Traktat o Unii Europejskiej daje możliwość dyscyplinowania i karania państw, które naruszają unijne wartości. Uruchomienie art. 7 - co właśnie spotkało Polskę - jest najbardziej surową metodą wyciągania konsekwencji, metodą która nie była jeszcze stosowana w praktyce. Może teoretycznie grozić Polsce sankcjami finansowymi i odebraniem prawa głosu w brukselskich gremiach decyzyjnych.
Sankcje przeciwko Austrii
Jak do tej pory tylko raz ukarano sankcjami kraj członkowski - była to Austria po wyborach wygranych w tym kraju przez nieżyjącego populistę Jorge Haidera i jego Partię Wolności (FPÖ). Nie było to jednak zastosowanie artykułu 7, choć dużo osób – w tym Austriaków – do tej pory tak uważa. W związku z sankcjami nastroje anty-europejskie i popularność prawicy w Austrii tylko się wzmocniły, dlatego Unia wycofała się z sankcji.
W październiku 2015 roku Parlament Europejski odrzucił wniosek, by uruchomić art. 7 w sprawie Węgier.
Uruchomienie tego artykułu przeciwko Polsce wydawało się mało prawdopodobne, bo Węgry już publicznie zapowiadały, że nie poprą ewentualnych sankcji na Polskę. Weto ze strony np. Viktora Orbana wystarczy, żeby sprawę zakończyć. Co ciekawe - nawet gdyby równocześnie użyto art. 7. wobec Polski i Węgier, to w głosowaniu oba państwa mogłyby się wciąż obronić.
Ale wstrzymanie się od głosu jest uznawane za głos za wnioskiem, więc gdyby Węgry się wstrzymały, to nie zablokuje to decyzji wobec Polski. Dopiero gdy spełniony jest ten warunek - czyli jednomyślne głosownie na Szczycie Unii - wtedy może dojść do głosowania nad sankcjami.
Czy UE naciśnie na Orbana?
Niewykluczone jednak, że w tej sytuacji Komisja Europejska będzie szukać jakieś formy nacisku lub targu z Viktorem Orbanem – bowiem obecnie nawet jego rząd nie ma w Brukseli tak fatalnej opinii, jak rząd PiS.
Inna sprawa, że niebawem rozpoczną się negocjacje w sprawie podziału unijnego budżetu w kolejnej perspektywie budżetowej (rozpoczynającej się w 2021 r.) i tutaj Bruksela może mieć ważną kartę przetargową.
W pierwszym półroczu 2018 r. pracami Rady UE będzie kierować bułgarska prezydencja, która – przynajmniej formalnie – ma sporą swobodę w ustalaniu porządków obrad i przyspieszaniu bądź opóźnianiu tematu Polski.