
Najpierw nagły telefon od dyrektora w trakcie niedzielnego wieczornego dyżuru serwisowego, potem krótka rozmowa z gabinecie szefa PR 24. Tak wyglądało rozstanie Mai Borkowskiej z Polskim Radiem. Teraz dyskusja o tym rozstaniu przeniosła się do internetu – dyrektor Paweł Badzio mówi o rzekomych błędach warsztatowych dziennikarki, ona zaś ujawnia, jak wyglądały okoliczności zdarzenia.
Maja Borkowska na tę rozmowę poszła z przekonaniem, że podziękuje za współpracę. Tego typu interwencje uważa bowiem za niedopuszczalne i nie widziała możliwości pracy w takich warunkach. "Nieszczególnie stać mnie na brak pracy, ale jeszcze mniej stać mnie na firmowanie tego wszystkiego swoim nazwiskiem" – stwierdziła na Facebooku. Rozmowę zaczął dyrektor Badzio, informując dziennikarkę, że współpracę należy uznać za zakończoną.
O 15.30 dowiedziałam się, że nie mam już dyżuru o godz. 18.00. Że dyrektor ma już kogoś na moje miejsce i mam stanowisko zwolnić niezwłocznie. Przyznaję, że dyrektor PR 24 miał pełne prawo zakończyć współpracę ze mną - nie byłam bowiem zatrudniona na etacie. Pozostaje jedynie kwestia okoliczności i ciągu zdarzeń.
Maja popełniła błąd warsztatowy, ale nie dlatego poprosiłem ją o zakończenie współpracy. Informacja, którą puściła o godz. 22:00, oparta była o depeszę Polskiej Agencji Prasowej sprzed kilku godzin, a ta z kolei oparta o wcześniejszy tweet zawierający, co gorsza, bardzo jednostronną opinię. To wszystko.
Czy ta dyrektorska interwencja to był odosobniony przypadek? Na to pytanie Maja Borkowska nie chce odpowiadać. Choć przyznaje, że owszem, słyszała o tego typu zdarzeniach. Do PR 24 przyszła w ubiegłym roku, licząc, iż będzie tam "normalniej", niż w Trójce, z której odeszła w proteście przeciwko zwolnieniom kolegów. Dziś stwierdza, że nie jest, choć przyznaje, że z żalem rozstaje się z PR 24. – To fajny zespół dobrych dziennikarzy, z którymi można byłoby zrobić porządne i ciekawe radio – wyjaśnia.
