To musiało się tak skończyć. Od dawna zapowiadana historyczna "superprodukcja" telewizji publicznej od samego początku była narażona na krytykę. Jeszcze przed oficjalną premierą. A po niej: dopiero się zaczęło.
Dzisiejsze media społecznościowe żyją premierą "Korony Królów" oraz jej tandetą, kiczem, taniością, sztywnymi dialogami, historycznym pomieszaniem z poplątaniem i grą aktorów rodem z paradokumentów. Internauci wręcz ścigają się w znajdowaniu kolejnych absurdów, niedoróbek i źle zagranych scen. W tej kategorii nie mogło zabraknąć krótkiego ujęcia jazdy konnej.
Nawet jeśli ktoś nigdy w życiu nie jechał na koniu, nie trudno stwierdzić, że jak na konną jazdę, takie "zarzucanie" wygląda dość dziwnie. Nie wspominając o tym, że wszystko wygląda wręcz komicznie. Do tego istnieją też podejrzenia, że scena była nagrywana na greenwallu (bo taniej). Komentarze nie mogły oczywiście być inne.
Jednak krytyka krytyką, nabijanie się nabijaniem, ale paradoksalnie, nowa produkcja TVP może... osiągnąć całkiem niezłą oglądalność. Dlaczego? Wystarczy, że krytycy będą ja oglądali tylko po to, aby na drugi dzień pośmiać się z niej na Twitterze czy Facebooku. Wykresy z oglądalnością nie rozróżniają motywów dla jakich widzowie zasiadają przed telewizorami. Jacek Kurski będzie miał się czym chwalić.