Coś takiego zdarza się naprawdę rzadko i raczej nie dotyczy sojuszników, tylko państw, z którymi USA są poróżnione. Ostatni taki rzucający się w oczy przypadek mieliśmy wówczas, gdy Barack Obama unikał spotkań z prezydentem Rosji Władimirem Putinem po aneksji Krymu – mówi #TYLKONATEMAT dr Janusz Sibora. W rozmowie z naTemat.pl badacz dziejów dyplomacji oraz protokołu dyplomatycznego rozbiera na czynniki pierwsze kryzys w stosunkach amerykańsko-polskich i tłumaczy, jak władze w tej sprawie manipulują faktami.
Niestety wysoko postawieni polscy dygnitarze mijają się z prawdą. Indagowany o tę notatkę przed dwoma dniami minister spraw zagranicznych Jacek Czaputowicz powiedział publicznie, że nic o niej nie wie i musi się dowiedzieć, o co chodzi. Dziś wiemy, że mówił wówczas nieprawdę, co powoduje, że następne wypowiedzi pana ministra będą traktowane z dużą dozą ostrożności.
A mógł dziennikarzom odpowiedzieć inaczej. Wystarczyło, by powiedział, że nie może wypowiadać się na ten temat w danej chwili. Szef polskiej dyplomacji powiedział jednak, że nic o tej notatce nie wie. Tymczasem wiemy już, iż ten dokument długo krążył po MSZ i jaki miał numer. Niestety podobne były wypowiedzi panów Cichockiego i Szczerskiego. Jeden mówił, że nie ma żadnego szlabanu w Białym Domu, a drugi twierdził, że informacje na ten temat to "fake news".
Jednak rządzący twierdzą, że tezę o tym, iż mamy do czynienia z "fake news" potwierdzają słowa rzeczniczki Departamentu Stanu USA Heather Nauert, która na ostatnim briefingu stwierdziła, iż z Polską utrzymywany jest "dialog na wysokim szczeblu".
Takie twierdzenia znalazły się także w czwartkowej prasie, w której mogliśmy znaleźć nagłówki o rzekomym „dementi Departamentu Stanu”... Ja jestem wychowany na dokumentach dyplomatycznych i wiem, że o żadnym dementi nie ma mowy. Bo dementi to rodzaj dokumentu wydawanego przez organy dyplomatyczne danego państwa, w którym musi znaleźć się pewna określona formułka o tym, iż autor dokumentu „został upoważniony do kategorycznego zdementowania” danej informacji. W tym przypadku nie mamy ani dokumentu, ani takich słów.
Heather Nauert kilkukrotnie dopytywana przez dziennikarza o sprawę kontaktów prezydenta Andrzeja Dudy i premiera Mateusza Morawieckiego z prezydentem i wiceprezydentem USA odpowiadała zawsze wymijająco. Ona nie odpowiedziała na to pytanie. W żadnym momencie Nauert nie stwierdziła, że może dochodzić do kontaktów prezydenta i premiera Polski z prezydentem USA Donaldem Trumpem i jego zastępcą Mikem Peancem. Z jej słów można było zrozumieć coś wręcz odwrotnego.
Bo w dyplomacji odróżniamy "wysoki poziom dialogu" od "poziomu najwyższego". Ten drugi to kontakty między samymi przywódcami, a "wysoki poziom" oznacza głównie ministrów. Dla niewprawionego odbiorcy ta różnica jest jednak niezauważalna i dlatego nasze władze chętnie manipulują tymi terminami, by wprowadzać opinię publiczną w błąd.
Rzeczniczka Departamentu Stanu powiedziała tylko, że "doniesienia na temat rzekomych gróźb USA mających zawiesić współpracę w zakresie bezpieczeństwa lub ograniczyć dialog na wysokim szczeblu są zwyczajnie nieprawdziwe". A to przecież oczywiste, bo współpraca w dziedzinie bezpieczeństwa i stosunki dyplomatyczne na poziomie urzędniczym się toczą. Jednak na pytanie o to, kiedy dojdzie do spotkania polskich przywódców z Trumpem lub Pencem, nie odpowiedziała. W dyplomacji należy uważnie czytać także z milczenia źródeł.
Czy tego typu ruchy dyplomatyczne są codziennością?
Raczej nie. A warto podkreślić, że dyplomacja amerykańska – choć Departament Stanu przeżywa obecnie poważny kryzys – zachowuje się niezwykle profesjonalnie. W trakcie tego trwającego już ponad miesiąc konfliktu strona amerykańska najpierw zwróciła nam delikatnie uwagę. To nastąpiło w postaci oficjalnego oświadczenia Departamentu Stanu, w którym zaalarmowano, iż nasza współpraca może zostać zachwiana przez ostatnie działania rządu w Warszawie. Później mieliśmy kolejny sygnał i bardzo mocny dokument podpisany przez samego sekretarza stanu Rexa Tillersona. Było też stanowcze nagranie opublikowane przez ambasadora USA w Polsce Paula W. Jonesa.
To układa się w specyficzny dialog dyplomatyczny, mający na celu danie Polsce szansy na cofnięcie się. Oto bowiem chodzi Amerykanom, by rząd Prawa i Sprawiedliwości wykonał ten krok wstecz i nad Wisłą nie było wątpliwości dotyczących wolności słowa, tak fundamentalnej dla amerykańskiego rozumienia demokracji. Bo ustawa o IPN tę wolność narusza i dlatego Amerykanie proszą nas o zmianę stanowiska.
Jakie państwa i jakich przywódców spotykało podobne traktowanie ze strony Białego Domu?
Coś takiego zdarza się naprawdę rzadko i raczej nie dotyczy sojuszników, tylko państw, z którymi USA są poróżnione. Ostatni taki rzucający się w oczy przypadek mieliśmy wówczas, gdy Barack Obama unikał spotkań z prezydentem Rosji Władimirem Putinem po aneksji Krymu.
Z tym wszystkim wiąże się jednak jeszcze jednak kwestia. Przez ponad dwa lata nie nastąpiła oficjalna wizyta polskiej głowy państwa w Białym Domu. Pomimo teoretycznie tak dobrych relacji. Mieliśmy tylko tę wymuszoną wizytę Donalda Trumpa w Polsce, który po prostu zażyczył sobie, że poleci do Warszawy i będzie tam mile widzianym gościem. Bo na przykład w Londynie mile widziany nie jest... Polska w relacjach z USA jest więc już od pewnego czasu w pozycji proszącego, nie ma wzajemności.
Andrzej Duda i Mateusz Morawiecki ponoszą takie konsekwencje za politykę państwa polskiego, czy raczej osobiście podpadli w Białym Domu?
Oczywiście, że chodzi o politykę państwa. Choć nieodebranie przed prezydenta Dudę telefonu od sekretarza Tillersona mogło być pewnym osobistym dodatkiem... Dyplomacja jest jednak zbyt poważną dziedziną, by decydujące znaczenie miały animozje personalne. One nie wołałyby tak poważnego kryzysu w stosunkach amerykańsko-polskich.
Wie pan, mam takie wrażenie, że Ministerstwo Spraw Zagranicznych przypomina obecnie gmach, w którym wybuchł pożar i spłonęła tabliczka z napisem „wyjście”. Polska dyplomacja wygląda jakby znalazłaby się właśnie w takie sytuacji...
Jak daleko od tych "sankcji" jest do konsekwencji bolesnych nie tylko dla kilku polityków, ale i całego państwa?
Nie chciałbym nawet myśleć o takim scenariuszu. Mam nadzieję, że to było wystarczająco mocne ostrzeżenie. Życzyłbym sobie, by Polska zachowała się rezolutnie i zgodziła się na krok wstecz. Całę tę ustawę najlepiej byłoby wyrzucić do kosza, o czym mówi wiele osób z różnych środowisk.