Musieli iść do pracy w niedzielę, by skontrolować tych, którzy w niedzielę pracować nie powinni. Brzmi trochę jak absurd, ale tak właśnie było. Dziś, w poniedziałek, bardzo wielu inspektorów pracy, którzy dzień wcześniej kontrolowali sklepy w całej Polsce odebrało sobie wolne. Czy mieli dużo pracy? – Spędziłem przy telefonie cały dzień, odebrałem dwa telefony ze zgłoszeniami – mówi nam jeden z nich. Czy Polacy chętnie składali donosy na właścicieli sklepów? Jak wyglądała sytuacja w różnych częściach Polski?
Pracownicy sklepów cieszyli się wczoraj piękną pogodą i spacerami z rodziną, ale setki inspektorów pracy musiało zakasać rękawy i ruszyć w teren. W niektórych miejscach z tego powodu "rzucono" praktycznie połowę normalnego składu pracowników Państwowej Inspekcji Pracy. Na przykład w Łomży sklepy w niedzielę kontrolowało pięciu inspektorów z 10, którzy tu na co dzień pracują. Jak będzie za tydzień, gdy przed nami kolejna wolna niedziela? – Do pracy najprawdopodobniej pójdzie druga piątka – słyszę w urzędzie.
Pełne podsumowanie niedzielnej pracy inspektorów poznany w czwartek. Ale już dziś widać, jak wiele sił rzucono na pokład w ten dzień wolny od pracy, by sprawdzić, jak najnowsza reforma PiS jest wdrażana w życie. I jak wielu pracowników musiało pójść do pracy, by inni mogli w ten dzień cieszyć się wolnością.
Wszystkie sklepy do kontroli
W urzędach PiP w całej Polsce niemal alert, wszyscy zwarci i gotowi. Jeden inspektor kontroluje jeden powiat. Do tego specjalny numer telefonu w każdym województwie. Tu można było składać donosy. Albo – jak brzmi oficjalny komunikat – zgłoszenia o placówkach handlowych "naruszających przepisy ustawy z dnia 10 stycznia 2018 r. o ograniczeniu handlu w niedziele i święta". Czy ludzie je składali? Jak wyglądała kontrola?
– U nas w województwie pracowało 18 inspektorów. Na 63 zatrudnionych – mówi nam Jarosław Janowicz, inspektor okręgowy z Białegostoku. W tym czasie on sam, od 8.00 do 20.00 dyżurował przy telefonie, czekając na zgłoszenia. Ale, jak się okazuje, tłumów na linii nie było.
– Odebrałem dwa zgłoszenia z całego województwa podlaskiego, to bardzo mało, spodziewałem się, że będzie więcej – mówi nam Jarosław Janowicz. Oba zgłoszenia dotyczyły sklepów ogólnospożywczych w mniejszych miejscowościach. – Osoby, które dzwoniły, powiedziały, że sklep jest otwarty i ich zdaniem właściciel nie stoi za ladą. Przekazałem sygnały inspektorom – mówi.
Inspektorzy mieli obowiązek sprawdzać wszystkie sklepy otwarte tego dnia na swoim terenie. W Legnicy sprawdzili ich ponad 100.
Gdy dostawali informację o zgłoszeniu telefonicznym, natychmiast interweniowali. Mogli też nakładać kary, jak było w Gorzowie. To po pierwszej niedzieli bez handlu chyba najgłośniejszy przypadek w Polsce.
Dzwonię do Gorzowa Wielkopolskiego, ale odsyłają mnie do Zielonej Góry. Tam w Okręgowej Inspekcji Pracy pracownik śmieje się, gdy słyszy, że gdzieś w Polsce były tylko dwa zgłoszenia. – Szczęściarze! – mówi, ale nie chce podać żadnych szczegółów.
Sześć zgłoszeń i to wszystko
Czy to dużo? – Jestem trochę rozczarowany – żartuje jeden z inspektorów z centralnej Polski. – Telefon był czynny przez 12 godzin i tylko kilka zgłoszeń. Nastawialiśmy się na wielką akcję logistyczną, nic takiego nie miało miejsca. W tym czasie koordynator, który odbierał telefon, mógł iść na spacer – śmieje się.
Sprawdzamy dalej. W Rzeszowie telefonicznych zgłoszeń było sześć. Dwa się potwierdziły. – To chyba standardowo, jak w całym kraju. W naszym województwie pracowało 21 inspektorów, którzy oprócz sprawdzania zgłoszeń przeprowadzali kontrole w sklepach w zakresie przestrzegania przepisów ograniczających handel w niedzielę – mówi nam Barbara Kielt, okręgowy inspektor pracy w Rzeszowie.
W województwie opolskim, identycznie – sześć zgłoszeń. W tym trzy dotyczące tego samego sklepu. – Czyli de facto były to cztery zgłoszenia. Po ich weryfikacji w dwóch przypadkach stwierdziliśmy nieprawidłowości. Pozostałe zgłoszenia nie zostały potwierdzone. Oprócz tego inspektorzy podejmowali czynności kontrolne w innych otwartych placówkach handlowych. W województwie opolskim, na terenie każdego powiatu, w niedzielę pracowało łącznie 12 osób – mówi nam Dawid Rusak, nadinspektor pracy z Opola.
"Proszę zadzwonić jutro"
Czy nie marudzili, że muszą pracować w niedziele? Inspektorzy mówią, że są już do tego przyzwyczajeni, sprawdzają w końcu, czy sklepy są zamknięte w święta, w niedziele też im się zdarzało, choć z innych powodów. – Inspektor pracy to służba. To jest funkcjonariusz publiczny, który ma misję, dlatego jego pracę musimy rozpatrywać w innych kategoriach. Taką mamy pracę, jesteśmy do tego powołani i nasi pracownicy o tym wiedzą. A tu cel był szczytny. Musimy badać przestrzeganie prawa, a jak sprawdzić, że zakaz pracy jest przestrzegany w niedzielę? Trzeba pójść i sprawdzić, czy jest respektowany. Właśnie pracując w niedzielę – mówi Barbara Kielt.
W poniedziałek bardzo wielu inspektorów nie pracowało. – W dniu dzisiejszym inspektorzy, którzy świadczyli pracę w niedzielę mają dzień wolny. We wtorek zbierzemy od poszczególnych pracowników informacje o dokonanych ustaleniach – mówi Dawid Rusak. Cały czas trwają analizy, weryfikacja dokumentów.
I co ciekawe, z racji wolnego inspektorów w poniedziałek, nikt z naszych rozmówców nie potrafił nic więcej powiedzieć o wynikach ich pracy. – Dziś odbierają wolne za niedzielę. Proszę zadzwonić jutro – usłyszeliśmy w kilku miejscach.
Piotr Gontarczyk, pracownik Państwowej Inspekcji Pracy.
za Gorzowianin.com
" Dzisiaj dostaliśmy już jedno zgłoszenie na infolinię o sklepie w centrum Gorzowa, który prowadzi sprzedaż alkoholu, a jego właściciel może nie przestrzegać zakazu handlu. Po udaniu się na miejsce i sprawdzeniu sklepu, okazało się, że sprzedaż prowadzi pracownica zatrudniona na umowę zlecenie. W tym przypadku wobec właściciela sklepu zostanie wszczęte postępowanie karne i zostanie on ukarany mandatem w wysokości 1000 złotych". Czytaj więcej
Kamil Kałużny z Powiatowej Inspekcji Pracy, Łódź
za lodz.eska.pl
"Ja nie złapałem nikogo na gorącym uczynku, a skontrolowałem do południa 6 sklepów". Czytaj więcej