Tak, ta przenośnia z tytułu idealnie oddaje emocje, które kierowca przeżywa w nowym Cactusie. Zmienił się. Jest trochę "normalniejszy", choć dalej pełno w nim rozwiązań, których próżno szukać u konkurencji. W już wczesnowiosennej Prowansji przekonałem się, że nowy Citroen C4 Cactus to auto, którym warto się zainteresować. Powiem tylko jedno słówko: komfort.
Niby podobny do starego, ale jednak zmieniło się sporo. Wystarczy jedno spojrzenie i wszystko jest jasne: nowy C4 Cactus już nie szokuje tak, jak jego poprzednik w momencie premiery.
A przecież pamiętam, kiedy kilka lat temu zobaczyłem na warszawskim Powiślu pierwszego Cactusa "na żywo". Sprawiał wrażenie auta z przyszłości. Ten już taki nie jest. Ale i tak, to dalej samochód, którego nie można pomylić z żadnym innym. No, chyba że z innym Citroenem - np. C3. Na zewnątrz dalej nie brakuje plastików, które nadają mu charakteru. Znajdziemy je choćby na nadkolach.
Ale air bumpy z drzwi zniknęły i to pierwszy syndrom dorastania Cactusa. Ich zredukowana wersja została jedynie na progach. W zasadzie można ich nie zauważyć. Dla mnie zniknął najfajniejszy element poprzednika, ale cóż. Oby projektanci wiedzieli, co robią. Ponadto samochód przejął pas przedni znany z innych Citroenów, a z tyłu pojawiły się nowe lampy z efektem 3D.
Za to w środku znajdziemy (dalej) typowy citroenowski odlot. Nie zmieniło się tu wiele. Za kierownicą mamy jedynie coś na kształt wirtualnego kokpitu, gdzie odczytamy podstawowe informacje - o prędkości, biegu, ograniczeniach prędkości czy pracy tempomatu. Nadal próżno za to szukać obrotomierza - i za to należy się pała, ale o tym więcej później.
Pozostał też inny detal: w środku zwracają uwagę gumowe wypustki na schowku od strony pasażera. Wyglądają niepozornie, ale spokojnie można tam położyć np. telefon. Nie ześlizgnie się.
Niesamowity komfort jazdy
No i te fotele. Kolorowe, kształtem przypominające raczej meble do salonu niż do samochodu. Ale jakie komfortowe! Kojarzą mi się jedynie ze... starymi wagonami w PKP. Wagonami pierwszej klasy oczywiście. W każdym przedziale było sześć cudownie miękkich foteli. Dziś już takich nie robią, ale na szczęście jest Cactus. Oczywiście o ile do nich dopłacicie 1900 zł (nazywają się Advanced Comfort), ale chyba warto. Podróż na tych siedziskach to naprawdę zaskakujące doznanie. Citroen zarzeka się, że po kilku latach każdy poczuje różnicę. A kręgosłup powie "dziękuję". W czym tkwi sukces? W dodatkowej (15 mm) warstwie gęstej pianki.
Oczywiście nie ma róży bez kolców. Fotele są ładne i wygodne, ale W OGÓLE nie liczcie na jakiekolwiek trzymanie boczne. Jeśli jesteś kierowcą, to jeszcze masz wsparcie na kierownicy. Ale jeśli podróżujesz jako pasażer, to będziesz się czuł jak worek kartofli w zakrętach. Co dobitnie odczułem na górskich drogach Prowansji. Oczywiście na prostej będzie cacy, ale życie nie jest takie proste.
Dodajmy, że fotele świetnie współgrają z pracą zawieszenia. Amortyzatory w tym samochodzie mają jedno zadanie: jako kierowca masz się zrelaksować. Zapomnijcie o dynamicznej jeździe i szybkim pokonywaniu zakrętów. To nie ta bajka. Citroen wraca do korzeni, pozycjonuje się jako producent komfortowych aut i naprawdę tak jest.
O co chodzi? Każdy amortyzator (poza bazową wersją auta, ale ona za chwilę zniknie z cennika) ma teraz dwa odbojniki hydrauliczne. Można to sobie najprościej wyobrazić tak, że każdy amortyzator pracuje na dwóch poduszkach. Czytaj jest mięciutko. I to naprawdę czuć. Drgania z niewielkich kolein w ogóle nie są przenoszone do kabiny. Nic a nic. Także duże dziury nie stanowią żadnego wyzwania. No i przejazd po "leżących policjantach" nie powoduje dobijania nadwozia do asfaltu. W tym kontekście to auto skrojone pod polskie drogi.
To także prawdopodobnie najlepiej wyciszone auto w klasie. Citroen nie szczędził izolacji, dzięki czemu podróż w środku jest naprawdę komfortowa. Przy prędkości autostradowej przeżyłem mały szok. 120 km/h na zegarze, a w środku panuje... cisza. Silnika w ogóle nie słychać. Jedynie opony i szum powietrza. A przecież mówimy o samochodzie, którego bazowa wersja kosztuje niewiele ponad 50 tysięcy złotych. Tymczasem jest to odczucie porównywalne jedynie z autami znacznie droższymi. Wiem co mówię, to żadna reklama.
Jest dynamiczny, ale lepiej jeździć powoli
W trakcie dwudniowych testów miałem okazję przetestować samochód z dwiema jednostkami. 130-konną benzyną z sześciobiegową ręczną skrzynią biegów oraz 110-konnym automatem. Najważniejszy wniosek: jest dynamicznie. C4 Cactus waży niewiele ponad tonę, więc jest lekki. 110-konny silnik jest w zupełności wystarczający do płynnej jazdy. Różnicę w cenie warto przeznaczyć własnie na "automat". Ten współpracuje z silnikiem bardzo przyjemnie, samochód sprawiał wręcz wrażenie bardziej żywiołowego niż ten z mocniejszym motorem, ale manualem.
Inna sprawa, że szybka jazda nie ma tu większego sensu. Cactus jest jednoznacznie pozycjonowany jako wygodne auto i takie jest... Ale żeby tak było, po prostu nie można przesadzać. W zakrętach należy uważać, żeby pasażerowie nie latali po całej kabinie, przy gwałtownym hamowaniu przód auta zdecydowanie nurkuje na miękkich amortyzatorach. I odwrotnie - przy ruszaniu tył auta zostaje "przy ziemi", a przód ucieka do góry. Wszystko jest jednak we w miarę akceptowalnych granicach, o ile weźmiecie poprawkę, że to auto do pokojowego połykania kilometrów, a nie wyprzedzania "na trzeciego".
Automat jest też wart uwagi z tej przyczyny, że w nowym C4 Cactusie możecie zapomnieć o... obrotomierzu. Nie ma go i już, tak jak w poprzedniku, są jedynie wskazówki od komputera pokładowego dotyczące zmiany biegów. To nieprawdopodobne nie tyle niedopatrzenie, co założenie projektantów, którego zwyczajnie nie mogę zrozumieć. Przez jego brak manualem przez jeździło mi się znacznie gorzej niż modelem z automatyczną skrzynią biegów.
Taniocha
Nowy Cactus jest więc przede wszystkim bardzo (jak na ten segment cenowy) komfortowy i zdecydowanie bardziej ucywilizowany.
Czemu tak się dzieje? Zapewne dlatego, że producenci nie ukrywają tego, że C4 ma rywalizować ze Skodą Rapid i Fiatem Tipo. Tak się jednak składa, że jeździłem w ostatnich miesiącach każdym z tych aut... cóż, Cactus wydaje się na ich tle zdecydowanie najciekawszą propozycją. Wystarczy przecież spojrzeć na zdjęcia tych samochodów.
Owszem, są sprawy, w których nowe francuskie auto nie ma startu do wymienionych konkurentów. Taką kwestią jest choćby ilość miejsca w bagażniku. Ale jest od nich zdecydowanie ciekawszy - nawet w takiej ugrzecznionej formie - oraz bardziej komfortowy. No i ten styl. W Cactusie na ulicy wyróżniasz się z zalewu białych flotowych Rapidów.
Zwłaszcza ten komfort, to jest naprawdę niesamowita sprawa. Bazowy Cactus kosztuje mniej więcej 53 tysiące złotych, a za dziesięć tysięcy więcej można mieć już naprawdę dobrze wyposażone auto, które będzie mieć te wszystkie komfortowe wyróżniki, na które zwróciłem uwagę. Taniej wygodnie jechać się chyba nie da.