Gdy politycy od lat dyskutują o likwidacji abonamentu, a wielu z nas wydaje się, że tej opłaty od dawna nie trzeba już płacić, urzędnicy własnie postanowili przepuścić zmasowany atak na polskie domy, w których abonamentu się nie płaci. Dlatego wizyta pocztowca może kosztować nas teraz nawet 1500 zł. Ale czy w ogóle musimy wpuszczać go do domu?
"Ojciec dostał właśnie wezwanie do zapłaty sporej kwoty zaległości z odsetkami za niepłacony abonament. Czy upomnienie i nakaz zapłaty za ten syf jest poparty prawem?" – zapytał mnie ostatnio przyjaciel, do rodziny którego przyszło pismo nakazujące uiszczenie zaległości abonamentowych za ostatnie kilka lat. Razem około 1500 zł, z czego 400 zł stanowią odsetki. Ta rodzina, podobnie jak zdecydowana większość Polaków, od wielu lat uznawała bowiem, że abonamentu płacić już nie trzeba i skoro mówi się o jego zniesieniu, nikt nie będzie wyciągał z tego konsekwencji.
Choć i tak byli wśród tych nielicznych, którzy zdecydowali się przyznać do posiadania odbiornika. Bo telewizorów czy radioodbiorników zgodnie z prawem zarejestrowanych jest w Polsce w zaledwie 4,2 mln spośród 13 mln gospodarstw domowych. Abonament regularnie płaci tymczasem jedynie ok. 1,2 mln rodzin. I w tych, którzy posiadanie sprzętu potwierdzili, a potem abonament płacić przestali, teraz urzędnikom najłatwiej uderzyć.
Wystarczy przypomnieć im, że nie płacą za korzystanie z odbiornika i zgodnie z ordynacją podatkową – według której zaległości abonamentowe przedawniają się po pięciu latach – naliczyć ok. 1500 zł do natychmiastowej zapłaty. Jeżeli dostając takie pismo nie zrobimy tego dobrowolnie, należnością skutecznie zajmie się skarbówka.
Nie płacisz, więc Poczta szykuje nalot na twój dom
Nieco trudniej jest państwu dopaść jednak tych, którzy nie tylko łamią prawo nie płacąc abonamentu, ale też złamali § 2. pkt 1. rozporządzenia ministra transportu w sprawie warunków i trybu rejestracji odbiorników radiofonicznych i telewizyjnych. Zgodnie z którym... odbiorniki podlegają zarejestrowaniu w terminie 14 dni od dnia wejścia w ich posiadanie.
Jeżeli nie mieliście pojęcia, że taki obowiązek w ogóle istnieje, możecie być na długiej czarnej liście Poczty Polskiej, która w imieniu państwa jest zobowiązana prowadzić kontrolę tego, czy działające w naszych domach telewizory i radia są zarejestrowane i opłacone. W praktyce oznacza to tyle, że pracownik poczty, który stwierdzi, że używamy niezarejestrowanego odbiornika donosi o tym w odpowiednie miejsce, a my możemy czekać na wezwanie do uiszczenia opłaty w wysokości stanowiącej trzydziestokrotność miesięcznej opłaty abonamentowej.
Potem pozostaje tylko liczyć na to, że tą sporą kwotę uda się umorzyć lub rozłożyć na raty. Gdy przemawiają za tym szczególne względy społeczne lub przypadki losowe, o pójściu na rękę dłużnikom decyduje sama Krajowa Rada Radiofonii i Telewizji.
Kim właściwie jest listonosz...?
Nie chcielibyśmy namawiać nikogo do łamania prawa, ale w świetle dochodzących do redakcji naTemat informacji o coraz częstszych nalotach na mieszkania Polaków, postanowiliśmy sprawdzić, czy nieprzyjemności związanych z niechęcią do płacenia abonamentu można uniknąć. I wygląda na to, że jest na to całkiem prosty sposób. Dotyczy to jednak raczej tych osób, które nigdy nie przyznały się do posiadania odbiornika.
Bo jak to często bywa, projektując system egzekwowania abonamentu ustawodawca zapomniał o załataniu kilku luk pozwalających na unikanie opłat bez żadnych konsekwencji. Wszystko zależy więc od świadomości swoich praw i zachowania odrobiny zimnej krwi, gdy progu mieszkania staje pocztowiec chcący sprawdzić, czy legalnie używamy telewizora.
Zgodnie z prawem upoważnieni pracownicy Poczty Polskiej mogą kontrolować nasze domy między godz. 8 a 20. Nim jednak wpuścimy ich do domu, by skontrolowali zazwyczaj w ogóle niezarejestrowany odbiornik i zaczęli wyciągać z tego faktu konsekwencje, pocztowiec musi poinformować jaki jest cel jego wizyty, pokazać nam legitymację służbową i upoważnienie podpisane przez swojego kierownika, a gdy tego zażądamy, także dowód osobisty.
I na tym jego wizyta może się już skończyć. Nie ma bowiem w polskim prawie właściwie żadnego przepisu, który wprost dawałby pocztowcom prawo wejścia do mieszkania bez naszej zgody. Poczta to przecież nie policja, czy inna tego typu służba. A nawet te zazwyczaj muszą mieć nakaz, by bez zgody właściciela przekroczyć próg mieszkania. Odprawieni z kwitkiem pocztowcy raczej nigdy z takim dokumentem nie wrócą.
– Pracownicy Poczty Polskiej nie mają prawa wejść do naszego mieszkania – tłumaczy naTemat dr Piotr Kładoczny, prawnik z Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka. Dodaje, że konstytucyjne wolności mają w tym przypadku większe znaczenie, niż przepisy o abonamencie. – Pocztowcy musieliby mieć ustawowe uprawnienia, by wchodzić do domów. A obowiązujące prawo nikogo nie zmusza, by wpuszczać listonosza do domu – stwierdza ekspert.
Poczta zarabia na ściganiu Polaków
Wszystko zależy więc od naszej gościnności. Listonosz, którego wpuścimy do domu i który stwierdzi, że nasz telewizor nie jest zarejestrowany, ma obowiązek na nas donieść. A oprócz obowiązku, pomaga swojej firmie nieźle zarobić. Poczta Polska dostaje 6 proc. tego, co uda się dzięki niej ściągnąć od niepłacących abonamentu Polaków. Wprowadzenie takiej nagrody sprawiło, że pocztowcy do kontroli niesamowicie się ostatnimi czasy zmotywowali. Jeszcze dwa lata temu obowiązek rejestracji odbiornika sprawdzono u 4,5 tys. Polaków. W ubiegłym roku już u 16 tys., a ten rok zapowiada się na rekordowy.
Najlepiej nieprzyjemności uniknąć jednak po prostu abonament opłacając. Jeżeli mamy odbiornik, który nie jest monitorem i jest podłączony do anteny, (za każdy inny płacić nie musimy) wystarczy zapłacić miesięcznie 18,50 zł. Gdy w domu jest tylko radio, trzeba zapłacić 5,50 zł.
Reklama.
dr Piotr Kładoczny
prawnik, Helsińska Fundacja Praw Człowieka
Pocztowcy musieliby mieć ustawowe uprawnienia, by wchodzić do domów. A obowiązujące prawo nikogo nie zmusza, by wpuszczać listonosza do domu.