Spotkanie Mateusza Morawieckiego w słynnej gdańskiej Sali BHP legło w gruzach, gdy nadszedł czas na zadawanie pytań przez mieszkańców. Właśnie wtedy uaktywnili się obecni na spotkaniu przeciwnicy rządu. Było naprawdę gorąco.
Nie tak to miało wyglądać. Spotkanie premiera Mateusza Morawieckiego z mieszkańcami Gdańska, które odbywało się w historycznej Sali BHP, zamieniło się w stanowczy protest przeciwko obecnej władzy. Po części, w której premier chwalił się sukcesami rządu, atakował poprzednie władze i obiecywał dalszą "dobrą zmianę", nastąpiła czas na pytania z sali. I w tym momencie zaczęły się problemy...
Uaktywnili się bowiem gdańszczanie przeciwni obecnej władzy. W kilka sekund pojawiły się transparenty wyrażające sprzeciw wobec rządu i partii, m.in. o treści "Pycha i Szmal". Demonstrowano też poparcie dla osób niepełnosprawnych i ich opiekunów protestacyjny w Sejmie. Potem zrobiło się jeszcze goręcej. Rzeczniczka rządu Joanna Kopcińska próbowała uciszyć przeciwników rządu i członków KOD-u, jednak to wywołało skutek odwrotny od zamierzonego.
Protestujący zaczęli wymachiwać konstytucją. Zwrócili także uwagę, że w przemówieniu premiera o bohaterach "Solidarności" nie było ani słowa o Lechu Wałęsie, na co zareagowali skandowaniem imienia i nazwiska założyciela ruchu, który obalił komunizm. Na to odpowiedzieli popierający PiS stoczniowcy kontrolowani przez Karola Guzkieiwicza, którzy próbowali zagłuszyć swoich oponentów okrzykami "Bolek".
Spotkanie zostało przerwane, a premier Mateusz Morawiecki został przy asyście stoczniowców i policji pospiesznie opuścił salę BHP.