Sprawa Tomasza Komendy to jedna z największych porażek polskiego wymiaru sprawiedliwości ostatnich dwudziestu lat. Właśnie okazało się, że mężczyzna najprawdopodobniej nie miał nic wspólnego z zabójstwem 15-latki i odsiedział 18 lat za nieswoje winy. Jak to możliwe i kto doprowadził do skazania niewinnego człowieka?
Od kilku dni Polska żyje wypuszczeniem na wolność Tomasza Komendy, który w 2003 roku został skazany za zamordowanie sześć lat wcześniej 15-letniej Małgosi Kwiatkowskiej. Sprawa od początku budziła wiele niejasności, a materiał dowodowy miał niepełny charakter. Po 18 latach więzienia (bo tyle łącznie odsiedział Tomasz Komenda) okazało się, że najprawdopodobniej jest niewinny. Po takim obrocie sprawy wszyscy zadają sobie pytanie o to, jak to możliwe, że prokuratura i sądy doprowadziły do skazania człowieka na podstawie tak wątpliwych dowodów i chaotycznie prowadzonego śledztwa. I kto popełnił błąd.
Śledztwo
Już od samego początku, sposób prowadzenia śledztwa wzbudzał poważne wątpliwości. Choćby przeszukanie gospodarstwa, na terenie którego znaleziono ciało ofiary. Odbyło się ono... tydzień po odnalezieniu ciała. Nie znaleziono także butów ofiary, których nie miała na sobie. Ireneusz M., który jest obecnie uważany za rzeczywistego sprawcę przestępstwa, pojawił się w sprawie już cztery dni po morderstwie. W dodatku jego zeznania, które złożył jako świadek mogły wskazywać na jego udział. Z grona podejrzanych wykluczyły go jednak ekspertyzy ugryzienia ofiary. Wtedy sprawę nadzorował prokurator Marek Janczyński. – Byłem w tę sprawę mocno zaangażowany. Nie mam sobie nic do zarzucenia – stwierdził w rozmowie z "Gazetą Wrocławską". Marek Janczyński nadal jest prokuratorem w tej samej prokuraturze.
Z kolei dr Jerzy Kawecki z Zakładu Medycyny Sądowej wrocławskiej Akademii Medycznej, który podpisał się pod ekspertyzą nie chce wypowiadać się na temat sprawy sprzed 20 lat. Ten sam zakład stwierdził również, że materiał DNA pobrany z czapki znalezionej na miejscu zbrodni nie jest zgodny z materiałem genetycznym Ireneusza M. Dzisiejsze badania tych samych włosów pokazują zupełnie coś innego.
Sąsiadka Gehenna Tomasza Komendy rozpoczyna się w 1999 roku, gdy jedna z sąsiadek rozpoznała w nim sprawcę. Śledztwo prowadził kolejny prokurator – Stanisław O. Nie można publikować jego nazwiska, gdyż w 2015 roku został skazany za korupcję. O. brał łapówki za wypuszczenie gangstera zamieszanego w zabójstwo, miał także kontakty z szajką zajmującą się kradzieżami samochodów. Kilka dni temu powiedział lokalnej gazecie, że "nie zdążył przeczytać akt" (co kilka dni później zdementował). Mimo tego wydał nakaz zatrzymania Komendy.
Wreszcie w 2001 roku, czwarty już prokurator prowadzący sprawę morderstw, na podstawie posiadanych dowodów sformułował akt oskarżenia. Był nim śledczy Tomasz Fedyk. Co ciekawe, także on pojawia się przy temacie korupcji i grupy kradnącej samochody. Jednak przed sądem występował jedynie w roli świadka. Do dziś Fedyk jest prokuratorem w Prokuraturze Okręgowej we Wrocławiu.
Sądy
Wyrok skazujący zapadł w listopadzie 2003 roku. Sędziowie Mariusz Wiązek i Beata Kinstler oparli swoją decyzję o opinie biegłych. Wyrok: 15 lat więzienia. Wysłaliśmy do sądu prośbę o rozmowę z sędzią Wiązkiem, który nadal w nim orzeka. Czekamy na odpowiedź. Natomiast sędzia Kinstler w zeszłym roku przeszła w stan spoczynku.
Sprawa trafiła do apelacji, jednak tamtejszy skład sędziowski także nie dopatrzył się uchybień. Więcej, zaostrzył karę do 25 lat więzienia. Jak dowiaduje się naTemat, żaden sędzia Sądu Apelacyjnego we Wrocławiu orzekający w tej sprawie już nie pracuje. Jeden nie żyje, dwóch jest w stanie spoczynku.
Konsekwencje
W rozmowie z Polskim Radiem, wiceminister sprawiedliwości Patryk Jaki zapowiedział wszczęcie śledztwa w sprawie ustalenia winnych zaniedbań w tej sprawie. Nałożenie kary na któregoś z prokuratorów lub sędziów będzie możliwe jednak dopiero po decyzji sądu dyscyplinarnego. Kary, które mogą ponieść prokuratorzy i sędziowie to: upomnienie, nagana, obniżenie uposażenia, przeniesienie do innej jednostki, usunięcie z funkcji, a w skrajnych przypadku z urzędu (lub stanu spoczynku).