Internauci wyciągnęli z nowego rejestru "rodzinę pedofilów". Kim są i dlaczego wszyscy trafili do systemu?
Bartosz Świderski
08 stycznia 2018, 13:51·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 08 stycznia 2018, 13:51
Ojciec ma 48 lat, syn urodził się w 1994 roku. Obaj siedzą. Ale do rejestru trafiła także żona, która ma wyrok w zawiasach. Rodzina spod Suwałk to jedna z najdziwniejszych kart w działającym od kilku dni rejestrze pedofilów. I jak zawsze kryje się za tym wstrząsająca historia.
Reklama.
– Ludzie opowiadali, że był rygorystyczny wobec żony. Ona jak chciała jechać do swojej matki, bo pochodziła z sąsiedniej wioski, to musiała pytać o zgodę męża. On tam był takim dyrygentem. W stosunku do dzieci był jednak hojny i sprawiał wrażenie dobrego ojca – mówi w rozmowie z naTemat Helena Wysocka, dziennikarka suwalskiego oddziału "Gazety Współczesnej".
Ryszard i Dorota Wiliwińscy pochodzą z dalekiego Podlasia. Ona urodziła się w Sejnach, on w Suwałkach. Te wszystkie dane są dostępne dzięki uruchomionemu przez resort sprawiedliwości Rejestrowi Sprawców Przestępstw na Tle Seksualnym. Oboje tam figurują, co wyłapali zresztą internauci. Okazuje się przy okazji, że ta historia dla niektórych to powód do śmiechu.
W rejestrze – jak widać – jest też ich syn Patryk. On też urodził się w Suwałkach, ale cała rodzina mieszkała w Słobódce. To niewielka wioska tuż obok Szypliszek, ostatniej większej miejscowości na krajowej ósemce przed litewską granicą.
Tam przed kilkoma laty rozegrał się dramat 13-letniej (wówczas) dziewczynki. – Sprawa wyszła na jaw dlatego, że dziecko było molestowane – tłumaczy Wysocka. Dziewczynka uczyła się wtedy w Specjalnym Ośrodku Szkolno-Wychowawczym w Suwałkach. Trafiła do niego, ponieważ była niepełnosprawna.
Zwyczajnie zaczęła się zachowywać dziwnie wobec rówieśników. A raczej – w jej mniemaniu normalnie. – Zaczęła ich obłapywać, obmacywać. W rozmowie z wychowawczynią powiedziała, że przecież tak robią tatuś, brat, w ogóle nie ma sprawy – opowiada dziennikarka. Sprawa jednak była – i to poważna. Wychowawczyni zawiadomiła policję, ta zatrzymała ojca i syna.
Postępowanie łatwe jednak nie było, bo oczywiście na wsi nikt o niczym nie wiedział i nie słyszał. – Byłam tam na wsi, jak ich zatrzymano. Trochę mówiła dziewczynka, babcia tam z nimi mieszkała i też trochę mówiła. Na tej podstawie sformułowano akt oskarżenia. Oni się w śledztwie nie przyznawali – wspomina Wysocka. Ostatecznie zostali skazani.
Tylko co z matką? Dlaczego też trafiła do więzienia? W toku śledztwa prokuratura doszła do wniosku, że Wiliwińska dziecka nie krzywdziła sama w sobie, ale o tym, co się działo w domu, doskonale wiedziała.
A taki był dobry dla dzieci
Cała sprawa oczywiście była gigantycznym zaskoczeniem dla lokalnej społeczności. Głównie dlatego, że Wiliwiński miał opinię dobrego ojca. Codziennie woził do szkoły swoją niepełnosprawną córkę. Za wzorowego tatę miał go nawet sołtys ze wsi.
– On był pracowity gość, pracował w gospodarstwie. Ludzie się martwili, że to gospodarstwo popadnie w ruinę, jak go zamkną. Co niedziela to przykładnie do kościółka. Wyglądało, że dba o te dzieci, bo tam jeszcze była nastoletnia córka (poza ofiarą i skazanym Patrykiem), zdrowa – mówi Wysocka. Według jej relacji sąsiedzi brali pod uwagę możliwość, że chłopak mógł coś przeskrobać. Też ma orzeczenie o niepełnosprawności, ponadto nadużywał alkoholu.
W efekcie ludzie w wiosce byli autentycznie zszokowani. Najpierw zatrzymaniem przez policję – sądzono wręcz, że mogło chodzić o awanturę rodzinną. Później, kiedy prawda wyszła na jaw, było już tylko niedowierzanie.
– Ludzie wiedzieli, że była policja, że "Ryśka zamknęli", ale żeby za takie rzeczy to niemożliwe. Ktoś się musiał pomylić – mówi dziennikarka. Swoją drogą kobieta walczyła o swoją rodzinę do końca. Bo kiedy mąż i syn trafili do aresztu, ona wynajęła "najlepszego adwokata w mieście". – Ludzie się śmiali, że pewnie poszła krowa albo dwie na obronę tego Wiliwińskiego – dodaje.
Oni tam wrócą
Patryk Wiliwiński rozpoczął odsiadkę we wrześniu 2016 roku. Za kratkami spędzi trzy lata. Jego ojciec trafił do więzienia dwa miesiące wcześniej i spędzi tam w sumie cztery lata. Wkrótce więc wyjdą na wolność i wrócą do Słobódki. Co ich tam czeka? Jeśli ktoś spodziewa się ostracyzmu, to może się srogo zawieść.
– Wrócą. Kiedyś jeden z sąsiadów powiedział, że tę rodzinę dotykały różne nieszczęścia, m.in. dwa pożary. Ludzie pomagali im się odbudować, taka wiejska solidarność. Wtedy tuż po zarzutach jeden pan powiedział mi, że jeśli chodzi o niego, to już mu (skazanemu – red.) ręki nie poda – mówi dziennikarka.
Ale w jej ocenie, po poznaniu lokalnej społeczności, nie oznacza to, że w Wiliwińskich będą rzucać kamieniami. – Ludzie pewnie będą patrzyli trochę bokiem, a może i nie… wiejskie środowisko trudno odgadnąć. Rządzi się swoimi prawami, najczęściej niepisanymi.
Żona czeka w domu. Na szczęście dzieci zostały odebrane, bo ograniczono jej prawa rodzicielskie. Zarówno gwałcona niepełnosprawna dziewczynka jak i starsza zdrowa siostra trafiły do rodzin zastępczych.