
10 kwietnia 2010 r. nad ranem kamery Wojskowego Portu Lotniczego Warszawa-Okęcie – jak pisze w dzisiejszym wydaniu "Gazeta Polska" – zarejestrowały nieprawidłowości w pracy BOR. Na nagraniu widać osoby dokonujące nieustalonych czynności przy lewym skrzydle samolotu.
"Tuż przed godz. 5 w nocy, przez blisko 15 minut, zarejestrowani na nagraniu osobnicy dokonują jakichś czynności przy tej części skrzydła, gdzie według podkomisji smoleńskiej nastąpiła seria eksplozji".
– Kwestia eksplozji w tym miejscu nie ulega wątpliwości – mówi w wywiadzie dla "GP" były minister obrony narodowej a obecnie przewodniczący Podkomisji ds. Ponownego Zbadania Wypadku Lotniczego pod Smoleńskiem przy Komisji Badania Wypadków Lotniczych Lotnictwa Państwowego. Antoni Macierewicz przypomina, że według podkomisji wybuch nastąpił właśnie w rejonie lewego skrzydła.
Występują tam zniekształcenia w największym stopniu wskazujące na wybuch; to stamtąd został wyrwany i przeleciał kilkadziesiąt metrów do przodu pierwszy dźwigar lewego skrzydła.
Były przewodniczący Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek na rewelacje "Gazety Polskiej" ma prostsze wytłumaczenie. Na Twitterze przedstawia to, co już wcześniej ustalono. Przypomina, że wiadomo kim byli ludzie z nagrań - to było 6 wojskowych techników. I nie ma mowy o tym, że przed odlotem Tu-154 do Smoleńska ktoś w Warszawie manipulował przy lewym skrzydle maszyny. Zapewnia, że materiał z tych kamer był znany już wcześniej i prokuraturze, i ekspertom z tzw. komisji Millera.