Kocha stare kreskówki, zupę pomidorową i spokój. Choć na ten ostatni będzie musiała jeszcze trochę poczekać, bo czas przed Olimpiadą jest wyjątkowo gorący. Tym bardziej, że Karolina Michalczuk jest naszą jedyną reprezentantką polski w boksie. Poznajcie dziewczynę gotową do walki.
Damski bokser. Twardzielka. Siłaczka. Tak myśli się o Karolinie Michalczuk. W końcu, żeby walczyć trzeba być silnym. Kobiety raczej nie pasują do boksu. Pewnie też dlatego Michalczuk często bywa mylona z mężczyzną. Krótkie włosy z balejażem, zacięta mina i dres. Tak nosi się na co dzień. Unika sukienek i wysokich obcasów, choć na otwarcie Olimpiady będzie musiała założyć elegancką spódnicę. Taki wymóg. Nie przeszkadza jej to, bo Olimpiada to spełnienie jej marzeń, które długo wydawały się nieosiągalne. Boks kobiet w tym roku po raz pierwszy będzie dyscypliną olimpijską. Michalczuk traktuje to jak prezent od losu. Jak na sportowca, nie jest już przecież młoda, ma 33 lata, więc jest to pewnie jej ostatnia szansa na wystąpienie na prestiżowych zawodach. W takich chwilach nie liczą się więc spódnice i czerwone buty, które będzie musiała założyć. Liczy się walka i wygrana.
Ambitna. To pierwsze, co rzuca mi się w oczy, kiedy rozmawiam z bokserką. – Trener często mi mówi: Karo, ty się nie nadajesz. Idź lepiej do domu. Nie dasz sobie rady –
mówi mi Michalczuk. – Nic na mnie bardziej nie działa. Od razu wtedy chce mi się bić – dodaje bokserka. Karolinie zresztą nie wiele trzeba, żeby ją rozjuszyć. Teraz może jest trochę inaczej, ale gdy była młoda wystarczyła byle zaczepka. Biła się w barach i na wiejskich imprezach. Bez opamiętania. Dziś trudniej ją sprowokować, choć nad emocjami musi panować. Uspokaja się hodując gołębie i oglądając kreskówki. – Nie lubię tych nowych. Za dużo tam się dzieje, ale „Tommiego i Jerry” mogę oglądać godzinami – przyznaje mi. Gdyby więc miała trochę więcej czasu, to oglądałaby bajki i jeździła na rowerze. Wbrew pozorom to do niego najbardziej tęskni, kiedy jest na zgrupowaniu. I do jeziora. Kiedy pytam ją o wymarzony dzień, odpowiada skromnie: Spędzony w domu.
Póki co, na dom będzie musiała jeszcze trochę poczekać. Szczególnie na ten własny, bo choć kupiony jakiś czas temu, to wciąż nie jest urządzony. – Brakuje mi czasu. Wciąż jestem na walizkach. Dwa dni posiedzę i znów muszę się pakować – przyznaje Michalczuk. Nie może jednak narzekać. Od kilku lat mieszka z trenerem i jego żoną. – Czuje się tam jak w domu. Trener traktuje mnie jak córkę. Choć na treningach potrafi być ostry. Jego metoda, to zimny chów. Skuteczna, choć bywa bolesna. Wszyscy się go boją, a mnie traktuje czasem jeszcze ostrzej niż chłopaków. Trzeba się do tego przyzwyczaić. Trener to mój największy wzór. Ufam mu bezgranicznie, nawet jeśli jest trudno – zwierza mi się. Wdzięczność Michalczuk jest jak najbardziej uzasadniona. Gdyby nie Władysław Maciejewski jej życie wyglądałoby zupełnie inaczej. – Byłabym pewnie nikim. Pracowałabym dalej w Mleczarni i biła się w barach. Boks nadał mojemu życiu sens – dodaje.
Michalczuk nie lubi górnolotnych zwrotów. Choć na Olimpiadzie ma duże szanse na złoto, to niechętnie o tym rozmawia. – Zobaczymy jak będzie. Nie mogę koncentrować
się na wygranej – przyznaje skromnie. O marzeniach też rozmawia niechętnie. Zamiast spełniać własne, zajmuje się cudzymi. – Obiecałam sobie, że jak już będę miała ten medal, to kupię chrześniakowi laptopa. To dobry chłopak, takie chucherko. Na pewno będzie trzymał za mnie kciuki, więc należy mu się nagroda – mówi. A co dla siebie? Bokserka długo się zastanawia. Wakacje? – Raczej nie. Nie lubię zwiedzać i wyjeżdżać. Najlepiej odpoczywam w domu – To może jakieś zakupy? Ubrania? Błyskotki? – To też mnie nie interesuje. Używam tylko kremu. Czasem zrobię sobie włosy. Wyglądem raczej się nie zajmuje. Drążę więc dalej, bo trudno mi uwierzyć, że nie ma żadnych marzeń. W końcu trafiam. Karolina przyznaje mi się, że chciałaby bardzo mieć konia i nauczyć się jeździć. W dzieciństwie trochę już próbowała, ale tylko na dziko. Tak, jak to na wsi.
Opowieść o koniu otwiera trochę Karolinę, która z natury jest skryta. Opowiada mi o chłopaku i miłości na odległość. O trudnym dzieciństwie na wsi i silnym pragnieniu posiadania dziecka. Wbrew pozorom, w bokserce jest dużo ciepła, choć trudno je z niej wydobyć. Przed Olimpiadą Michalczuk jest na ostrej diecie. Musi trzymać wagę. Nie jest to dla niej łatwe, bo jak przyznaje jest trochę łakomczuchem. Póki co, syci się oglądając zdjęcia jedzenia w gazetach i programy kulinarne. Najada się obrazem i wyobrażeniem. Kiedy jednak będzie już po wszystkim, zje zupę pomidorową z kluskami i mielonego z buraczkami. – Ja jestem prosta dziewczyna ze wsi i lubię prosto. Choć ostatnio nauczyłam się trochę chińszczyzny, ale to tak od święta – przynaje. Tak samo, jak koleżanki. Na co dzień nie ma na nie czasu.
Czas, to w ogóle kluczowe pojęcie. Póki co, jest go jak na lekarstwo. Pełna mobilizacja i skupienie. Michalczuk nie lubi rozmieniać się na drobne. Nie wysyła smsów przed walką. Nie dzwoni do rodziny. Nie wyobraża sobie nic. Chce po prostu wygrać. A jak już to zrobi, to kupi tego laptopa, urządzi mieszkanie, skończy studia i zostanie trenerem. Bo boks jest całym jej życiem.