Podobno jak już spadać, to wyłącznie z wysokiego konia. Jednak jak podaje „Newsweek”, Beata Szydło ciągle nie pogodziła się z utratą stanowiska premiera. Jej mąż Edward jest wręcz przekonany, że została upokorzona.
Ci, którzy z nią przebywają, twierdzą, że Szydło, choć od rekonstrukcji rządu minęło już sporo czasu, nadal jest przybita i rozgoryczona. Nie pogodziła się ani z utratą stanowisaka, ani z tym, że jej szefem został podwładny.
Szczególnie zły jest jej mąż Edward. – Mówił, że najgorszy był ten cyrk. Rano całowali ją po rękach i wychwalali w Sejmie, a wieczorem została odwołana – powiedział Renacie Grochal z "Newsweeka" jeden z członków Stowarzyszenia Gospodarczego Ziemi Oświęcimskiej, którego członkiem jest także Edward Szydło.
Według "Newsweeka" Szydło nawet, jeśli była ograniczana przez Kaczyńskiego, miała wpływ na wiele spraw i mogła podejmować wiele decyzji. – Czuła, że od niej wiele zależy – powiedział polityk ze Zjednoczonej Prawicy.
Czysta złośliwość
Jej złość przybiera czasem wręcz małostkowy charakter. Ciągle nie wyprowadziła się z premierowskiej willi przy ulicy Parkowej. Gdy Morawiecki zajął jej gabinet premiera, ona z kolei nie chciała się przenieść do gabinetu po niej. – To było małostkowe. Beata Kempa musiała przeprowadzić się do starego gabinetu Morawieckiego i oddać jej swój pokój – przyznał jeden z rozmówców tygodnika. A na posiedzeniach rządu trzeba było przesadzić Glińskiego i Gowina, żeby Szydło nie musiała siedzieć na miejscu Morawieckiego.
Beata Szydło to pierwsza polska premier, która po 1989 roku zdecydowała się zostać w rządzie po utracie fotela prezesa Rady Ministrów. Dodajmy, że dostała swoistą "nagrodę pocieszenia" i została szefową Komitetu Społecznego. To nowe stanowisko. Pojawiły się także plotki, że Szydło trafi do Europarlamentu.