Ludzie gapią się na ten samochód, bo nie mogą uwierzyć, że to Kia. Stinger to najciekawszy samochód tego roku
Michał Mańkowski
20 listopada 2017, 10:06·5 minut czytania
Publikacja artykułu: 20 listopada 2017, 10:06
Znajomi często pytają mnie „jaki jest najfajniejszy samochód, którym jeździłeś”, albo „który bym sam chciał sobie kupić”. Odpowiedź jest taka, jakiej nie lubię: to zależy. Na szczęście po tygodniu z Kią Stinger będzie dużo łatwiej. Najnowszy projekt koreańskiego producenta to genialny produkt i dla mnie osobiście samochód roku. Kupowałbym, oj kupowałbym.
Reklama.
Dla wielu zabrzmi to pewnie zaskakująco, jeszcze kilka lat temu mało kto by o tym pomyślał, nawet w samej Kii, a tymczasem ktoś poszedł tam po rozum do głowy i stworzył prawdziwe cacko. W sam raz na polski rynek. – Ależ wszyscy są nagrzani na ten model – zagaduję podczas odbierania testowego egzemplarza. – Tak bardzo, że trzeba oblewać ich wodą podczas oddawania kluczków – słyszę żartobliwą odpowiedź. Mnie oblewać nie trzeba było, ale gdyby tylko tego dnia nie lało jak z cebra, pewnie byłaby taka konieczność. Niemiłosiernie „nagrzałem” się na Kię Stinger, którą zrobiłem ponad 1000 kilometrów i w trasie, i w mieście.
Do tej pory najfajniejszym modelem Kii była Optima. Solidny, nowoczesny i przestronny sedan, który może się podobać. Zwłaszcza w wersji GT. Jest jeszcze Sportage, czyli jeden z wszechobecnych SUV-ów, za którymi szaleją polscy kierowcy. To jednak ostatecznie zawsze była/jest Kia – niby wszystko w porządku i na miejscu, poprawnie i ładnie, ale bez emocji. Dokładnie tak, jak można oczekiwać od auta z tej półki. Teraz do tej koreańskiej stajni wjechała, albo raczej wpadła, prawdziwa perełka. Kia Stinger to auto utrzymane w klimacie gran turismo, które po prostu mnie zachwyca.
Muskularna sylwetka od razu daje do zrozumienia, że to żaden kolejny sedan. Wyraziste i ostre przetłoczenia z boku, delikatne opływowe kształty z przodu i z tyłu. Po bokach dwa duże wloty powietrza w innym, ciemnym kolorze, a nad nimi chromowane lusterka. Jeśli komuś nadal mało, niech tylko zerknie na maskę – tam czekają kolejny zestaw dwóch wlotów, przez które nasz Stinger oddycha. Nadal mało? Kolejna dwójka czeka pod reflektorami.
Nie jestem fanem czerwonych samochodów (choć zgodnie z żartem są podobne szybsze ;-)). Raz na jakiś czas trafia się jednak taki model, któremu z czerwonym do twarzy. Jednym z nich jest właśnie Stinger, który w tej krwistej czerwieni z czarnymi i chromowanymi wstawkami prezentuje się wyśmienicie. Wisienka, a właściwie cztery wisienki, na torcie czekają z tyłu, gdzie znajdują się dwa mocarne podwójne wydechy.
To zaskakujące, ale jadąc Kią naprawdę możecie zwracać uwagę na ulicy. Poważnie, dawno żaden model nie przykuwał tak bardzo ciekawskich spojrzeń. A przecież cały czas mowa o Kii! I wcale się nie dziwię, bo z jednej strony to po prostu piękny, sportowy samochód. Z drugiej to cały czas auto niespotykane, które dopiero wjeżdża na polskie drogi i widać było, że ludzie jeszcze nie do końca wiedzieli, co to w ogóle za wynalazek.
Tego problemu nie miał mężczyzna, który zagadał do mnie na stacji benzynowej przy autostradzie A1. – To ten nowy Stinger? Jezusie, ależ auto – zaczął, a potem przepytał mnie z wrażeń. Niewykluczone, że niedługo sam ją kupi, bo był na nią „nagrzany” nie mniej niż ja.
Kia nie jest marką premium, ale w przypadku Stingera wcale się na to nie napina. Jednocześnie wsiadając do środka – wbrew przewidywaniom – rozczarowania się nie odczuwa. Nie ma drewna, włókna węglowego, masy chromu, ale tak naprawdę wcale tego tam nie oczekiwałem. Jest tam elegancki minimalizm, bez żadnych udziwnień. Widać tu trochę inspirację Audi. Nie jest ekskluzywnie, ale wcale nie znaczy to, że jest tanio. Materiały są przyjemne w dotyku, plastiki dobrze spasowane, nie stwierdziłem żadnego „paździerzu”. I kierowca, i pasażerowie czują się po prostu dobrze.
Ogromny plus za przemyślane rozmieszczenie schowków, co wcale nie jest oczywistością Jest intuicyjnie z łatwo dostępnym miejscem na wszystko: telefon, klucze, portfel, napoje itd. To niby szczegół, ale zapewniam, że przy ciągłym wsiadaniu i wysiadaniu takie rzeczy mają znaczenie i zawsze zwracam na nie uwagę. Nieco niefortunnie zamontowano natomiast przycisk do składania lusterek, kilkukrotnie otwierając lub zamykając drzwi nieświadomie wciskałem go ręką i lusterka się chowały.
Wewnątrz jest wygodnie i przestronnie. Może nie aż tak jak w Optimie, bo tutaj z tyłu lekko opadająca linia dachu może dać się we znaki wyższym pasażerom, ale miejsca na nogi jest wystarczająco. Mimo sportowych właściwości, to pełnowymiarowe auto osobowe. Na plus zasługuje też bogate wyposażenie. Zestaw kamer, podgrzewana kierownica i fotele – także z tyłu! Może nieco średnio wygodny był przycisk do zmieniania trybów jazdy. To takie lekko „sprężynowe” pokrętło, do którego jakoś nie mogłem się przekonać. Musisz też liczyć się z tym, że niewiele zobaczysz przez tylną szybą, ta nie jest duża.
Skoro przy trybach jazdy jesteśmy, tych jest kilka. Sport+ (z wyłączoną kontrolą trakcji), sport, komfort, eco i smart. Ciekawostką jest ten ostatni, które w trybie rzeczywistym dostosowuje się do tego, jak jedzie kierowca. Jeśli nie szarżujemy, tylko połykamy wygodnie kolejne kilometry tak, jak do tego zostało stworzone to auto, utrzymuje się w oszczędniejszym trybie eco lub komfort. Jeśli nagle przyspieszacie, system sam dostosowuje się do trybu sprotowego i pozostaje w nim tak długo, jak wymaga tego sytuacja na drodze. Potem wraca do pozycji „wyjściowej”.
A najlepsze, że Kia Stinger nie tylko mocarnie wygląda, ale i gwarantuje mocarne osiągi na drodze. Może nie są skrajnie sportowe, ale gwarantuję, że zadowolą nawet wybrednych kierowców. Pod maską testowanego modelu wsadzono silnik benzynowy V6 o pojemności 3,3l i mocy 370 koni mechanicznych! Poważnie, przeciętny kierowca naprawdę nie potrzebuje więcej do szczęścia. Jest na tyle mocno i dynamicznie, żeby fajnie się pobawić, mieć bezpieczny zapas mocy przy wyprzedzaniu, a jednocześnie nie być zbyt brutalnie mocnym zestawem.
Prędkość 100km/h osiąga po 4,9s, ale w trybie sportowym wrażenia wewnątrz auta są… naprawdę WOW. 8-biegowy automat odpowiednio żongluje biegami i sprawia, że wyjątkowo dobrze czujesz dynamikę tego samochodu. Tak naprawdę nie ma znaczenia, czy tę pierwszą setkę osiągalibyśmy w 3,9s czy 5,9s. Ostatecznie chodzi o to, jakie wrażenia panują w środku, a te są wyborne. Przydałoby się może jedna trochę więcej głosu z silnika lub wydechu, bo w teorii ten zestaw powinien mimo wszystko mruczeć nieco fajniej. Może wtedy bardziej wybaczałoby się wyciszenie kabiny, które przy większych prędkościach mogłoby być lepsze.
To najszybszy samochód, jaki kiedykolwiek stworzyła Kia. Prędkość maksymalna tego zestawu to 270km/h. Przez pierwszą połowę tej wartości Stinger robi doskonałe wrażenie. Gdy zbliża się już jednak do wyższych prędkości traci nieco ze swojej dynamiki i choć ciągle przyspiesza, to nie jest to już tak żwawe jak jeszcze chwilę wcześniej. Ale to wszystko się wybacza. Auto z napędem na cztery koła prowadzi się bardzo pewnie. Wystarczy powiedzieć, że nad układem napędowym i zawieszeniem Stingera czuwał inżynier w przeszłości odpowiedzialny za tworzenie BMW serii M. Spalanie rzędu 14l/100km może nie powala, ale przy rozsądnej jeździe w trasie zeskoczyłem do 11l, co jest już dużo bardziej akceptowalne.
I na koniec najlepsze: cena. Tutaj Kia Stinger będzie bardzo atrakcyjna i w sumie właściwie zamorduje swoją starszą siostrę, czyli Kię Optimę GT, która jest tańsza o kilka tysięcy złotych. Najtańszy Stinger zaczyna się od 149 900 zł w podstawowej wersji wyposażenia. Tutaj jednak dostajemy bardziej przyziemny zestaw, czyli 2.0 255KM z 8-stopniowym automatem i napędem na tył (mimo wszystko wolałbym mieć napęd na przód i tył). Model, który widzicie na zdjęciach jest już droższy (od 234 900 zł). Nie miałem okazji jeszcze jeździć tym tańszym, ale słyszałem już o nim dużo dobrego. Standardowo już na chętnych czekają też dwie 2-litrowe jednostki dieslowe o mocy 200KM: jedna z napędem na tylną oś, druga na obie.
Stinger to najlepszy samochód, jaki stworzyła Kia. To także jedno z najciekawszych i najprzyjemniejszych aut, jakimi miałem okazję jeździć – zwłaszcza, jak spojrzy się na cenę. Szczerze polecam.