Anonymous opublikowali dane podejrzanych o pedofilię. Czy to się na nich zemści?
Frédéric Schneider
12 lipca 2012, 13:45·4 minuty czytania
Publikacja artykułu: 12 lipca 2012, 13:45
Aktywiści Anonymous, którzy wsławili się w Polsce jako główni przeciwnicy ACTA, prowadzą kolejne akcje dobroczynne. Tym razem na ich celowniku znaleźli się pedofile. Problem w tym, że łamią przy tym prawo i zaprzeczają własnym zasadom.
Reklama.
8 lipca pojawił się materiał video na Youtubie, w którym przedstawiciel Anonymous odczytał oświadczenie, z którego wynika, że grupa będzie dążyła do ograniczenia lub wręcz zlikwidowania plagi, jaką jest pornografia dziecięca.
Jeszcze tego samego dnia opublikowali pierwszą listę osób, których podejrzewają o pedofilię. Informacje o pedofilach są bardzo różne: czasami podają tylko adres e-mail i numer IP komputera, ale w niektórych przypadkach można poznać nawet adres pocztowy i numer telefonu do tych osób. W większości są to ludzie zamieszkujący w Holandii i w Belgii.
Przeczytaj też: Anonimowi mają nowy cel - monitoring ulic. Czy INDECT, jak ACTA sparaliżuje internet?
Kontrowersyjna metoda
Skąd pochodzą te listy? Hackerzy z grupy Anonymous prawdopodobnie włamali się do forów stron internetowych przeznaczonych dla pedofilów.
Lieve Pellens z prokuratury federalnej Belgii oznajmiła, że nie wyklucza wszczęcia śledztw wobec osób uznawanych przez Anonymous za domniemanych pedofilów. Nie mniej jednak jest również druga strona medalu: hakerzy mogą usłyszeć zarzuty o bezprawne włamania się do serwerów i o nielegalne rozpowszechnianie danych osobowych.
Metoda budzi kontrowersje wśród organizacji walczących z pedofilią
Zdaniem Dirka Depovera, rzecznika stowarzyszenia Child Focus, które walczy z dziecięcą pornografia, te działania „Anonymous” będą miały skutki odwrotne do zamierzonych. „Prawdopodobnie opublikowano również adresy osób, które nie mają nic wspólnego z pedofilią. Będzie to miało dla nich poważne konsekwencje. Poza tym, pokazywanie palcem pedofilów nie służy sprawie. Powinniśmy im pomóc się leczyć, a nie ich piętnować.”
Nie dość, że Anonymous łamią prawo, to jeszcze zaprzeczają własnym zasadom
Anonymous walczą sami ze sobą?
Hakowanie jest bezprawną praktyką, ale grupa ludzi z maską bohatera „V jak Vandetta” już dawno nas przyzwyczaiła do tego typu działań. Nowością jest jednak udostępnianie danych osobowych. Jest to nie tylko nielegalne, ale i sprzeczne z zasadami wyznawanymi przez Anonymous. Wystarczy przeczytać ich podstawowe informacje na stronie internetowej:
„Walczymy z (…) inwigilacją, sprzedawaniem i czytaniem naszych wiadomości i danych osobowych. Do osiągnięcia tego celu obraliśmy drogę pokojowych manifestacji i akcji informacyjnych.”
Jak Anonymous mogą walczyć z inwigilacją i czytaniem danych osobowych, skoro sami je rozpowszechniają? Czy pójście na wojnę z ludźmi, którzy są „domniemanymi pedofilami” (chociaż nie wiadomo, kto i jak ustalił to rzekome domniemanie), i to jeszcze zanim postawiono im jakiekolwiek zarzuty, należy do „pokojowych manifestacji i akcji informacyjnych”?
Dość szokujące wydaje się jedno ze zdań wypowiedzianych przez „rzecznika” Anonymous w filmiku: „Nawet niewinne zdjęcia przypadkowych dzieci na plaży, na placu zabaw oraz w ich domach są przedmiotem publicznych fantazji.” Czyli co? Jeżeli przeglądam zdjęcia dzieci w majtkach na plaży, to jestem pedofilem i moje dane zostaną ujawnione przez Anonymous?
Problemem Anonymous jest brak struktury i liderów
Brak jakiejkolwiek kontroli
Grupa Anonymous jest zdecentralizowana i nic w niej nie jest sformalizowane. Wystarczy stwierdzić, że się jest Anonymousem, żeby nim zostać. Dlatego też nie można kontrolować jej działań i wszyscy muszą być wsadzani do jednego worka. Na pewno część Anonymous nie zgadza się z akcją przeprowadzaną właśnie przeciwko pedofilów. Nie dlatego, że uznają pedofilię za coś dobrego, ale dlatego, że stosowane metody im się nie podobają. Nie ma jednak możliwości, żeby się odciąć od tych działań będąc jednym z Anonimowych.
Poczytaj więcej o działaniach Anonymous
„Ludzie mówią o nas różne rzeczy: że jesteśmy złymi hakerami, którzy wszytko niszczą, że skłaniamy do popierania tej czy tej partii, jednym słowem sieją dezinformacje, zakładając fałszywe strony albo wrzucając filmy na youtube. Wykorzystując naszą tożsamość chcą nas oczernić. Nie wolno wierzyć takim filmom, gdyż Anonimowi nigdy nie popierali i nie będą popierać żadnych ugrupowań politycznych, a ich celem nigdy nie było niszczenie, lecz budowanie.” – czytamy na stronie Anonymous Polska. Problem w tym, że skoro każdy może być „Anonimowym”, to nie można zakładać „fałszywych” stron Anonymous. Każdemu wolno założyć taką stronę i nikt nie jest upoważniony do tego, aby ją oceniać jako „fałszywą”.
Gdyby chociaż Anonimowi mieli głosowania nad projektami, to mogłoby to wszystko stać się spójne, ale w chwili obecnej nic nie stoi na przeszkodzie, żeby jedna podgrupa Anonymous prowadziła działania zupełnie sprzeczne z inną podgrupą. Można by się spodziewać, że Anonimowi są grupą postępową, więc ich działania będą zmierzały w tym samym kierunku. Jednak są i Anonimowi, którzy udostępniają informacje o kobietach, które przerwały ciążę, ponieważ „tego nie pochwalają”.
Nastąpi upadek?
Brak hierarchicznej struktury też skazuje Anonimowych na upadek, który prędzej czy później nastąpi, lub chociaż na utrzymujący się brak czytelności ich przekazów. Ktoś przecież musi być oficjalnym rzecznikiem grupy, który wypowiada się w jej imieniu. Ktoś musi nadawać jej kierunek. A może Anonimowi mają już liderów, tylko o tym nic nie wiedzą? Przecież maska, hasło („Jesteśmy Anonymous – Jesteśmy legionem – Nie przebaczamy – Nie zapominamy – Spodziewaj się nas”) i grafika nie wzięły się z księżyca. Ktoś musiał to wszystko wymyślić, ale być może stwierdził, że łatwiej mu będzie do tego przekonać ludzi manipulując nimi przedstawiając inicjatywę jako zdecentralizowaną niż ogłaszając się wodzem.