Rapujący król Karol II, sufrażystki przypominające Spice Girls i piloci RAF-u, którzy są przystojniejsi niż niejeden boysband. Wielka Brytania potrafi śmiać się ze swojej historii mądrze i bez obciachu. Czy w Polsce takie żarty są możliwe?
Serial „Allo, Allo” to produkcja kultowa. Aż po „Bękarty wojny” Quentina Tarantino nie było obrazu, który z taką dezynwolturą i dowcipem traktowałby temat II wojny światowej – a może raczej naszych o niej wyobrażeń. To serial, który, w historycznych ramach, żywił się przede wszystkim prezentowanymi z przymrużeniem oka stereotypami, rozbrajał ciężki materiał historyczny kpiną, anegdotą, komicznym przerysowaniem.
Przygody bohaterów są trochę niebezpieczne, ale wiadomo, że z opałów ujdą cało, jak Struś Pędziwiatr. Cało nie ujdzie jednak żaden patos – dostaje się wszystkim: Anglikom, Niemcom, Francuzom, każdy ma swój slapstickowy kostium, na miarę roli Charliego Chaplina w "Dyktatorze". Nie jest to może humor zbyt wyrafinowany, ale za to skutecznie zapobiegający brązowieniu historii. Lepszy w końcu kostium na modłę Benny Hilla niż dostojna pośmiertna maska i święty spokój w podręcznikach.
Oczywiście, wystawienie historii na pastwę popkultury, wymaga sporej odwagi i poczucia humoru. Jeśli się jednak uda, popkultura odwdzięcza się wytwarzaniem nowego rodzaju patriotyzmu – lekkiego, żywego, radosnego. Bo jeśli umiemy bawić się swoją historią, nie tylko jej nie dyskredytujemy, ale przydajemy jej dodatkowej wartości. I nie chodzi o tworzenie z niej rozrywkowego show, w którym fakty nie mają znaczenia, a liczy się tylko widowiskowa puenta, ale znalezienie dla niej formy, która obśmiewałaby tradycyjną podręcznikową edukację i państwową koturnowość. Nie dostaniemy od tego niespieralnych plam na honorze, a być może zyskamy fanów wśród tych, którzy do przyswojenia historii potrzebują dowcipnej oprawy i niekoniecznie są z Polski. Nie musi to też przecież być humor spod znaku Benny Hilla. "Kotki Dwa". Brytyjski zespół z polskimi korzeniami podbija Wyspy
Polska wersja "Allo Allo" się nie sprawdziła. „Halo Hans” ugrzęzło w morzu sucharów i nieudolnych zrzyn z oryginału.
Na szczęście nie stajemy przed wyborem: albo nieporadny slapstick albo „Czas honoru”. Historię można też opowiadać przez bardziej wyrafinowany filtr dowcipu, którego wzór oczywiście wypracowała niezawodna kompania z Monty Pythona. Monty Pythonowski dowcip połączył się z darem snucia opowieści pisarza Terry'ego Deary i tak postały "Horrible Histories", najpierw seria książek dla dzieci, a potem seria edukacyjnych filmów na BBC. W Polsce książeczki są wydawane przez wydawnictwo Egmont jako seria „Strrrraszna Historia”. Mamy też polską odsłonę „Strrrasznej historii”. Do serii dołączyły specyficznie polskie tomy: "Ci sprytni Słowianie", "Pokrętni Piastowie", "Dynamiczna dynastia Jagiellonów", "Sakramencki sarmatyzm", "Atrakcyjni królowie elekcyjni", "Zagmatwane zabory", "Nieznośna niepodległość".
Jak mówili twórcy – "Horrible Histories" to krew, bitwy i czarny humor, ale również prawdziwe historie wielkiej historii. Niezależnie od tego jak absurdalne i groteskowe wydają się pomysły pisarza i scenarzystów, wszystkie odcinki serialu i tomy opowieści zawierają prawdę i tylko prawdę. Którą, w formie mocno tarantinowskiej, dostają w pakiecie nie tylko dzieci, chociaż do nich adresowany jest program, ale także dorośli, którzy przerzucają się cytatami z programu i już dawno rozmontowali go na ulubione sceny i fragmenty, którymi dzielą się na youtube.
Ważną część programu stanowią piosenki. Jeden z internatów pod filmem z "Horrible Histories" chwali się, że chociaż nie zna tekstów Rihanny i Beyonce, zna wszystkie teksty z Horrible Histories. Piosenki te są bowiem zaraźliwie przebojowe, towarzyszą im zabawne, wykonane z wyczuciem historycznego detalu klipy, w których bohaterowie tańczą z musicalowym wyczuciem choreografii, a słowa piosenek są celniejsze i bardziej godne uwagi niż wiele popowych piosenek, które najczęściej "nie mówią nic o moim życiu”, jak śpiewał Morrissey. Te mówią zarówno o życiu, jak i o historii, a raczej o bardzo żywej historii, chociaż czasem trup w niej ściele się gęsto.
W ciągu czterech serii, które do tej pory wyemitowało BBC, znajduje się m.in. rapujący w stylu Eminema Król Karol II (określany jako król Bling Bling), sufrażystki, które mają więcej ikry niż niejeden girlsband,Wikingowie, którzy śpiewają na modłę Guns'n'Roses, wojenne dziewczęta, które parodiują Girls Aloud czy Tudorzy, którzy śpiewają niczym Madness.
Przede wszystkim kocham piosenkę pilotów RAF-u. To pastisz Take That. Chłopcy są jednak o wiele bardziej gorący. Binky, Stinky, Frantisek i Stanisław. I ratują swój kraj. Przebojowo. Tańcząc w synchronie oraz śpiewając także o tym, że „jacyś faceci z zagranicy ryzykują dla nas swoje szyje (…) jedni z najodważniejszych byli Polakami i Czechami” i o tym, że "bez tych gości, co biją Fuhrera, twoje życie byłoby uboższe”, wtrącając od czasu do czasu wyśpiewane falsetem „oh baby”
Dlaczego nie moglibyśmy zrobić klipu ze śpiewającymi Powstańcami Warszawskimi? Czy tylko dlatego, że przegraliśmy? A czy nie jesteśmy i tak z nich dumni? Czy uwłaczalibyśmy im w ten sposób? A może bardziej uwłaczamy im poprzez robienie o nich kiepskich filmów? Wydaje mi się, że byli inteligentnymi patriotami z poczuciem humoru. A do takich kierowane są te klipy. Oficerowie RAF-u także umierali na froncie, a wśród nich wielu pilotów Stanisławów. Jestem jednak przekonana, że ten jeden śmieszny filmik zrobił dla postrzegania polskiego wkładu w bitwę o Anglię więcej niż lata politycznych starań.
Powinniśmy uczyć się myślenia o historii od dzieci: myślenia nieskażonego ideologią, szukającego przygody, szukającego dobra, walczącego ze złem, poszukującego bohaterów w wyrazistych postaciach, a nie w zasępionych posągach ze spiżu. Dzieci są wyczulone na ściemę i nudę. My też powinniśmy być – a tym czasem pozwalamy opowiadać sobie o historii zarówno w nudny, jak i wręcz ordynarnie zmanipulowany sposób.
Jeżeli jedyna manipulacja to podkręcenie wszystkiego monthypythonowskim humorem – kupuję to. Kupiłabym zresztą nawet Benny Hilla. T-raperzy znad Wisły, nasz polski wysiłek w edukacji historyczną z biglem był może dość siermiężny i toporny, ale przynajmniej pokazał, że potrafimy.
Od popisów T-raperów minęło jednak już około dwóch dekad. Pora na coś nowego. Wolę każdy rodzaj poczucia humoru niż posępne przykazania dotyczące formy, od których jakiekolwiek odstępstwo jest odbierane jako zdrada stanu. Mój patriotyzm jest z Monty Pythona.