
Na nagraniu twarz sprawcy widać bardzo wyraźnie. Kamera ma wystarczającą rozdzielczość, aby rozpoznanie przestępcy nie stanowiło większego problemu. Jednak gdyby nie krok sprzedawczyni i jej rodziny, napastnik pewnie nadal byłby na wolności. "Policja jest od zabezpieczania miesięcznic a złodzieja znajdź sobie sam" – komentują mieszkańcy. Sam złodziej zaś przyznał się, że kradł, bo nie był w stanie spłacić zaciągniętych kredytów. Ale po kolei...
13 listopada po godzinie 19 na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Idealne warunki, by uciec i "rozpłynąć się". Tego dnia pani Iwona w swoim sklepiku w Barszczewie na obrzeżach Białegostoku przeżyła koszmar. Do środka wszedł młody mężczyzna w kurtce z kapturem na głowie. Była to to zresztą już druga jego wizyta w sklepiku – najwyraźniej za pierwszym razem przyszedł po to, by się rozejrzeć i "zorientować terenie". Za drugim razem poprosił o papierosy L&M i wręczył 20 zł. Nic nie wskazywało na to, że wydarzenia tak się potoczą. – Zapytałam go, czy ma 20 groszy, żeby łatwiej było wydać. Ot, zwyczajna rozmowa z klientem. Gdy otworzyłam kasę i pochyliłam się, żeby wydać mu 5 zł, on nagle użył gazu pieprzowego – opowiada w rozmowie z naTemat wciąż roztrzęsiona właścicielka sklepu w Barszczewie.
Pani Iwona była przekonana, że sprawca został policji niemal podany na tacy. Przekazane kryminalnym nagrania były bardzo wyraźne – twarz napastnika wydawała się bardzo prosta do rozpoznania. A jednak przez miesiąc nie działo się nic. Tuż po Bożym Narodzeniu sama zadzwoniła do prokuratury, by się dowiedzieć, jak idzie namierzanie sprawcy. Dowiedziała się, że... nie idzie.
Uzyskałam przez telefon informację, że sprawa została umorzona z braku dowodów. Pismo z prokuratury dostałam później. Tam na dokumencie jest data - już 22 grudnia umorzono sprawę (do napadu doszło 13 listopada – przyp. red.). Wtedy z rodziną doszliśmy do wniosku, że należy policji pomóc w znalezieniu dowodów, których im brakuje.
"Być może jeżeli podamy policji: imię, nazwisko, pesel, adres zameldowania i numer buta gościa ze zdjęcia to go znajdą. Z naszych informacji wynika, że w tym czasie w okolicy Starosielc (skrzyżowanie Popiełuszki i Elewatorskiej) miały miejsce podobne napady na sklepy."
"Gość centralnie ustawiony twarzą do kamery i nie mogą znaleźć."
"Policja jest od zabezpieczania miesięcznic a złodzieja znajdź sobie sam."
"Nie zawracać pupy milicji."
"Policja to by zadziałała jakby piwo pił."
"Najlepiej sami go namierzcie i oddajcie w ręce policji, to być może go nie wypuszczą"
– To była taka "kropka nad i" w potwierdzeniu tożsamości tego mężczyzny wytypowanego przez funkcjonariuszy – tłumaczy w rozmowie z naTemat rzecznik podlaskiej policji nadkomisarz Tomasz Krupa. Nie ma wątpliwości, że zamieszczenie w internecie nagrania ze sklepowego monitoringu przyspieszyło sprawę, ale jednocześnie zdecydowanie zaprzecza zarzutom, że w tej sprawie policja była bezczynna.
Rozumiem rozżalenie osób poszkodowanych, które dowiadują się, że sprawa została umorzona. Zapewniam jednak, że to nie oznacza, iż przekreślone zostają szanse na rozwiązanie sprawy i wytypowanie sprawcy. I tak było w przypadku zdarzenia w Barszczewie: wprawdzie sprawa została umorzona, ale jednocześnie prokuratura skierowała do nas pismo, żebyśmy opublikowali wizerunek tej osoby. To się stało jeszcze w ostatnich dniach grudnia, przed publikacją filmu, na jaką zdecydowała się rodzina.
– Cieszę się, że ktoś jeszcze go rozpoznał i dzięki temu kolejne osoby nie staną się jego ofiarami. To buduje wiarę, że istnieje jeszcze jakaś sprawiedliwość – komentuje w rozmowie z naTemat właścicielka sklepu w Barszczewie. Przyznaje przy tym, że zdaje sobie sprawę, iż publikacją nagrania w internecie naraziła się na pozew ze strony napastnika. 24-latek może bowiem na drodze cywilnej dochodzić praw za bezprawne użycie wizerunku i oczekiwać finansowego zadośćuczynienia za "doznaną krzywdę".
Jestem świadoma tego, że on może próbować mnie oskarżać o bezprawne użycie swojego wizerunku. Ale wiem, że taka osoba musi się ujawnić, powiedzieć: "tak, to jestem ja, ja napadłem na sklep i na staruszkę, a teraz żądam zadośćuczynienia". Jeśli tak zrobi, to proszę bardzo, niech mnie pozywa, jestem gotowa się z nim sądzić. Stanę z podniesioną głową, bo nie żałuję tego, co zrobiłam.
Nie ma jednak wątpliwości, jak to wypada w odczuciu społecznym. To bowiem nie jest pierwszy przypadek, że policja ogłasza sukces: "zatrzymano przestępcę", choć wcześniej go poszukiwała długo i... bezskutecznie. Działania zaś przyspieszyły dopiero wtedy, gdy do akcji przystąpili sami poszkodowani lub ich bliscy. Tak było jesienią w Warszawie, gdy na stacji benzynowej na Gocławiu dotkliwie pobito jednego z klientów. Gdy żona zaatakowanego mężczyzny dostała pismo, że z powodu niewykrycia sprawcy sprawa została umorzona, zamieściła zdjęcia napastnika i numer rejestracyjny samochodu, którym odjechał. Wtedy sprawca znalazł się szybko.
