Blisko milion działek na obszarze 43,5 tysiąca hektarów. Całość warta nawet kilkanaście grubych miliardów złotych. To wcale nie majątek jakiegoś miliardera, a tereny którymi zarządza Polski Związek Działkowców. Jego członkowie są niczym "szara eminencja", z działek ruszyć ich ciężko. Sam Prezes Sądu Najwyższego uznał ustawę, która ich chroni za niekonstytucyjną.
- To wręcz komunistyczna ustawa - słyszymy od mec. Ryszarda Grzesiuły ze Stowarzyszenia Dekretowiec. Trudno dziwić się działkowcom, którzy ze złożonego wniosku się nie cieszą. Jeżeli ustawa o rodzinnych ogródkach działkowych zostanie uznana za niezgodną z Konstytucją, działkowcy stracą bardzo atrakcyjne warunki korzystania z tych terenów. Byłby to przełom w możliwości zagospodarowania ważnych obszarów miejskich w największych polskich miastach.
A trzeba wiedzieć, że zagospodarować jest co. W całym kraju jest to 43,5 tysiąca hektarów. Według raportu NIK, tylko we Wrocławiu są to tereny o powierzchni 1420 ha, co stanowi prawie 5 procent powierzchni miasta. Równie dużo jest w Warszawie, bo aż 1170 ha (2,3 proc). W innych miastach liczby również robią wrażenie: Szczecin - 1155 ha (3,8 proc.), Poznań - 815 ha (3,1 proc.), Łódź - 700 ha (2,4 proc.), Olsztyn - 230 ha (2,7 proc.).
Odszkodowanie jak cena za nowy stadion
Kontrowersyjny status chroniący działkowców blokuje wiele inwestycji miejskich. Miasta, które są najczęściej właścicielami gruntów nie mogą w efekcie dowolnie dysponować swoją własnością. Chcąc ruszyć z inwestycją w centrum miasta muszą liczyć się nie tylko z wypłatą odszkodowania, ale i zapewnieniem terenów zastępczych.
Tereny zajmowane przez ogrody działkowe to często bardzo atrakcyjne lokalizacje, w których cena ze metr kwadratowy oscyluje nawet w granicach tysiąca złotych. Dla zobrazowania wielkości ewentualnych odszkodowań za grunty w centrum Warszawy, wystarczy powiedzieć, że wyniosyby mniej więcej tyle co budowa mostu czy Stadionu Narodowego!
- Ta ustawa ma w sobie kilka wad, które są nie do zaakceptowania w demokratycznym państwie prawnym. Pierwszą i największą z nich jest artykuł, według którego wywłaszczanym działkowcom trzeba zapewnić odszkodowanie i nieruchomość zastępczą - wyjaśnia mecenas Ryszard Grzesiuła. To oczywiście normalna procedura w takich przypadkach. Dziwi jednak fakt, że jak mówi nam mecenas, zajmować musi się tym samorząd lokalny, którego obciąża się kosztami.
Bezprawne powstanie ogrodów
Co więcej, jak zaznacza nasz rozmówca, ustawa w obecnym kształcie całkowicie wyklucza zwrot terenów poprzedniemu właścicielowi. - Ogrody działkowe powstały m.in. po wojnie na skutek dekretu Bieruta z 1946 roku. To było takie jego dziecko, które zapoczątkowało powstanie ogródków działkowych - tłumaczy mec. Grzesiuła. Sposób w jaki je tworzono pozostawiał wiele do życzenia. - Tereny, na których powstawały zabierano ludziom bezprawnie. Teraz dawni właściciele dochodzą swoich racji. I dobrze, bo nie można tolerować bezprawia - dodaje prawnik.
Według prawnika ustawa o rodzinnych ogródkach działkowych jest ustawą typowo komunistyczną. - Zgodnie z nią to PZD ma wszelkie możliwe prawa dysponowania terenem, a nie państwo. Wszystko musi odbywać się za zgodą Związku, który sam w sobie jest bardzo bogaty - mówi mec. Grzesiuła.
Jeżeli Trybunał Konstytucyjny uzna ustawę za niezgodną z Konstytucją działkowcy, których w Polsce jest ponad milion, stracą te atrakcyjne przywileje. Trudno dziwić się ich złości, dlatego już zapowiedzieli tygodniowy protest. O dziwo nie wyjdą na ulicę, ale na razie będą manifestować na terenie ogrodów działkowych.
Punkt widzenia zależy od...
Zdanie mec. Ryszarda Grzesiuły potwierdza wielu kolegów po fachu. Na pytanie jakiego wyroku spodziewa się sam Związek, jego prezes mówi naTemat, że trudno wyrokować już teraz co zrobi Trybunał. - Rozumiem, że niektóre zapisy może uznać za niekonstytucyjne, ale nie spodziewam się zakwestionowania całej ustawy. Takiej sytuacji w historii parlamentu nie było - słyszymy od Eugeniusza Kondrackiego.
Przeczytaj też o tym, jak PO chce, żeby inwestorzy budowali bez zgody właścicieli ziem. "Komunistyczne metody"
To, co prawnicy uważają za wadę ustawy, prezes uważa za jego zaletę. - Nie wiem, czemu chcą zmieniać sposób wypłacania odszkodowań i zapewnienia terenów zastępczych przecież teraz funkcjonuje to bardzo dobrze - odpiera.
Pytany o to, czy osoby, które nie zgodzą się na opuszczenie działki mogą zablokować ogromną miejską inwestycję przekonuje, że nie ma takiej możliwości. - Pod inwestycje publiczne nie jest potrzebna zgoda związku, więc problemem nie jest to czy coś powstanie, ale jak szybko się to stanie - mówi prezes i jednocześnie podaje przykłady takich inwestycji: stadion w Gdańsku, zaplecze poznańskiej areny czy trasa siekierkowska.
- Rozumiemy, że grunty, które mamy są bardzo cenne i dobrze położone. Prowadzimy jasną politykę: miasta muszą się rozwijać, a ogrody nie mogą stanąć na drodze rozwoju. Przecież w tych miastach żyją rodziny działkowców. Sprzeciwiamy się przeciwko sprzedaży ich pod cele czysto komercyjne. Pojawia się kupiec, więc ogrody chce się sprzedać, zabetonować, byle tylko zarobić. I właśnie dlatego zaczęto kwestionować tę ustawę - mówi Kondracki.
Jak tłumaczy nam prezes, jeżeli te przepisy zostaną zakwestionowane to działkowcy stracą swoje prawa. - Z użytkownika przemieni się w dzikiego lokatora, któremu w zamian zaproponuje się co najwyżej umowę dzierżawy na rok, dwa, może trzy. Dzierżawa ma do siebie to, że z czasem się kończy. A wtedy, zbieraj manatki, wynoś się i nie ma mowy o odszkodowaniu, a tym bardziej odbudowaniu. Trzeba jedynie po sobie posprzątać - ostrzega.
Wyborcy, o których warto powalczyć
Choć prezes przekonuje, że nie chce jeszcze rozmawiać o ewentualnym wyroku, za kulisami większość osób zdaje sobie sprawę, że czarny scenariusz jest bardziej niż prawdopodobny. - Nawet działkowcy - słyszymy od jednej z osób zaznajomionych z tematem. Już teraz odbywają się debaty, na których Związek próbuje się bronić. Jest na nich naprawdę gorąco. Niestety, argumenty działkowców wypadają dość blado na tle prawników, którzy na czele z prezesem Sądu Najwyższego nie zostawiają na ustawie suchej nitki.
O tym jak bardzo jest gorąca atmosfera świadczy napięta sytuacja pomiędzy PZD a posłem Andrzejem Derą, który będzie reprezentował sejm w Trybunale Konstytucyjnym. Na oficjalnej stronie Związku czytamy, że jest on "jawnym wrogiem ustawy gwarantującej te prawa działkowcom" i dlatego nie powinien być reprezentantem z ramienia parlamentu.
Polityk w rozmowie z naTemat odpiera te zarzuty, mówiąc że nie jest przeciwnikiem ogródków, bo sam jest działkowcem, a jedynie całego Związku i prezesa Kondrackiego, który jak mówi Dera, rządzi PZD nieprzerwanie od 1981 roku.
Wyrok oficjalnie poznamy 28 czerwca, wtedy to Trybunał Konstytucyjny zajmie się wnioskiem. Nawet jeżeli potwierdzi to, czego wielu oczekuje, będzie to jedynie początek długiej drogi.
Dopiero wtedy zacznie się prawdziwa gra, bo ustawa w nowym kształcie będzie musiała przecież powstać. A jak mówi nam osoba ze środowiska, wtedy rozpocznie się wielka kampania lobbowania o jej kształt. - Działkowcy będą chcieli ugrać, jak najwięcej, a żadna partia nie może pozwolić sobie na zlekceważenie tak dużej grupy 1,2 miliona wyborców - słyszymy. Nie zdziwi sytuacja, gdy w wyborach zagłosują na partię, która obieca im najwięcej.
Może dziwić za to fakt, że choć ustawa obowiązuje od 2005 roku, afera wybuchła dopiero teraz. Nie jest to jednak opóźniony zryw prawników, bo prezes Sądu Najwyższego wniosek złożył już w 2010 roku. Sprawa została nagłośniona dopiero teraz, bo Trybunał kilka tygodni temu wyznaczył konkretny termin rozprawy. Wcześniej nie było wiadomo, czy i w jaki sposób się nią zajmie.
Rozumiemy, że grunty, które mamy są bardzo cenne i dobrze położone. Prowadzimy jasną politykę: miasta muszą się rozwijać, a ogrody nie mogą stanąć na drodze rozwoju. Przecież w tych miastach żyją rodziny działkowców. Sprzeciwiamy się przeciwko sprzedaży ich pod cele czysto komercyjne.