
W urzędach PiP w całej Polsce niemal alert, wszyscy zwarci i gotowi. Jeden inspektor kontroluje jeden powiat. Do tego specjalny numer telefonu w każdym województwie. Tu można było składać donosy. Albo – jak brzmi oficjalny komunikat – zgłoszenia o placówkach handlowych "naruszających przepisy ustawy z dnia 10 stycznia 2018 r. o ograniczeniu handlu w niedziele i święta". Czy ludzie je składali? Jak wyglądała kontrola?
" Dzisiaj dostaliśmy już jedno zgłoszenie na infolinię o sklepie w centrum Gorzowa, który prowadzi sprzedaż alkoholu, a jego właściciel może nie przestrzegać zakazu handlu. Po udaniu się na miejsce i sprawdzeniu sklepu, okazało się, że sprzedaż prowadzi pracownica zatrudniona na umowę zlecenie. W tym przypadku wobec właściciela sklepu zostanie wszczęte postępowanie karne i zostanie on ukarany mandatem w wysokości 1000 złotych". Czytaj więcej
Czy to dużo? – Jestem trochę rozczarowany – żartuje jeden z inspektorów z centralnej Polski. – Telefon był czynny przez 12 godzin i tylko kilka zgłoszeń. Nastawialiśmy się na wielką akcję logistyczną, nic takiego nie miało miejsca. W tym czasie koordynator, który odbierał telefon, mógł iść na spacer – śmieje się.
"Ja nie złapałem nikogo na gorącym uczynku, a skontrolowałem do południa 6 sklepów". Czytaj więcej
Czy nie marudzili, że muszą pracować w niedziele? Inspektorzy mówią, że są już do tego przyzwyczajeni, sprawdzają w końcu, czy sklepy są zamknięte w święta, w niedziele też im się zdarzało, choć z innych powodów. – Inspektor pracy to służba. To jest funkcjonariusz publiczny, który ma misję, dlatego jego pracę musimy rozpatrywać w innych kategoriach. Taką mamy pracę, jesteśmy do tego powołani i nasi pracownicy o tym wiedzą. A tu cel był szczytny. Musimy badać przestrzeganie prawa, a jak sprawdzić, że zakaz pracy jest przestrzegany w niedzielę? Trzeba pójść i sprawdzić, czy jest respektowany. Właśnie pracując w niedzielę – mówi Barbara Kielt.