
Według badań CBOS-u, Polacy czują się młodzi jeszcze w wieku 37 lat. O tym dlaczego dopiero 40-tkę uważamy za dojrzałość, jakie ma to konsekwencje dla społeczeństwa i o tym, co czeka młodych, rozmawiamy z doktorem Krzysztofem Tymickim z Instytutu Statystyki i Demografii Szkoły Głównej Handlowej.
REKLAMA
Polacy czują się młodzi aż do wieku 37 lat, ale za to boją się starości – mówią najnowsze badania CBOS-u, cytowane przez Polskie Radio. Czy to późny schyłek młodości, z czego wynika tak daleko posunięta granica oraz jakie nasze postrzeganie tych spraw ma wpływ na demografię – opowiada dr Krzysztof Tymicki z Instytutu Statystyki i Demografii warszawskiego SGH.
naTemat: Skąd wynika fakt, że za młodość uznajemy jeszcze wiek 37 lat?
dr Krzysztof Tymicki: To, co uważamy za młodość, jest ściśle związane z długością życia. Dzisiaj na Zachodzie żyjemy średnio 75-80 lat, w XIX wieku było to raptem 47 lat. Kilkadziesiąt lat temu żyliśmy krócej o około 10-15 lat. W związku z tym zmieniają się fazy życia.
Teraz dorastamy wolniej?
Kiedyś nie było fazy bycia nastolatkiem, studentem. Od razu z dzieciństwa przechodziło się w pomoc rodzicom, pracę, często wiązało się to też z reprodukcją. Dziś tych faz jest więcej, wcześniej tego nie było.
Z tego wynika kult młodości, prezentowany przez media? Czy może to właśnie długie poczucie młodości sprawiło, że ten kult się pojawił?
"Kult młodości" to tylko otoczka medialna i dotyczy wyłącznie wyglądu fizycznego, taki trend. Jeżeli mielibyśmy wiązać młodość tylko z wyglądem fizycznym, to szybko przestawalibyśmy czuć się młodymi. Społeczna percepcja młodości jako atrakcyjności fizycznej nie jest tak powszechna, jak kreują media.
To co, w takim razie, decyduje o naszym postrzeganiu młodości?
Kategorie etapów życiowych: dziecka, nastolatka, studenta, pójścia do pracy, założenia rodziny, posiadania dziecka. Uważam, że media nie mają na tę percepcję aż takiego wpływu, jak się wydaje. Polacy o wiele ostrożniej podchodzą do tych kwestii. Ale to też zależy od tego, jak definiujemy młodość.
A według pana młodość to?…
Moja intuicja naukowa mówi mi: brak zobowiązań, rodziny. Jest takie zjawisko: DINK. Double income, no kids [para z podwójnym dochodem, bez dzieci – przyp. red.]. Ta granica wieku młodzieńczego wyznaczana jest właśnie przez pojawienie się poważnych obowiązków, najczęściej założenie rodziny. Ale w wieku 37 lat te osoby, które chciały mieć dzieci, już je mają, a sami są tylko ci, którzy tego chcieli. Przy czym ta granica między młodością metrykalną, a odczuwaną i postrzeganą, się rozmywa, wymieszały się ich atrybuty. Ludzie po 50-tce, którzy zebrali wystarczająco dużo pieniędzy, żyją beztrosko, zachowują się właśnie jak młodzi.
Zobacz też: Coraz więcej kobiet nie chce być matkami. "Trzeba zlikwidować tabu o nieposiadaniu dzieci"
Niektórzy celebryci nawet się tym szczycą. Ta granica będzie jeszcze się przesuwać dalej?
Będzie, ale już niedługo. Jesteśmy na krańcu, bo nie da się przesuwać granicy biologicznej. Szanse na urodzenie dziecka w wieku 35-40 lat są o wiele mniejsze, niż na przykład w wieku 25 lat.
Nasze poczucie młodości ma jakiś wpływ na demografię?
W Polsce demografia nie zależy od tego, dla niej większe znaczenie ma to, w jakim wieku pary decydują się na posiadanie pierwszego dziecka.
Ale skoro skoro uznajemy, że młodość kończy się w wieku 37 lat, to też później chcemy mieć dzieci.
To przesunięcie granicy młodości może powodować, że później decydujemy się na posiadanie dziecka, ale dotyczy to głównie dużych miast. To nie jest tak, że ludzie nie chcą mieć dzieci, bo są młodzi. Chcą, ale mają np. problemy ze zdecydowaniem się na drugie dziecko.
I problemy te nie wynikają z mentalności? Co o tym więc decyduje? Finanse?
Tak, czynniki ekonomiczne: brak pewności co do przyszłości, zabezpieczenia życia. A i tak u nas w kraju wiek, w którym mamy rodzą pierwsze dziecko, jest relatywnie niski – 26 lat. Podczas gdy w innych krajach europejskich, jak Francja i Niemcy, to ok. 30 lat.
Młodzi boją się przyszłości, więc odkładają moment wejścia w dorosłość? Pójścia do pracy, wyprowadzki od rodziców? Dzisiaj wielu studentów uważa, że będzie miało na to wszystko czas po studiach.
Każdy chciałby się uniezależnić od rodziców i to jak najszybciej. Ale nie każdy może. Dzieje się tak przez rynek pracy, młodzi mają problemy by w niego wejść, dostają mało pieniędzy, nie stać ich na samodzielne życie.
A z drugiej strony mamy 35-latków, którzy mówią, że są zmęczeni życiem, wypaleni zawodowo. Niektórzy popadają przez to w depresję. Młodzi, by nie żyć z widmem kredytu na karku i dojść do czegoś w miarę szybko, coraz wcześniej zaczynają pracę. Może czeka nas regres w poczuwaniu się do bycia młodym?
To możliwe. Polska jest bardzo specyficznym krajem pod tym względem, bardzo dużo pracujemy. I może się tak zdarzyć, że dążenie do szybkiego osiągnięcia jak najlepszego statusu materialnego zabierze nam młodość w postaci beztroski i braku poważnych obowiązków. To, oczywiście, kwestia aspiracji młodych. Jeśli sprawy materialne będą dla nich najważniejsze, to tak się wydarzy.
Niestety, wygląda na to, że dla młodzieży to właśnie pieniądze będą najważniejsze.
Mam nadzieję, że młodzi jednak zrozumieją, że nie warto tracić tej młodości metrycznej na rzecz pracy po dwanaście godzin dziennie. Dzisiaj, gdy patrzę na ludzi w korporacjach, wydaje mi się to zaburzone.
Może być trudno doprowadzić to do normalnego stanu, bo w debacie publicznej pojawiają się głosy, że nie da się połączyć pracy i zabawy, że trzeba wcześnie zacząć i ciężko pracować, żeby do czegoś dojść.
Mimo wszystko myślę, że można zachować równowagę między życiem prywatnym i zawodowym.
