
Według gdyńskiego posła PO Tadeusza Aziewicza, poseł PiS Marcin Horała to smutny przykład tego, jak wygląda dziś polityka w wykonaniu młodego pokolenia. Właściwie – postpolityka. Celem jest szybka kariera, której najlepiej służą agresywne działania o charakterze public relations, czyli forma nie treść. Horała zaś o ten PR bardzo dba. Raz po raz robi coś, by było o nim głośno. Że dominują negatywne komentarze? To nieważne.
Stowarzyszenie Fotoreporterów odpisało politykowi: "Szanowny Panie, to jest zdjęcie reporterskie przedstawiające Donalda Tuska i ofiary trąby powietrznej pod Opolem. Użył go pan niezgodnie z kontekstem. Wykorzystywanie ofiar, do złych żartów, jest ohydne". Pojawiło się przy tym wiele komentarzy (bardziej lub mniej kulturalnych), że parlamentarzyście nie wypada zachowywać się jak internetowy troll. I początkowo chyba poseł Horała nie zrozumiał, jak bardzo przesadził.
Mam wrażenie, że poseł Horała robi to z premedytacją i jeżeli o nim rozmawiamy to już osiągnął swój cel. Parę lat temu nazwisko "Horała" było praktycznie nierozpoznawalne. Dzisiaj natomiast jest odmieniane we wszystkich mediach.
Gdyńska posłanka PiS-u Dorota Arciszewska-Mielewczyk w rozmowie z naTemat z kolei tłumaczy, że jej zdaniem po tweecie Marcina Horały część mediów potraktowała go niesprawiedliwie. Przypomina, że poseł PiS-u przeprosił na ten wpis i wyjaśnił, iż nie był świadomy, kiedy i w jakich okolicznościach fotografia została wykonana. – Czy państwo interesowali się tą sprawą wtedy, gdy to samo zdjęcie ze swoimi komentarzami zamieszczali inni użytkownicy mediów społecznościowych? Wcześniej państwa to nie bolało? – zapytała posłanka Arciszewska - Mielewczyk, gdy poprosiłem ją o opinię w sprawie tweeta ze "smutnym Tuskiem".
To zdjęcie od lat funkcjonuje w internecie. Wiele osób je udostępniało. Nikt wcześniej nie reagował. Dlaczego akurat teraz państwo się interesują tą sprawą, dlaczego wobec posła PiS-u stosują państwo inne standardy niż wobec pozostałych użytkowników? W mediach społecznościowych tak to jest - otwiera się galerię, wybiera się zdjęcie i można nie wiedzieć, w jakich okolicznościach to zdjęcie powstało. Poseł Horała przeprosił, gdy sprawdził, skąd pochodzi to zdjęcie.
Tadeusz Aziewicz z kolei działania Marcina Horały nazywa postpolityką. Tu już nie liczy się ani człowiek, ani program polityczny. – Ważna jest liczba kliknięć, ważne jest to, że w sieci jego nazwisko krąży. Ulegamy temu, skoro o nim rozmawiamy – mówi, dodając, iż wolałby rozmawiać o pozytywnych działaniach młodszego polityka, ale ich nie dostrzega. – Psucie kodeksu wyborczego i "lex Horała" - takie mam skojarzenia – stwierdza.
Tadeusz Szemiot, szef klubu radnych PO w Gdyni, w rozmowie z naTemat przyznaje, że nie śledził Twittera i nie wie nic o wpisie ze "smutnym Tuskiem". Wie natomiast, jak Marcin Horała działał, zanim przeniósł się na Wiejską. – Wiele razy z Marcinem współpracowaliśmy przy różnych inicjatywach ważnych dla Gdyni bez względu na polityczne różnice – mówi radny Szemiot w rozmowie z naTemat. Na pytania dotyczące aktualnej działalności politycznej Horały odpowiadać nie chce, bo - jak tłumaczy - jej nie śledzi i bardziej go interesuje polityka lokalna.
Dziś postrzegam go jako klasycznego przedstawiciela młodego pokolenia, któremu chodzi właściwie wyłącznie o prywatne cele. Moje pokolenie wchodziło w politykę przede wszystkim z powodów etycznych. Oczywiście - zderzenia wartości z rzeczywistością bywały i konieczne były kompromisy, ale zawsze powodowało to etyczne napięcie. On natomiast jest w pełni sfokusowany na realizację osobistego interesu - dziś może mówić to, jutro coś zupełnie innego, jeśli taka będzie koniunktura.
Jeżeli takie postawy w młodym pokoleniu staną się powszechne, będzie z tego duży kłopot dla naszego państwa. Polityk może popełniać błędy, jego poglądy mogą ewoluować, ale kompasem dla polityka nie może być wyłącznie jego osobisty interes. Nie musimy mieć tożsamych poglądów, ale dla wzajemnego szacunku kluczowa jest wiara w dobre intencje. Autopromocja poprzez obrażanie innych na pewno temu nie służy.
Bo droga Horały do wielkiej polityki faktycznie była nieco kręta. Zaczęła się... już w przedszkolu. Rok temu w rozmowie z trójmiejską "Wyborczą" wspominał, że jako kilkulatek zakładał partię. Nazywała się Partia Wolności. Potrafił już pisać i na zajęciach w przedszkolu koleżankom i kolegom własnoręcznie wypisał partyjne legitymacje.
Jako dziecko oglądałem dziennik telewizyjny i monitor rządowy, który prowadził Jerzy Urban. Wydaje mi się, że w pierwszej fazie wierzyłem w to co mówią i byłem prorządowy. Ale już na końcu przedszkola zdecydowanie popierałem opozycję.
