
Rzadko zdarza się, żeby książka dla dzieci budziła takie emocje, a już tym bardziej, żeby to były emocje negatywne. ”Czy to pierdzi?”, książka wydawnictwa Insignis, podzieliła czytelników jeszcze przed premierą. Wszystkiemu winne słowo w tytule.
REKLAMA
Swoją premierę książka będzie miała na początku kwietnia, ale gorąca dyskusja w mediach społecznościowych wydawnictwa toczy się już teraz. Zdania są podzielone. Jedni uważają, że słowo ”pierdzieć” nie powinno znaleźć się w tytule książki, inni doceniają ten rodzaj humoru i apelują o więcej dystansu.
Na pewno się świetnie sprzeda, bo po tytule widać, że targetem jest prymitywny, mentalny plebs, a to spora grupa.
Na pewno się świetnie sprzeda, bo po tytule widać, że targetem jest prymitywny, mentalny plebs, a to spora grupa.
Smutne… naprawdę. To już nie można inaczej sprzedać książki jak prymitywnym tytułem? Nie wiem kogo to zachęci. O ile fajnie byłoby dzieciom coś ciekawego o zwierzakach poczytać, to nie z taką "promocją".
Przeczytajcie o czym jest książka, zamiast się zżymać na tytuł, w którym notabene osobiście nie widzę nic zdrożnego. Mnie się już podoba i na pewno spodoba się dzieciakom.
To tylko kilka przykładowych opinii na temat tytułu. Faktycznie jest szansa, że książka się dzieciom spodoba, bo rozbudza ciekawość związaną z przyrodą. Jak wynika z noty wydawcy, szczegółowemu przeglądowi poddanych zostało wiele gatunków zwierząt - od dinozaurów po chomiki. I o ile informacja, że ośmiornice tego nie robią może nie zaciekawi zbyt wielu osób, o tyle wiadomość, że śledzie robią to po to, by się porozumiewać, jest już ciekawostką. Skoro książka broni się interesującą treścią, to po co zabijać ją kontrowersyjnym tytułem?
Wulgarne czy potoczne?
Jak podaje Słownik Języka Polskiego PWN, słowo ”pierdzieć” to wulgarne określenie oznaczające puszczanie gazów. W języku polskim istnieje sporo neutralnych zamienników. Czy wydawnictwo nie widziało nic złego w wyborze właśnie tego słowa? – Problemem jest kod kulturowy, w którym żyjemy. Dla jednych to słowo jest wulgarne, dla innych tylko potoczne. Chcieliśmy precyzyjnie oddać angielski tytuł (”Does it fart?”), gdzie słowo ”fart” ma neutralny wydźwięk. Pozycja postrzegana jest jako książka dla dzieci, natomiast nie jest to książka tylko dla dzieci – tłumaczy wydawca i redaktor Wydawnictwa Insignis, Tomasz Brzozowski.
Jak podaje Słownik Języka Polskiego PWN, słowo ”pierdzieć” to wulgarne określenie oznaczające puszczanie gazów. W języku polskim istnieje sporo neutralnych zamienników. Czy wydawnictwo nie widziało nic złego w wyborze właśnie tego słowa? – Problemem jest kod kulturowy, w którym żyjemy. Dla jednych to słowo jest wulgarne, dla innych tylko potoczne. Chcieliśmy precyzyjnie oddać angielski tytuł (”Does it fart?”), gdzie słowo ”fart” ma neutralny wydźwięk. Pozycja postrzegana jest jako książka dla dzieci, natomiast nie jest to książka tylko dla dzieci – tłumaczy wydawca i redaktor Wydawnictwa Insignis, Tomasz Brzozowski.
I sam przyznaje, że czyta ją swojemu dziecku. Nic dziwnego - okładka, styl i tematyka nie pozostawiają złudzeń, że to pozycja adresowana do małych odkrywców. – Mamy w języku polskim problem z nazywaniem spraw związanych z naszym "dołem". Zazwyczaj są to określenia wulgarne albo potoczne. Chcieliśmy trochę odczarować słowo "pierdzieć". Przecież dzieci bawią słowa związane z kupą, a z kolei "Pan Pierdziołka spadł ze stołka" był bestsellerem i nikogo to słowo nie dziwiło.
We wstępie książki ”Czy to pierdzi?” dostępnym już teraz w Internecie czytamy uzasadnienie wyboru:
”Pierdzenie” w języku medycyny to ”wydalanie gazów trawiennych przez odbyt”. (…) Słowo fart (pierdzieć) pojawiło się w angielszczyźnie w XIV wieku - znacznie wcześniej niż termin flatulence (wzdęcie) - i znaczyło początkowo "pierdzieć wyjątkowo głośno”. Obecnie używane jest na określenie czynności wypuszczania gazów z końcowego odcinka przewodu pokarmowego - może to być odbyt, kloaka lub inny otwór wydalniczy - niezależnie od nasilenia efektów akustycznych. W tym właśnie znaczeniu używamy słowa "pierdzieć” w tej książce. Niektóre z opisanych przez nas pierdnięć nie wydostają się na świat przez odbyt, więc nie spełniają kryteriów definicyjnych medycznego terminu „oddawanie gazów”, jednak większość z nas bez wahania zakwalifikowałaby je jako pierdnięcia.
Poza wspomnianymi kontrowersjami można zatem wysunąć również zarzut nieprecyzyjnego użycia słowa ”pierdzieć”, bo - zgodnie z definicją - nie opisuje wszystkich zjawisk, o których mowa w książce. Bardziej precyzyjne byłyby synonimy związane z puszczaniem gazów. Językoznawcy też chętniej widzieliby w tym miejscu słowo o delikatniejszym wydźwięku.
– W moim przekonaniu słowo "pierdzi" w tytule książki dla dzieci jest niestosowne. Zwłaszcza że wielu rodziców i dziadków przywiązuje dużą wagę do elegancji językowej swoich pociech. Oni mogliby uznać tytuł za niewychowawczy. I mieliby sporo racji. Dorosły człowiek, mający tzw. kompetencję komunikacyjną, dobiera słowa do konkretnej sytuacji mówienia. Może więc sobie pozwolić na używanie tego typu słów na przykład w towarzystwie kolegów. Dziecko takiej kompetencji jeszcze nie ma, w związku z tym może się nauczyć, że jest to wyraz ogólnie stosowany i użyć go w najmniej stosownym momencie, narażając nie tyle siebie, co rodziców na opinię osób źle wychowujących dzieci – mówi w rozmowie z naTemat prof. Małgorzata Marcjanik z Uniwersytetu Warszawskiego.
A dr Grażyna Majkowska dodaje: – Po to wymyślono eufemizmy, by nie szokować wulgaryzmami młode i stare uszy. Cóż z tego, że słowo jest XIV-wieczne? To żadne usprawiedliwienie, kształcić należy, a nie psuć dobry gust.
Tytuł, który zwraca uwagę
Nie ma wątpliwości, że podstawowa funkcja została tutaj spełniona - tytuł przykuwa uwagę. Trudno jednak mówić o korzyściach marketingowych. Być może wyniki sprzedażowe pokażą co innego, ale trudno uwierzyć, że zasada ”nieważne jak mówią, ważne żeby mówili” sprawdziła się w przypadku książki, która z jednej strony jest zakwalifikowana jako popularnonaukowa, czyli celująca w ambitnych, ciekawych świata odbiorców, a z drugiej proponuje tytuł sugerujący coś zgoła przeciwnego. W walce o czytelnika wydawnictwo zapędziło się w ślepą uliczkę.
Nie ma wątpliwości, że podstawowa funkcja została tutaj spełniona - tytuł przykuwa uwagę. Trudno jednak mówić o korzyściach marketingowych. Być może wyniki sprzedażowe pokażą co innego, ale trudno uwierzyć, że zasada ”nieważne jak mówią, ważne żeby mówili” sprawdziła się w przypadku książki, która z jednej strony jest zakwalifikowana jako popularnonaukowa, czyli celująca w ambitnych, ciekawych świata odbiorców, a z drugiej proponuje tytuł sugerujący coś zgoła przeciwnego. W walce o czytelnika wydawnictwo zapędziło się w ślepą uliczkę.
Na ten problem zwracają uwagę Marta i Patrycja, wielbicielki literatury, autorki bloga o książkach Booklove.pl. – Dostajemy sporo informacji dotyczących nowości książkowych i tendencja jest taka, że tytuły stają się coraz bardziej krzykliwe. Książka jest już dziś produktem, który trzeba sprzedać, a tytuły w tym procesie marketingowych stają się czasem nieadekwatne do treści. Jeżeli wydawca ”Czy to pierdzi?” chciał przykuć naszą uwagę, to mu się udało. Jeżeli jednak chciał nas zachęcić do przeczytania książki, to efekt jest odwrotny, mimo że książka może mieć wartościowe treści. W książkach cenimy piękny, staranny język i nie lubimy, kiedy się go tak zaśmieca – podsumowują.
