W sobotę Polskę obiegła historia turystów, którzy wezwali TOPR by ten... ich podwiózł. Skłamali, że jedno z nich ma chore serce. Jak dowiadujemy się od jednego z ratowników, takie sytuacje są nagminne. – To osoby o postawie roszczeniowej. Myślą: "Ratownicy mają sprzęt, więc mogą służyć za tragarzy czy kierowników taksówek" – mówi nam były ratownik, poseł Piotr van der Coghen.
Ratownicy górscy to od lat jedna z najbardziej szanowanych instytucji. Samo stwierdzenie brzmi już trochę jak slogan, ale jest wielu ludzi, którzy nadal powagi tej funkcji nie rozumieją. W sobotę głośno było o przypadku turystów, którzy ratowników TOPR potraktowali jak… górską taksówkę. – To nie jest nic nowego. Problem istnieje od lat i nic się przez ten czas nie zmienia – mówi nam pracownik TOPR Witold Cikowski.
Niepotrzebna akcja
Pięcioosobowa rodzina wezwała wczoraj helikopter Tatrzańskiego Ochotniczego Pogotowia Ratunkowego. Powód? Żona dzwoniącego mężczyzny ma poważne problemy z sercem. Kiedy służby dotarły na miejsce, okazało się, że kobieta po prostu źle się czuje, a cała pięcioosobowa rodzina żąda zabrania ich na pokład helikoptera.
Ostatecznie znalazła się w nim wyłącznie kobieta, której, jak się później okazało, nic nie dolegało. Jak podało wczoraj radio RMF FM, miała ona jedynie podwyższone ciśnienie. Historia ta przetoczyła się przez wszystkie polskie media, a oburzeniu w komentarzach internautów nie było końca.
Tak jest od lat
Jak się jednak okazuje, nie był to odosobniony przypadek. Takich sytuacji jest wiele, powtarzają się regularnie. – To nic nadzwyczajnego, turyści często kontaktują się z nami w sprawach nie wymagających tak naprawdę interwencji – słyszymy od jednego z ratowników.
– Zawsze był ten problem i istnieje nadal – mówi nam trochę zniesmaczony całą sytuacją ratownik TOPR-u. Incydenty takie dotyczą najczęściej osób pojawiających się w górach okazjonalnie, nie znających warunków jakie tam panują i nie potrafiących ocenić jak bardzo wymagające są poszczególne szlaki.
Nic jednak nie usprawiedliwia bezzasadnych telefonów wzywających ratowników górskich. Jest to tym bardziej irytujące, że z roku na rok pod tym względem wcale nie jest lepiej.
Dwie skrajności
Były naczelnik Grupy Jurajskiej GOPR oraz były członek zarządu GOPR, dzisiaj poseł PO Piotr van der Coghen, tłumaczy nam, że są dwa typy turystów w górach.
– Jeden to osoby o życiowej postawie roszczeniowej, ratowników górskich traktują jak tragarzy czy kierowników taksówek. Mają sprzęt, więc to im ma on służyć. Z drugiej strony są turyści, którzy nawet w przypadku poważnych problemów nie wzywają pomocy. Szczególnie często zdarza się to u taterników, którym wstyd jest wezwać pomoc. Myślą sobie, że ktoś może jej potrzebować bardziej. Żadna z tych skrajności nie jest dobra – mówi poseł w rozmowie z nami.
– Ci pierwsi jednak szkodzą nie sobie, ale innym. Pomijając już koszty, które w przypadku akcji z użyciem śmigłowca ponoszą ratownicy, a które spokojnie można liczyć w dziesiątkach tysięcy złotych, wszystkich ratowników jest w całej Polsce jedynie półtora tysiąca. Jest to bardzo wąska i bardzo elitarna służba. Jeśli gdzieś się ich angażuje, trzeba pamiętać, że może ich zabraknąć w innym miejscu – przekonuje Van Der Coghen.
– Nie mówiąc już o tym, że z takiej niepotrzebnej akcji ratownicy wracają zmęczeni, i przy kolejnym wezwaniu nie będą już tak skuteczni – tłumaczy poseł.
Rozsądek, rozwaga, chłodne myślenie
TOPR-owiec Witold Cikowski nie chce komentować wczorajszego zdarzenia, ale wszystkim turystom przebywającym w górach radzi, kiedy sięgnąć po telefon i wzywać ratowników. – Należy chłodno osądzić sytuację i starać się ocenić powagę zajścia. Trzeba pamiętać, że każda akcja z użyciem profesjonalnego sprzętu to ogromne koszty, ale też zaangażowanie ludzi, którzy mogliby w tym czasie pomagać komuś innemu. Niech każdy sobie przemyśli, czy taki telefon jest zasadny – przestrzega ratownik.
– Najważniejsze to rozsądek, rozwaga i chłodne przemyślenie wszystkich za i przeciw. Czy sytuacja jest na tyle poważna, że potrzebna jest niezwłoczna pomoc? Czy osoba na pewno nie będzie w stanie zejść o własnych siłach? – wskazuje ratownik czynniki, które należy uwzględnić w awaryjnej sytuacji.
Wszystkim wybierającym się w góry radzimy wziąć sobie te rady głęboko do serca. Koszty takiej akcji są bowiem bardzo dotkliwe, szczególnie w przypadku Górniczego Pogotowia Ratunkowego. GOPR wciąż boryka się z problemami finansowymi. – Dzisiaj musimy walczyć o każdy grosz, i jeśli chodzi o pieniądze, cały czas jest z tym duży problem – mówi nam Cikowski.
Odpowiedzialność? Brak możliwości prawnych
Pieniędzy za nieuzasadnione wezwania nie można już w żaden sposób odzyskać. – Nie ma takiej prawnej możliwości. W świetle funkcjonujących dzisiaj przepisów prawnych, nie można zrzucić odpowiedzialności za taką akcję na nieodpowiedzialnych turystów – mówi nam van der Coghen.
– Ludziom się wydaje, że ratownicy działają jak Służba Zdrowia. Im więcej akcji, tym więcej pieniędzy dostaje. To nie jest jednak prawda. Mamy pewną pulę pieniędzy na cały rok, w ramach której musimy się zamknąć. Jeśli się to nie udaje, musimy szukać sponsorów i dodatkowych źródeł finansowania naszej działalności – mówi poseł.
Witold Cikowski przekonuje jednak, że ostatecznie ratownicy są jednak po to, by służyć ludziom – Jesteśmy po to, by pomagać wszystkim, którzy takiej pomocy potrzebują – kończy rozmowę. Nie nadużywajmy więc tej dobroci.
To osoby o życiowej postawie roszczeniowej, ratowników górskich traktują jak tragarzy czy kierowników taksówek. Mają sprzęt, więc to im ma on służyć.
Piotr van der Coghel
Wszystkich ratowników jest w całej Polsce jedynie półtora tysiąca. Jest to bardzo wąska i bardzo elitarna służba. Jeśli gdzieś się ich angażuje, trzeba pamiętać, że może ich zabraknąć w innym miejscu