Ludzie przecierają oczy ze zdumienia, gdy widzą, że to Volkswagen. Arteon to świetna limuzyna w zasięgu ręki
Michał Mańkowski
19 grudnia 2017, 08:55·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 19 grudnia 2017, 08:55
Projektanci Volkswagena odrobili pracę domową. Stworzyli limuzynę, która może konkurować nie tylko w swoim segmencie, ale i z powodzeniem zahaczać o klasę wyżej. Arteon to świetny samochód, który w całym szeregu zalet ma właściwie tylko jedną wadę, która dla niektórych kierowców może być nie do przejścia. Jest… Volkswagenem i jedynie zbyt wybujałe ego może powstrzymać ich przed kupnem tego auta. Jeśli jednak niepotrzebnie nie napinacie się na znaczek na aucie, zapewniam, że to będzie wasz faworyt.
Reklama.
Jakiś czas temu w końcu byliśmy świadkami motoryzacyjnej premiery z prawdziwego zdarzenia. Żaden tam lifting, ani żadna nowa generacja. Volkswagen pokazał całkowicie nowy model, który przy skali tego producenta musi namieszać na rynku. Na Międzynarodowej Wystawie Samochodowej we Frankfurcie słusznie przyznano mu tytuł Limuzyny Roku 2017.
Arteon kusi już z daleka. Patrzysz i nie wierzysz w to, co widzisz. Długaśny sedan ze znaczkiem Volkswagena na masce to przecież musi być Passat. Ale nie. Patrzysz dłużej i widzisz, że to coś zupełnie innego. To taki Passat na sterydach. I to mocnych. Dynamiczna sylwetka i bardziej nowoczesna bryła. Wyraźnie zarysowany tył, gdzie migają do nas dynamiczne kierunkowskazy, okna bez ramek, sporo chromowanych elementów. Kawał samochodu, który najzwyczajniej w świecie cieszy oko. Arteon przykuwa wzrok z paru powodów: to stosunkowo nowy i nieznany model, który jest dużą i ładną limuzyną.
Czarne i spore aluminiowe felgi fajnie kontrastują z białym nadwoziem i sprawiają, że tak skonfigurowany Arteon naprawdę się wyróżnia. Na początku aż trudno przyzwyczaić się, że to… Volkswagen. A gdy jeszcze dorzuci się pakiet R-line, sportowe akcenty jeszcze bardziej podkreślą atuty tego samochodu. Model, który widzicie na zdjęciach to właśnie taki wariant z najmocniejszym silnikiem, bo aż 280-konnym benzyniakiem.
Więcej ani mocniej w takim samochodzie nie potrzebujecie. To zestaw, który z 7-stopniowym automatem i napędem 4motion na cztery koła gwarantuje osiągi więcej niż wystarczające do dynamicznej i bezpiecznej jazdy. W środku, gdy depniecie gaz do dechy, nie tylko lekko przyciśnie was do fotela, ale do uszu dojdzie nie rasowy, ale zaskakujaco fajnie brzmiący odgłos silnika.
Arteon jest dostępny w trzech wersjach wyposażenia: Essence (od 128 tys. zł), Ellegance (od 147 tys. zł) i wspomnianej R-Line (od 159 tys. zł). Zaczyna się od 150-konnej jednostki z manulaną skrzynią biegów, ale bądźmy poważni i nawet jej nie rozważajmy. Kilka tysięcy więcej i dostajemy ten sam zestaw z automatem, który w dzisiejszych czasach w nowych autach jest już całkowitym „must have”. Potem przeskakujemy do mocniejszych, 190-konnych silników, aż po 240-konnego najmocniejszego diesla czy wspomnianego 280-konnego potworka.
Wybór silników można podzielić na trzy kategorie: mała – dla wszystkich, którzy po prostu chcą mieć Arteona, ale nie do końca stać ich na droższego i nie zależy im zostawianiu wszystkich w tyle, standardowa – dla największej grupy kierowców, którzy chcą by auto nie tylko wyglądało, ale jako tako jechało i mocna – czyli dla tych, których Arteon zachwycił do tego stopnia, że nie boją się wydać na niego tak dużej kupy pieniędzy, która wystarczyłaby już na segment premium. Konfigurując wersję R-line łatwo dobić do 250-tysięcy złotych.
Arteonem zrobiłem blisko 1000-kilometrową trasę prowadzącą i przez miasta, i przez autostrady czy ekspresówki, i przez kręte drogi w Górach Stołowych. To towarzysz doskonały, w którym na jednej ze stacji benzynowych nawet się zdrzemnąłem i gdyby nie celowo nastawiony budzik, spałbym dłużej i spóźnił się na umówione spotkanie. Arteon zaskakuje ilością dostępnego miejsca, głównie z tyłu. Jest go tam od cholery i ciut ciut. Podobnie jest w bagażniku. To limuzyna z prawdziwego zdarzenia.
W środku poza tym, że jest wygodnie, jest także nowocześnie. Fajne wykonanie, może jeszcze nie premium, ale na pewno dające do zrozumienia, że nie jest to „zwykły Volkswagen”. Może się podobać. Włożono tam sporo niemieckiej technologii z wirtualnym kokpitem na czele, gdzie dostajemy wszystkie mniej lub bardziej ważna dane dotyczące jazdy i samochodu.
Volkswagen Arteon zaskoczył mnie także ilością i precyzją systemów podnoszących bezpieczeństwo w trakcie jazdy. To głównie line assist, który wyjątkowo często i szybko reagował na moje jakiekolwiek kontrolowane czy nie zmiany pasa. Momentami wydaje się to irytujące, ale można się przyzwyczaić i docenić. Poza tym gdzieś wewnątrz auta jest schowana cała masa dodatkowych systemów, które monitorują otoczenie wokół nas i w razie potrzeby hamują, doświetlają, reagują.
Każdemu polecam w bezpiecznych warunkach sprawdzić, jak to jest gdy auto „samo się prowadzi”, bez ingerencji kierowcy. Po kilku chwilach daje znać sygnałem dźwiękowym, że czas już przejąć sterowanie, a gdy kierowca nie reaguje, stara się obudzić go szarpnięciem czy dociśnięciem pasów. Jeśli kierowca np. zasłabł i nadal nie przejął kierownicy, sztuczna inteligencja włączy światła awaryjne i w razie możliwości zjedzie na prawy pas, gdzie się zatrzyma.
Jestem fanem tego samochodu. Niedawno równie pozytywne, a może nawet większe, wrażenie zrobiła na mnie Kia Stinger. Volkswagen i Kia tymi modelami pokazały, że na ulicach nadal jest miejsce na zupełne nowości i nie musimy wybierać tylko z tego, co znamy od lat. Jeśli niepotrzebnie nie mamy ciśnienia na posiadanie samochodu marki premium, to wybór prawie że oczywisty. Aż zastanawiam się, po co kupować Passata skoro można nieco dopłacić i mieć Arteona. Byle nie w złotej wersji, którą tak bardzo promuje producent.