. Ludzie mają jednak kamery w sklepach, w różnych instytucjach. Policja sprawdza je, być może któraś coś zarejestrowała. Mamy też kamery przy wszystkich wjazdach do miasta. Jeśli to był ktoś z zewnątrz, kamery go uchwyciły. Mam nadzieję, że szybko ustalą sprawcę – mówi Michał Pawlaczyk.
Były zarzuty, że nie powinno jej tu być
Sama Beata Kempa podobno rzadko pojawia się dziś w mieście. Ostatni raz widziano ją pod koniec listopada, gdy przyjechała na otwarcie ulicy Oleśnickiej – wyremontowanego, kilometrowego odcinka drogi, przy której stoi wspomniany szpital. Był też starosta, były dyrektor biura poselskiego Beaty Kempy, Wojciech Kociński, który po wyborach zamknął oddział internistyczny.
I wtedy w mieście odżyły emocje związane ze szpitalem. – Wiele osób pytało, dlaczego przyjechała, były zarzuty, że nie powinno jej tu być. "Jak śmie przyjeżdżać na otwarcie drogi, przy której stoi szpital", tak komentowano. Sama byłam zdumiona – wspomina Beata Samulska. Ale pojawiły się też plotki, że Beata Kempa wcześniej została wprowadzona w błąd na temat rzeczywistej sytuacji szpitala i dlatego złożyła obietnicę bez pokrycia. A potem cała wina spadła na nią.
– Teraz jak słyszę komentarze dotyczące podpalenia, to mam wrażenie, że mieszkańcy jednak pochylą się nad Beatą Kempą, że będą jej żałować. Ludzie są wstrząśnięci. Wiem też, że wiele osób wciąż pokłada w niej nadzieje, wysyłają do niej pisma z prośbą o interwencję. W małych miejscowościach pokutuje przekonanie, że poseł więcej może. A Beata Kempa jest traktowana jako "jedna z nas" – mówi Beata Samulska. Ją osobiście zbulwersowała zwłaszcza jedna z takich próśb – jedna z mieszkanek sąsiedniej gminy poprosiła o... wywarcie nacisku na burmistrza, by wyremontował jej drogę.
"U nas jest tylko kanapowa opozycja"
Mimo emocji związanych ze szpitalem, w mieście nie było incydentów wymierzonych w panią minister. – Nie ma żadnych protestów pod jej biurem poselskim, nie ma negatywnych emocji z nią związanych. Jest mieszkanką Sycowa od lat. Mieszkańcy raczej pozytywnie się do niej odnoszą – mówi sekretarz miasta.
Czy jej polityczna kariera ma jakiś wpływ na miasto? Angażuje się? – Trudno ocenić. Wiadomo, że teraz więcej obowiązków ma w Warszawie. A tu również bywa. Ale na pewno dzięki niej informacja o naszym mieście jest szersza niż tylko na Dolnym Śląsku.
Bardzo ciekawa jest sama sytuacja polityczna w tym mieście. A właściwie jej brak. Z jednej strony PiS tu nie rządzi, a z drugiej – nie ma też żadnej opozycji. Ani PO, ani Nowoczesnej. Jeden z mieszkańców mówi, że chyba w sąsiedniej gminie zawiązała się Nowoczesna, tak słyszał, ale w Sycowie nie. Nie ma tu KOD, nie było żadnych protestów w żadnej sprawie. Raz tylko zdarzył się protest – po 16 grudnia ubiegłego roku. Jedna osoba pojawiła się pod biurem Beaty Kempy, był to emerytowany nauczyciel WF. Miał baner "Dość dyktatury". Na miejsce wezwano policję.
– Syców nigdy nie był pisowski ani skrajnie prawicowy. Ale opozycji też nie ma. W Sycowie w ogóle nie ma polityki, nie znam nikogo, kto działałby czynnie. Burmistrz też jest apolityczny. Generalnie nie ma nikogo, kto działałby w jakichkolwiek strukturach partyjnych. U nas jest raczej taka opozycja kanapowa – przyznaje dziennikarka. Oczywiście poza Beatą Kempą i jej otoczeniem. Wokół niej, jak słychać, pojawia się grupa mocno prawicowa.
"Już młodzież zaczyna się uaktywniać"
Ale i tak, jak słychać, raczej nie ma zacietrzewienia, znanego z forum ogólnopolskiego.
– Boimy się tylko, że to się zmieni. Już młodzież zaczyna się uaktywniać. Pojawili się młodzi ludzie, którzy mają powiązania z ONR, chodzą na sesje Rady Miasta i zaczynają zadawać dziwne pytania radnym. Ostatnio – jakie jest stanowisko radnych w sprawie ewentualnego wprowadzenia uchodźców do Sycowa... – opowiada Beata Samulska. Jej gazeta, należąca do Polska Press, też w ostatnim czasie stała się celem ataków...