Śluza w Rucianem-Nidzie na Mazurach
Śluza w Rucianem-Nidzie na Mazurach Fot. Tomasz Waszczuk / Agencja Gazeta

Politycy kłócą się o Mazury. Rząd i PO są za tym, by rozszerzyć tam park narodowy i chronić przyrodę. Samorządy i PiS twierdzą zaś, że poszerzanie terenów chronionych to zagrożenie dla gospodarki i przemysłu. Na co postawić na Mazurach? Ekologię czy rozwój biznesów? I czy dbanie o przyrodę naprawdę wyklucza rozwój gospodarki?

REKLAMA
Spór o Mazury to nie tylko debata nad konkretną ustawą, ale też sensem chronienia przyrody. Politycy PO i rząd popierają bowiem wzmożoną ochronę środowiska – a tym samym powiększanie parków narodowych.
Przedstawiciele Prawa i Sprawiedliwości z kolei twierdzą, że większe parki narodowe godzą w interes gospodarczy regionu i państwa. – Występuje tam konflikt interesów gospodarczych i ochrony przyrody – mówi nam poseł Edward Czesak z PiS. Na czym ów konflikt polega?
O co chodzi w ustawie?

Obecnie, gdy ministerstwo chce poszerzyć jakiś park narodowy, musi mieć na to zgodę lokalnego samorządu. Bez tej zgody niemożliwe jest przeprowadzenie zmian. Projekt obywatelski ustawy, którego pomysłodawcą jest m.in. Greenpeace, zakłada, że samorządom odebrano by to prawo weta, a zostawiono jedynie możliwość opiniowania do ministerstwa. Lokalne władze na Mazurach, popierane przez PiS, nie chcą zgodzić się na wprowadzenie tej ustawy.
Ich koronnymi argumentami przeciwko są dwie rzeczy: "zamach na wolność" samorządów oraz fakt, że poszerzenie terenów objętych ochroną spowoduje ograniczenie inwestycji w regionie, a tym samym – ogólne spowolnienie gospodarcze w tych okolicach.

Eko szkodzi gospodarce?
Poseł Jerzy Szmit z Prawa i Sprawiedliwości w swoim oficjalnym oświadczeniu odnośnie tej ustawy pisze: "Niestety, oznacza to również bardzo poważne ograniczenia i niedogodności dotykające różnych stref życia oraz działalności gospodarczej".
Czy faktycznie ochrona środowiska oznacza ograniczony rozwój gospodarczy? – Utrudnienia wynikające z konieczności wprowadzania dyrektyw unijnych i takich ustaw powodują, że nie da się na tych terenach realizować inwestycji – twierdzi Edward Czesak. Jego zdaniem, przepisy, które chce wprowadzić PO, praktycznie uniemożliwią inwestowanie, budowanie i uprzemysławianie regionu. Bo liczba warunków, jakie firma będzie musiała spełnić, odstraszy każdego potencjalnego biznesmena.
Gdzie robi się biznes
Politycy Platformy twierdzą jednak, że ochrona środowiska nie koliduje z robieniem biznesu. – Dziś i tak w pobliżu parków narodowych nie ma zazwyczaj ośrodków przemysłowych. Nie ma konfliktu między interesem gospodarczym, a ochroną przyrody – twierdzi wiceszef komisji ds. ochrony środowiska Andrzej Litwiński.
– Większość tych terenów i tak jest w jakiś sposób chroniona. To nie są tereny industrialne. Trzeba zważyć rację i wtedy okaże się, że ochrona przyrody jest po prostu ważniejsza – dodaje Litwiński. Jak wskazuje poseł PO, akurat Mazury to nie najlepszy teren pod duże inwestycje biznesowe. Wynika to właśnie z uwarunkowań naturalnych – powodują one problemy logistyczne, z którymi żaden właściciel fabryki nie chciałby się borykać. Najzwyczajniej by się to nie opłacało.
– Oczywiście, jestem za tym, by inwestować w rozwój gospodarki, przemysł, ale raczej nowe technologie, naukę, a nie klasyczną produkcję – wskazuje poseł Litwiński. Jak podkreśla, nie wyobraża sobie, by na Mazurach powstała na przykład huta.
Jak w Rospudzie
Z tym, że ekologia wchodzi w drogę gospodarce, nie zgadza się również Greenpeace, jeden z pomysłodawców ustawy. Jak mówi nam Jacek Winiarski, rzecznik organizacji, "w wielu miejscach da się połączyć rozwój gospodarczy i ochronę przyrody". – Przykład w dolinie Rospudy pokazał, że interesy lokalnych społeczności, rozwijanie infrastruktury i
Jacek Winiarski
Rzecznik Greenpeace

Stanowisko samorządowców wynika głównie z leków, fobii i stereotypów, że ochrona przyrody to zacofanie, które ogranicza inwestycje. A to nie jest prawda.

ochronę środowiska da się połączyć. Tylko trzeba myśleć zgodnie z prawem i logiką, a nie prowadzić autostrady przez środek żyjącej przyrody – przekonuje Winiarski.
Argumentacja posłów PiS o ograniczaniu gospodarki przez ekologię blednie szczególnie, jeśli przyjrzeć się historii obywatelskiej ustawy. – Ta inicjatywa powstała po to, by głównie poszerzyć park białowieski. Różni ministrowie od kilkunastu lat bezskutecznie próbowali poszerzyć w Białowieży teren parku, ale ich inicjatywy rozbijały się o samorządy – opowiada nam Winiarski.
Gdy ministrem środowiska był Maciej Nowicki, lokalnym władzom w Białowieży zaproponowano intratną umowę. Za zgodę na poszerzenie terenu parku, tamtejszy samorząd miał otrzymać 100 milionów złotych. – Na inwestycje, by lepiej obsłużyć turystykę. Ale samorząd to odrzucił, bo chciał zachować status quo – podkreśla działacz Greenpeace. – Podobnie jest w przypadku mazurskiego parku. Samorządy boją się, chciałyby zachować status quo, bo tak im wygodniej.
Skąd ta niechęć?
Lokalne władze nie są skore do zmian, bo to oznaczałoby dla nich wytężoną pracę, a nierzadko – także koniec prywatnych interesów. Tak było właśnie w Białowieży, gdzie na terenach wskazanych do ochrony przez ministerstwo, dokonywano wyrębu lasu. – Stanowisko samorządowców wynika głównie z leków, fobii i stereotypów, że ochrona przyrody to zacofanie, które ogranicza inwestycje. A to nie jest prawda – dowodzi Winiarski.
– Może te inwestycje są bardziej obwarowane różnymi warunkami, wymagają przełożenia środka ciężkości na turystykę, nie pozwalają na dowolny wyręb lasu, ale da się je realizować – przekonuje rzecznik Greenpeace. – W Europie w wielu miejscach, gdzie są parki narodowe, inwestuje się w zgodzie z przyrodą i czerpie się spore zyski z turystyki.
Niezależnie jednak od argumentów drugiej strony, Prawo i Sprawiedliwość zdaje się w tej kwestii nieugięte. Samorządy, według posła Czesaka, mają największe kompetencje do decydowania o przyszłości danego regionu, a nie państwo. – Społeczność lokalna, wybierając swoje władze, ma odpowiednio duże zaufanie do nich. I jeśli samorządy uznają za słuszne, by poszerzyć park narodowy, to to zrobią – argumentuje poseł PiS. Sytuacji, w której władze lokalne nie są odpowiednio kompetentne, by decydować o rozwoju strategicznych dla państwa terenów, parlamentarzysta nie uwzględnia.