Na nagraniu twarz sprawcy widać bardzo wyraźnie. Kamera ma wystarczającą rozdzielczość, aby rozpoznanie przestępcy nie stanowiło większego problemu. Jednak gdyby nie krok sprzedawczyni i jej rodziny, napastnik pewnie nadal byłby na wolności. "Policja jest od zabezpieczania miesięcznic a złodzieja znajdź sobie sam" – komentują mieszkańcy. Sam złodziej zaś przyznał się, że kradł, bo nie był w stanie spłacić zaciągniętych kredytów. Ale po kolei...
Dziennikarz zajmujący się tematyką społeczną, polityczną i kryminalną. Autor podcastów z serii "Morderstwo (nie)doskonałe". Wydawca strony głównej naTemat.pl.
Miała mu wydać 5 zł
13 listopada po godzinie 19 na zewnątrz było już zupełnie ciemno. Idealne warunki, by uciec i "rozpłynąć się". Tego dnia pani Iwona w swoim sklepiku w Barszczewie na obrzeżach Białegostoku przeżyła koszmar. Do środka wszedł młody mężczyzna w kurtce z kapturem na głowie. Była to to zresztą już druga jego wizyta w sklepiku – najwyraźniej za pierwszym razem przyszedł po to, by się rozejrzeć i "zorientować terenie". Za drugim razem poprosił o papierosy L&M i wręczył 20 zł. Nic nie wskazywało na to, że wydarzenia tak się potoczą. – Zapytałam go, czy ma 20 groszy, żeby łatwiej było wydać. Ot, zwyczajna rozmowa z klientem. Gdy otworzyłam kasę i pochyliłam się, żeby wydać mu 5 zł, on nagle użył gazu pieprzowego – opowiada w rozmowie z naTemat wciąż roztrzęsiona właścicielka sklepu w Barszczewie.
Wtedy jeszcze nie wiedziała za bardzo, co się stało – czuła potworny ból i cała twarz ją piekła. Dopiero potem na nagraniu z monitoringu mogła zobaczyć przebieg zdarzenia. Sprawca wycelował jej gaz prosto w twarz, ręką sięgnął do kasy, wyciągając gruby plik banknotów (potem okazało się, że zabrał ok. 700 zł) i uciekł. Pani Iwona wezwała męża, który był niedaleko, ale po napastniku nie było już śladu – zniknął w ciemnościach.
Mąż wezwał policję, a pani Iwona stała nad kranem z zimną wodą, bo to przynosiło jej w bólu ulgę. Funkcjonariusze z III komisariatu w Białymstoku przyjechali do Barszczewa i zabezpieczyli ślady. Śprawca zostawił ich w sklepie sporo, m.in. na paczce papierosów, za które w sumie zapłacił, a których nie wziął. Z punktu widzenia rodziny prowadzącej sklepik w Barszczewie na tym działania organów ścigania się skończyły. Choć z punktu widzenia policji wygląda to inaczej, ale o tym za chwilę.
Dowodów brak
Pani Iwona była przekonana, że sprawca został policji niemal podany na tacy. Przekazane kryminalnym nagrania były bardzo wyraźne – twarz napastnika wydawała się bardzo prosta do rozpoznania. A jednak przez miesiąc nie działo się nic. Tuż po Bożym Narodzeniu sama zadzwoniła do prokuratury, by się dowiedzieć, jak idzie namierzanie sprawcy. Dowiedziała się, że... nie idzie.
Już w Nowy Rok na YouTube.com zamieszczono nagranie ze sklepowego monitoringu opatrzone prośbą: "Każdy kto kojarzy gościa na filmie proszony jest o przesłanie jakikolwiek informacji".
Ten zam film zamieszczono również na Facebooku na profilu "Spotted: Białystok" z garścią złośliwości wobec białostockich mundurowych.
"Być może jeżeli podamy policji: imię, nazwisko, pesel, adres zameldowania i numer buta gościa ze zdjęcia to go znajdą. Z naszych informacji wynika, że w tym czasie w okolicy Starosielc (skrzyżowanie Popiełuszki i Elewatorskiej) miały miejsce podobne napady na sklepy."
Facebook.com / Spotted: Białystok
Pod wpisem zaś ironicznych komentarzy jest więcej:
"Gość centralnie ustawiony twarzą do kamery i nie mogą znaleźć."
"Policja jest od zabezpieczania miesięcznic a złodzieja znajdź sobie sam."
"Nie zawracać pupy milicji."
"Policja to by zadziałała jakby piwo pił."
"Najlepiej sami go namierzcie i oddajcie w ręce policji, to być może go nie wypuszczą"
Facebook.com/ Spotted: Białystok
Po raz kolejny poznaliśmy moc internetu – to, co było niemożliwe przez ponad miesiąc, po zamieszczeniu w sieci nagrania z napadu, stało się możliwe w cztery dni. W piątek popołudniu sprawca został zatrzymany przez kryminalnych z III komisariatu w Białymstoku, w niedzielę zaś został aresztowany. Pomogła w tym informacja od anonimowej osoby.
Wprawdzie umorzono, ale...
– To była taka "kropka nad i" w potwierdzeniu tożsamości tego mężczyzny wytypowanego przez funkcjonariuszy – tłumaczy w rozmowie z naTemat rzecznik podlaskiej policji nadkomisarz Tomasz Krupa. Nie ma wątpliwości, że zamieszczenie w internecie nagrania ze sklepowego monitoringu przyspieszyło sprawę, ale jednocześnie zdecydowanie zaprzecza zarzutom, że w tej sprawie policja była bezczynna.
Szybko się okazało, że napad na sklep w Barszczewie to nie wszystko, co 24-latek ma na sumieniu. Kilka miesięcy wcześniej młody mężczyzna zaatakował 81-letnią kobietę. Obserwował ją, gdy wyszła z banku, poszedł za nią, a gdy była na klatce schodowej, wyrwał jej torebkę, w której było ok. 4 tys. zł. Dochodzenie w tej sprawie też zostało umorzone. Zatrzymany przyznał się do zarzucanych mu czynów, grozi mu do 12 lat więzienia. Niewykluczone, że to nie koniec listy.
– Zawsze w takich przypadkach kryminalni porównują metody działania zatrzymanego sprawcy i jego zachowanie do zdarzeń, w których sprawcy pozostają niewykryci – wyjaśnia nadkom. Krupa. Na razie na nic innego nie policjanci nie wpadli, choć całkiem prawdopodobne jest, że zgłosi się jeszcze ktoś, kto padł ofiarą 24-latka. Ten bowiem przyznał policjantom, że dokonywał napadów, bo ma "wiele długów po niespłaconych kredytach zaciągniętych w parabankach a jego zamiłowaniem jest hazard".
Poszkodowana liczy się z konsekwencjami
– Cieszę się, że ktoś jeszcze go rozpoznał i dzięki temu kolejne osoby nie staną się jego ofiarami. To buduje wiarę, że istnieje jeszcze jakaś sprawiedliwość – komentuje w rozmowie z naTemat właścicielka sklepu w Barszczewie. Przyznaje przy tym, że zdaje sobie sprawę, iż publikacją nagrania w internecie naraziła się na pozew ze strony napastnika. 24-latek może bowiem na drodze cywilnej dochodzić praw za bezprawne użycie wizerunku i oczekiwać finansowego zadośćuczynienia za "doznaną krzywdę".
– Nagranie w dużej mierze ułatwiło zatrzymanie podejrzanego, ale nie można gdybać, że jeśli nie byłoby filmu, to by się to nie udało – uważa rzecznik podlaskiej komendy. Przypomina przy tym, że policja nie może opublikować takiego filmu, jak to zrobiła rodzina, bez decyzji prokuratora. A poza tym zawsze należy rozpatrywać wszelkie "za" i "przeciw". – Publikacja wizerunku poszukiwanego sprawcy zawsze może sprawić, że zacznie się on ukrywać jeszcze skuteczniej. Dla niego to będzie sygnał, aby bardziej się schować – tłumaczy nadkom. Tomasz Krupa.
Dowody na tacy
Nie ma jednak wątpliwości, jak to wypada w odczuciu społecznym. To bowiem nie jest pierwszy przypadek, że policja ogłasza sukces: "zatrzymano przestępcę", choć wcześniej go poszukiwała długo i... bezskutecznie. Działania zaś przyspieszyły dopiero wtedy, gdy do akcji przystąpili sami poszkodowani lub ich bliscy. Tak było jesienią w Warszawie, gdy na stacji benzynowej na Gocławiu dotkliwie pobito jednego z klientów. Gdy żona zaatakowanego mężczyzny dostała pismo, że z powodu niewykrycia sprawcy sprawa została umorzona, zamieściła zdjęcia napastnika i numer rejestracyjny samochodu, którym odjechał. Wtedy sprawca znalazł się szybko.
Rzecznik podlaskiej policji oczywiście zdaje sobie sprawę z ostrych komentarzy pod adresem funkcjonariuszy. Zapewnia, że są one niezasłużone i przyznaje, że moc internetu jest ogromna – apel rodziny osoby poszkodowanej często sprawia, że działania przyspieszają. – Oczywiście, że odpowiedzialność za zapewnienie bezpieczeństwa spoczywa na policji. To bardzo dobre i bardzo fajne, że w społeczeństwie są osoby, które zdają sobie sprawę, iż warto nam w tym pomóc. Kiedyś słyszałem takie powiedzenie: 'Policja jest tak silna, jak mądre jest społeczeństwo, dla którego ona pracuje' – podsumowuje nadkom. Tomasz Krupa.
Uzyskałam przez telefon informację, że sprawa została umorzona z braku dowodów. Pismo z prokuratury dostałam później. Tam na dokumencie jest data - już 22 grudnia umorzono sprawę (do napadu doszło 13 listopada – przyp. red.). Wtedy z rodziną doszliśmy do wniosku, że należy policji pomóc w znalezieniu dowodów, których im brakuje.
nadkom. Tomasz Krupa
rzecznik prasowy Komendy Wojewódzkiej Policji w Białymstoku
Rozumiem rozżalenie osób poszkodowanych, które dowiadują się, że sprawa została umorzona. Zapewniam jednak, że to nie oznacza, iż przekreślone zostają szanse na rozwiązanie sprawy i wytypowanie sprawcy. I tak było w przypadku zdarzenia w Barszczewie: wprawdzie sprawa została umorzona, ale jednocześnie prokuratura skierowała do nas pismo, żebyśmy opublikowali wizerunek tej osoby. To się stało jeszcze w ostatnich dniach grudnia, przed publikacją filmu, na jaką zdecydowała się rodzina.
Jestem świadoma tego, że on może próbować mnie oskarżać o bezprawne użycie swojego wizerunku. Ale wiem, że taka osoba musi się ujawnić, powiedzieć: "tak, to jestem ja, ja napadłem na sklep i na staruszkę, a teraz żądam zadośćuczynienia". Jeśli tak zrobi, to proszę bardzo, niech mnie pozywa, jestem gotowa się z nim sądzić. Stanę z podniesioną głową, bo nie żałuję tego, co zrobiłam.