Frank Ocean występował już z Beyonce, Jayem Z, Kanye Westem czy Justinem Bieberem. Ubiera się tak, jak na prawdziwego czarnoskórego rapera przystało – luźne ciuchy, złoty zegarek, czapka z daszkiem. Właśnie wydał swoją pierwszą płytę, na której otwarcie śpiewa, że jest gejem.
Wydaje się, że show biznes, popkultura i muzyka popularna oswoiły się już z homoseksualizmem, a przyznanie się do niego nie jest już wyrokiem. W końcu przykład dali Freddie Mercury, Elton John, Boy George czy George Michael. Wszyscy oni jednak reprezentują muzykę pop, gdzie Madonna jest królową matką wszystkich gejów, a Lady Gaga nawołuje do protestów i walki o prawa homoseksualistów.
W „czarnej” muzyce jest inaczej. Nadal panuje kult macho – muskularnego, czarnego mężczyzny obwieszonego łańcuchami, wokół którego tańczą półnagie kobiety. Mężczyźni są zdobywcami, panują nad swoimi paniami i śpiewają im o miłości, ale z perspektywy samca pragnącego swojej samicy.
Gdy pojawiły się plotki, że 50 Cent jest gejem rozgorzała wielka dyskusja, a przez Stany Zjednoczone przelała się fala oburzenia i niedowierzania – wielki, umięśniony facet zawsze występujący z kilkoma półnagimi gruppies ma być homoseksualistą? Raper wszystkiemu zaprzeczył, co nie zmniejszyło zainteresowania jego orientacją. Sprawa teoretycznie została zamknięta przez głównego zainteresowanego, ale wciąż rozpala co bardziej zagorzałych homofobów oraz... samych gejów, którzy w rosłym facecie odnajdują archetyp prawdziwego samca alfa.
Tym bardziej wyróżnia się Frank. Nie tylko swoją urodą i naprawdę dobrym debiutem, ale tym, że śpiewa o miłości męsko – męskiej, swoim pierwszym razie i uczuciach do wybranka. Nie jest wulgarny i obleśny, co zdarza się wielokrotnie raperom, ale subtelny i wyważony.
Wokalista wydał oświadczenie na swoim blogu, w którym opisuje historię swojego romansu z mężczyzną. „Przez prawie cały dzień widziałem jego uśmiech, słuchałem jego głosu do momentu zaśnięcia.” – zwierza się raper. „Kiedy uświadomiłem sobie, że to miłość, nie było już odwrotu” – kończy Frank.
Po wyjściu z szafy muzyka stanęli za nim najwięksi branży – Beyonce czy Russel Simmons, założyciel wytwórni Def Jam Recordings i wielki promotor rapu. Ten ostatni stwierdził, że „to wielki dzień dla hip hopu, a powiedzenie prawdy na temat swojej orientacji seksualnej jest nadzieją dla wielu osób, które żyją w niepewności i strachu”.
Ciekawe, czy równie wielki będzie dla samego Franka. Wyniki sprzedaży oraz wielkie zainteresowanie jego osobą wskazują, że to lato najprawdopodobniej będzie należeć do niego. I nie chodzi tu o jego życie prywatne, a o bardzo dobrą płytę, która sprzedaje się rewelacyjnie.
Rewelacyjnie mimo przeszkód, które sprawia m.in. sieć popularnych w Stanach sklepów Target, która zrezygnowała z dystrybucji krążka. Oskarżana o homofobię i blokowanie artysty tylko ze względu na jego orientację, tłumaczyła się pokrętnie tym, że nie rozpowszechnia płyt, które ukazały się wcześniej w formie cyfrowej. Dziwne, bo wcześniej nie miała z tym problemu.
Frank nie przejmuje się wrogimi działaniami, a krytycy i publika są zgodni, że raper jest wart uwagi, a jego debiutancki album jest naprawdę dobry. Będziemy mogli się o tym przekonać już we wrześniu, gdy Ocean wystąpi jako support przed warszawskim koncertem grupy Coldplay.
Frank Ocean wygrywa swoją szczerością i bezpośredniością. Zachowuje wizerunek twardziela i rapera nie oszukując sam siebie. Być może właśnie dlatego został tak pozytywnie przyjęty i uzyskał takie wsparcie od innych twardzieli z branży. Frank jest nadzieją, że nawet najbardziej hermetyczne środowisko w końcu pęknie. Bo chyba nie sądzicie, że jest on jedynym raperem gejem?