Są samochody i są mercedesy, bez gwiazdy nie ma jazdy… i tak dalej. Renomy, którą w Polsce wyrobił sobie niemiecki producent ze Stuttgartu, zapewne mogą pozazdrościć mu praktycznie wszystkie inne koncerny motoryzacyjne. Nie inaczej jest z niezwykle udaną E-klasą, którą testowaliśmy już w przeszłości w naTemat. Ale czy to auto ma sens w wersji hybrydowej?
E350e (bo tak oznaczony jest hybrydowy model) to auto łudząco podobne do zwyczajnej E klasy. Oznacza to dwie sprawy. Po pierwsze – o tym, ze to hybryda, świadczą jedynie skromne oznaczenia na karoserii i znacznie mniej skromne błękitne zaciski na tarczach hamulcowych. Po drugie – skoro zmian jest tak mało, to nadal jest to piękne auto, o czym zresztą pisaliśmy także w naszych testach "tradycyjnej" wersji oraz kombi.
Teraz, z perspektywy czasu, a właściwie to po teście mocarnej klasy S, mogę jeszcze dodać, że E-klasa wygląda właśnie jak zminiaturyzowana flagowa limuzyna Mercedesa. Już z zewnątrz są podobne. Reflektory Multibeam LED czy duży chromowany grill wyglądają jak wprost przeniesione z "eski". W sumie auto jest po prostu jej pomniejszoną wersją.
Za to w środku… jest właściwie identycznie. Nawet przetłoczenia na fotelach są takie same, a kierowca może cieszyć oczy nie tylko szlachetnym, lakierowanym drewnem, ale i dwoma ogromnymi ekranami (jeden z nich to wirtualny kokpit), które stanowią centrum dowodzenia autem. Oczywiście dostępna jest zdecydowana większość z luksusowych rozwiązań znanych z klasy S. Masaż albo podgrzewanie podłokietników? No jasne, że można to mieć.
Auto jest po prostu mniejsze. Ale nie to, że małe. E klasą spokojnie mogą podróżować cztery osoby, choć oczywiście z tyłu nie ma tak królewskich warunków jak w większym modelu. Niemniej jednak jeśli ktoś marzy o klasie S, ale przerażają go jej wymiary (i cena), no to… to jest właśnie to.
Nie jeździ jak typowa hybryda
Sama podróż tym autem jest oczywiście zniewalająco komfortowa i fakt, że to wersja hybrydowa, niewiele tutaj zmienia. W środku jest nadal cicho, choć oczywiście po dociśnięciu gazu usłyszymy, że to hybryda, a nie rasowy silnik benzynowy. Ale dźwięk jest akceptowalny.
Klasa E W213 naturalnie nigdy nie była autem sportowym, konstruktorzy jawnie postawili na komfort. Hybryda tylko w pewnym sensie "pogarsza" sprawę, ponieważ dodatkowe baterie sprawiają że auto utyło kolejne 80 kilogramów i waży już niemal dwie tony. Na drodze to naprawdę czuć. Oczywiście E350e można jeździć dynamicznie i to BARDZO, sprawdziłem to. Zwłaszcza, że układ kierowniczy bardzo dobrze przenosi ruchy kierownicą na drogę.
Ale z tyłu głowy ciągle siedzi taka myśl, że nie do końca po to kupiliście ten samochód, głównie z powodu mięsistego zawieszenia nastawionego na neutralizowanie nierówności. I bardzo dobrze zresztą. To auto do komfortowego transportu, ale nie tylko w trasy, bo jest wystarczająco poręczne do podróży po mieście.
Oczywiście kierowca ma do dyspozycji to wszystko, do czego przyzwyczaja nas Mercedes. E350e, tak jak zauważyliśmy w teście kombi, może być całkiem autonomicznym autem i choćby samodzielnie zmieniać pasy ruchu. Oczywiście E klasa sama nas ostrzeże przed niebezpieczeństwem, w razie potrzeby zahamuje czy zwróci ci uwagę, że przysypiasz za kółkiem i czas się zatrzymać.
Inna sprawa, że osiągi są całkiem sportowe. Moc E350e budują dwie jednostki: spalinowa oraz elektryczna. Motor termiczny ma 211 KM i 350 Nm. Do spółki z nim pracuje silnik elektryczny o mocy 88 KM. Razem daje to moc 286 KM i absurdalnie duży moment obrotowy – aż 550 Nm! Efekt? Przede wszystkim start z miejsca jest niesamowity. Hybrydowa E-klasa po prostu się katapultuje, ale tej mocy zaczyna szybko brakować. To znaczy dalej jest to piekielnie szybkie auto, ale po tym starcie spodziewacie się wyników w okolicy 4-5 sekund do setki. Tymczasem w rzeczywistości jest to "tylko" 6,2 sekundy.
Jest eko, ale spodziewalibyście się więcej
Pozostaje kwestia spalania. To prawdę mówiąc… nie powala na kolana. To hybryda, więc w zasadzie można się spodziewać nie wiadomo czego. Sam Mercedes zresztą chwali się, że E350e potrzebuje na 100 km jedynie 2,5 litra benzyny, ale to oczywiście mocno naciągane twierdzenie podparte pomiarami w skrajnie laboratoryjnych warunkach i przy odpowiedniej procedurze.
W rzeczywistości klasa E będzie potrzebowała w mieście 10 litrów paliwa lub nawet więcej, jeśli lubicie wcisnąć gaz do dechy. W trasie osiem litrów to tez minimum. Takie wyniki to żadna rewelacja dla auta, które jest "ekologiczne i hybrydowe", ale jeśli przypomnimy sobie, że to mimo wszystko niemal 300-konny potwór, tylko nieco ułagodzony, to robi się bardzo miło. To wyniki, których byście oczekiwali po takim aucie z silnikiem wysokoprężnym. Ale tu jest bardziej eko.
A skoro już mówimy o ekologii, to E klasa potrafi też jeździć i to całkiem sprawnie jedynie na silniku elektrycznym. Problem? Wiadomo – zasięg. Mercedes obiecuje całkiem sporo, ale jak ujedziecie 20 kilometrów na silniku elektrycznym, to już będzie dobrze. Oczywiście może się okazać, że w pracy możecie wpiąć na kilka godzin auto do gniazdka, naładować je, po czym wrócić z pracy i znowu je naładować, dzięki czemu będziecie jeździć bez benzyny, ale mało kto jest w tak dobrej sytuacji.
Ale właśnie dla takich osób jest skierowana hybrydowa E-klasa. Dla osób, które chcą być bardziej eko, są bardziej świadome w kwestiach środowiskowych. Klasa E odpłaci się gigantycznym komfortem podróży, wysokim prestiżem i umiarkowanym spalaniem. Pozostaje oczywiście kwestia ceny. Najmniej hybrydowa wersja kosztuje około 290 tysięcy. Ale przy klasie S to właściwie promocja.