Prawicowi publicyści znów z niego drwią, znów zastanawiają się, dlaczego mężczyzna w spódnicy i szpilkach, sam siebie określający "antyfacetem", wykłada na Uniwersytecie Wrocławskim. "Bardzo postępowo na Uniwersytecie Wrocławskim"; "zgroza" – komentują internauci. Na uniwersytecie nikt nie ma z tym problemu.
– Widząc, że się nasila faszyzm i uświadamiając sobie, że można mieć kłopoty na ulicy, postanowiłem ujednolicić wygląd w kierunku żeńskim – mówi nam Marcin Boronowski. Ostatnio postanowił zgolić też brodę.
O "Antyfacecie"– Marcinie Boronowskim – media rozpisywały się już dobrych kilka lat temu. Ten anglista, wykładający na Uniwersytecie Wrocławskim, zwraca uwagę swoim wyglądem.
Na twarz nakłada makijaż, do uszu wkładał kolczyki, przyodziewa spódnicę i szpilki. Powtarza, że w ten sposób "wyraża swoją osobowość i walczy z dyskryminacją mężczyzn". Zapewnia, że nie jest ani transwestytą, ani gejem, ani fetyszystą.
W lipcu o Boronowskim znów zrobiło się głośno – a to za sprawą tekstu, jaki ukazał się na łamach wPolityce.pl i trafił na Wykop.pl. Internauci zaczęli zachodzić w głowę, kim jest mężczyzna, który "łazi na wszystkie pędy KOD i innej hołoty".
"(...) Tymczasem współcześnie na Uniwersytecie Wrocławskim nauczycielem anglistyki jest człowiek, który nie musi mówić nic, by można było z dużym prawdopodobieństwem stwierdzić, że rzeczywiście 'psuje młodzież'. To mężczyzna, który stylizuje się na kobietę" – stwierdza autor artykułu, który opublikowano na łamach prawicowego portalu na początku lipca.
Tekst okraszono licznymi komentarzami internautów, np. "takie będą Rzeczpospolite jak ich młodzieży chowanie"; "ten wygląd podważa zaufanie do uczelni"; "proponuję wziąć go na lidera opozycji totalnej"; "jakim cudem ten pan/ta pani ma możliwość wychowywania młodzieży? Jak do tego doszło".
"Internauci są przerażeni, że osoba, która ma problem z własną tożsamością może nauczać młodzież na Uniwersytecie Wrocławskim" – czytamy w tekście.
– Warunki zatrudnienia określone są stosownymi przepisami. Pan Marcin je spełnił kilka lat temu. Został zatrudniony ku zadowoleniu i pracodawcy, i jego osobiście, i przede wszystkim studentów – mówi nam Ryszard Balicki, pełnomocnik rektora Uniwersytetu Wrocławskiego ds. kontaktów z mediami.
Prawica znów się nad panem pastwi. Piszą wprost, że "z dużym prawdopodobieństwem można stwierdzić, że psuje pan młodzież". Takie komentarze jeszcze w ogóle pana dziwią?
Tego rodzaju kołtuńskie podejście do życia i odmienności prawica reprezentują od dawna. Atakują ludzi, którzy nie pasują do ich prostej koncepcji świata. Ostatnio poseł Wojtkiewicz (Michał Wojtkiewicz z PiS – red.) przyczepił się do mnie, jako do zwykłego obywatela.
Doniesiono mi, że ukazał się artykuł na portalu wPolityce.pl, a w komentarzach do tego materiału poseł napisał coś o "dewiantach, których należałoby usuwać z zawodu nauczyciela".
Zrobiłem sobie z tego zrzuty ekranu. Trzymam to jako ewentualny dowód, gdyby próbowano mnie wywalić z pracy, gdy po uniwersytecie zaczną grasować jacyś komisarze partyjni. Zgodnie z reformą Gowina, oni podporządkowują uczelnie jakimś dziwnym ciałom.
Jak na uniwersytecie na pana reagują?
Neutralnie. Już teraz nie występuję w dwóch postaciach. Przedtem, do roku akademickiego 2015/2016, funkcjonowałem w hybrydowym wizerunku.
Miałem widoczne cechy biologiczne męskie, czyli brodę i zarost, ale i genderowe nieposłuszeństwo w postaci ubrań, które są przypisane stronie żeńskiej.
Co pan zmienił?
Widząc, że się nasila faszyzm i uświadamiając sobie, że można mieć kłopoty na ulicy, postanowiłem ujednolicić wygląd w kierunku żeńskim.
Zgolił pan brodę?
Zgoliłem. Gdy wychodzę na ulicę, to wkładam peruki, żeby moja coraz wyższa grzywka mnie nie dekonspirowała.
Na mieście jestem postrzegany jako osoba płci żeńskiej i nie mam problemów. W ten sposób zostałem przesunięty do kategorii transwestytyzmu, chociaż nie jest to mój typ tożsamości.
W takim razie po co mężczyzna wkłada kilkucentymetrowe szpilki, spódnice, goli nogi i brodę? Rozumiem, że nie jest to żaden fetysz?
Nie, to nie z powodu fetyszu. Po prostu, jest większy wybór kobiecych butów, które dodatkowo są bardziej przewiewne. W końcu nie nosi się do tego szmacianych skarpet, tylko przezroczyste rajstopy.
Tak się noszę od 2008 roku. Uznaję to za naturalne. I nawet nieszczególnie już zwracam na to uwagę. Już dawno temu zauważyłem, że coś jest nie tak z ubiorami przypisywanymi kulturowo do płci.
Co ma pan na myśli?
U nas jest taki schemat, że zawsze w pracy należy mieć długie spodnie, zakrywające buty i do tego szmaciane skarpety. Nigdy nie wolno było chodzić boso. Przynajmniej ja otrzymałem takie wrażenie w duchu wychowania kulturowego.
No jest pewien dress code. Obowiązuje on i w Sejmie, i na uczelniach.
Ale obok mnie widziałem koleżanki z pracy czy studentki, które w upalne dni przychodziły ubrane jak na plażę: z gołymi ramionami, nogami. Uznałem, że coś tu jest nie tak.
Z czasem uświadomiłem sobie, że tu chodzi o pojęcie gender, którego źródłem jest przekonanie, że w związku z płcią biologiczną, musimy się bardzo radykalnie różnić w życiu kulturowym.
Przeszły mi wszelkie zahamowania i kompleksy. Postanowiłem konfrontacyjnie zadziałać w tej sprawie poprzez zaistnienie w mediach.
Jak trafił pan do mediów?
Z Kampanią Przeciw Homofobii we Wrocławiu przeprowadziłem kilka happeningów, stałem się trochę osobą publiczną. Wtedy uznałem, że jeśli demokracja w Polsce będzie się rozwijać, to nic mi się nie stanie, gdy będę osobą publiczną.
Czyli chciał pan przyzwyczaić Polaków do swojego wyglądu?
Tak, i to nawet działało.
Również na studentów?
Tak, chociaż studenci z reguły powinni być bardziej rozgarnięci i otwarci. Nie mam z nimi problemów. I dają mi dobre noty. Przypuszczam, że w ich oczach sprawiam wrażenie osoby rozsądnej.
Myślę, że porządnie prowadzę zajęcia. Moje stosunki z kierownictwem też są bardzo poprawne. Jak się czymś przysłużę, to dostaję nagrody.
Dalej pana ochraniają policjanci?
W ogóle mnie nie ochraniali. Kiedyś o to występowałem, ponieważ mieszkałem przy Grabiszyńskiej we Wrocławiu. A to był dość dziki teren, gdzie kibolstwo nadawało ton.
Ale przeprowadziłem się. Teraz mieszkam pod Wrocławiem na strzeżonym osiedlu. Teren jest monitorowany, mam też podziemny garaż, więc ochrony nie potrzebuję.
Często pana obrażają na ulicy?
Kiedyś zostałem kopnięty, innym razem opluty, wiele razy obrażany. Jednemu mężczyźnie nie spodobało, że – jego zdaniem – "obrażam męskość". Poszedł za mną na parking uniwersytecki. Kiedy byłem blisko samochodu, to zwiał.
To był 2014 rok – czas obfity w różnego rodzaju zaczepki. Widać już było, jakie nastawienie i jakie siły polityczne biorą w Polsce górę.
Czuje się pan bezpiecznie?
Teraz trochę utajniam wizerunek, bo nie chcę, żeby mnie ktoś rozpoznawał. A kiedy po prostu idę i jestem postrzegany jako kobieta, to nie ma problemów.
Co do ogólnego bezpieczeństwa, to stale się zastanawiam, żeby nie przegapić tego momentu, kiedy będzie trzeba rzucić to wszystko i emigrować. A wydawało się, że w Polsce będzie tak dobrze.
Mówi pan, że kobiety są z Marsa, a mężczyźni z Wenus, że to my jesteśmy bardziej wyemancypowane, a mężczyźni są dyskryminowani.
Zauważyłem, że role płciowe stanowią maskaradę. W naszej kulturze kobiety stanowią coś na kształt takiego ostrego selekcjonera, który według kryteriów genderowych dobiera sobie partnerów. I nie wybierają słodkich miśków, tylko takich, którzy odgrywają tę twardość kulturową.
Nie powinny więc się specjalnie dziwić, że czasami – zgodnie z tym podziałem ról – obrywają, kiedy zbyt twardego wojownika sobie przygruchają.
Tutaj brakuje świadomości, że w zasadzie obie te role kwalifikują się do obalenia, bo obie strony na tym cierpią.
Nie wrzucałabym wszystkich kobiet i mężczyzn do jednego worka. O mężczyznach też można powiedzieć, że szukają sobie słodkich laleczek, które nie zawsze myślą, ale wyglądają. Albo kur domowych, które upiorą i ugotują.
Każdy powinien być ceniony za to, jaki jest, bez konieczności odgrywania jakiejkolwiek roli wobec strony przeciwnej. Nie musi być w ogóle strony przeciwnej. To jest bardzo zawikłane i wręcz przewrotne. Dlatego najchętniej funkcjonuję poza tym wszystkim.
Dobitnie pokazywałem to właśnie przez łączenie cech biologicznie męskich z żeńskimi. Na tym obszarze ubrań i kosmetyków jest najściślejsze tabu.
Od kiedy funkcjonuje pan jako Antyfacet? Zaczęło się już w dzieciństwie?
W dzieciństwie może z ciekawości przymierzałem mamy buty. Ale później przez długi czas wierzyłem, że to nie jest dla mnie, że ja mam grzecznie spełniać męską rolę płciową.
Kiedy to się zmieniło?
Był taki czas, że pracowałem na dwóch etatach. Do jednej pracy jeździłem pociągiem do Legnicy. Ten często stawał w polu, słońce mocno świeciło. Wtedy zauważyłem, że jak w domu ściągam buty, to mam śmierdzące bagienko. A przecież gdybym chodził w ażurowych sandałkach albo cienkich pończochach, to byłoby zupełnie inaczej.
To był 2008 rok. Doskonale pamiętam, bo TVP przygotowywała o mnie reportaż. Przykuwałem wtedy uwagę mediów. I po raz pierwszy postanowiłem, że nie będę się przebierał na przerwę obiadową, tylko przyjdę ubrany w kobiece ciuchy. To się zaczęło od obserwacji i refleksji na temat zwykłego komfortu i higieny.
Ale później pojawiły się kolczyki, makijaż..
Jak już uznałem, że rzeczy, które estetyzują ciało są tak bardzo zabraniane, to wybrałem konfrontacyjną drogę.
Przy czym, makijaż też pozwala ukryć pewne niedoskonałości skórne. Tyle że jest czasochłonny, a mnie blokuje zwykłe lenistwo. Ale malowanie oczek stało się standardem.
Kto nauczył się malować ?
Miałem książkę na ten temat. Ale w sumie, to stosuję parę prostych myków.
Pewnie pan pamięta, jak kupował pierwsze szpilki…
Na początku, kiedy chciałem kupować damskie buty, to wstydliwie chodziłem do sklepu, wywlekałem je w koszyku na dział "męski" i tam przymierzałem.
A damskie nie są mniej wygodne? Ja jak zakładam szpilki to myślę sobie, jak faceci mają dobrze...
Najpierw kupowałem buty na płaskim obcasie, bo były przyjemniejsze dla stopy. Ale jak zacząłem interesować się chodzeniem w wysokich butach, to kupowałem takie z 4-5 centymetrowym obcasem. Mocowałem im z sylikonu takie maskujące okładziny, które powodowały, że one wyglądały bardziej płasko widziane z boku lub z tyłu.
Już wtedy się przyzwyczaiłem do łagodnego obcasa. Okazało się, że można się w nich dobrze czuć. Poprawiła mi się sylwetka, bo tyłek miałem wypięty do tyłu, a klatkę do przodu.
Kiedy kupowałem pierwsze damskie buty, to w kasie pytałem, czy można je zwrócić. Sugerowałem oczywiście, że nie są one dla mnie, co było głupie i poniżające, ale tak to robiłem.
Więc miałem takie pierwsze 5-6 centymetrowe czółenka i chodziłem w nich po domu. Czasami nocą lękliwie wynosiłem w nich śmieci. Uważałem tylko, żeby nikt mnie nie zauważył. Chociaż i tak ktoś mnie dojrzał i skończyło się tak, że miałem reputację pedała osiedlowego.
Ma pan partnerkę?
Kiedyś wierzyłem, że w mojej gestii jest inicjowanie związków. I to dość marnie mi wychodziło, bo albo trafiałem na zajęte dziewczyny, albo na takie, z którymi trudno było się emocjonalnie zaangażować.
Żadnych romantycznych relacji z nikim nie nawiązałem. Ale uważam, że gdyby jakaś z takim powołaniem się znalazła, to powinna się sama wyłonić i mnie poderwać. Dać wyraźne sygnały.
Rola tego, kto inicjuje wchodzenie w związki jest bardziej stresująca niż rola tego biernego, który przyjmuje zainteresowanie. A z drugiej strony, skoro jest symetria, to nie powinienem być zmuszony do inicjowania związków, czy zabiegania o czyjeś względy, zwracania na siebie uwagi.
A szczęśliwy pan jest?
Nie powiedziałbym, że w ogóle na świecie można być szczęśliwym, ale dość zadowolony jestem. Dopóki ta partia nie doszła do władzy, to było w sumie fajnie. Można było pozytywnie planować przyszłość albo jakieś inwestycje. Teraz to człowiek myśli, czy nie będzie musiał uciekać z kraju.