Mateusz Kijowski i jego zwolennicy obrazili się na demokrację w Komitecie Obrony Demokracji. Po tym jak przegrali wybory do władz organizacji, stworzyli nową formację - ODnowę i noszą się z zamiarem opuszczenia szeregów KOD. Działacze wierni Krzysztofowi Łozińskiemu, nowemu przewodniczącemu, zamierzają reanimować KOD. Ale po spodziewanym rozłamie będzie to już tylko pudrowanie trupa.
Liderzy masowego, obywatelskiego ruchu - jakim miał być KOD - tak się zapatrzyli w partyjne wewnętrzne gierki, wycinanie konkurentów, tworzenie spółdzielni, że postanowili przenieść je do swojego ruchu i twórczo rozwinąć.
Zaaferowani prowadzeniem podjazdowych wojenek przegapili moment, w którym przestali kogokolwiek obchodzić. Poza samymi sobą oczywiście. Przegapili moment, w którym wyczerpali się emocjonalnie. A przecież to emocje rządzą polityką.
Komitet Obrony Demokracji spełnił swoją historyczną rolę. Stanął w obronie demokratycznych standardów i praworządności przed PiS i potrafił wyprowadzić tłumy ludzi na ulice. Ale dzisiaj – jak się wydaje – jego formuła się wyczerpała. I działacze, nawet ci najbardziej ideowi, powinni się chyba zacząć z tym godzić. KOD przegrał na wielu polach. Wymieńmy te najważniejsze.
KOD przegrał z demokracją. Przegrał Kijowski, który nie zaakceptował wyniku demokratycznych wyborów i postanowił zabrać swoje zabawki do innej piaskownicy. Ale z demokracją przegrał też Krzysztof Łoziński. On wprawdzie został wybrany na szefa ruchu, ale niewybranie do zarządu organizacji żadnego ze zwolenników byłego lidera można odczytywać tylko w kategoriach politycznej zemsty.
KOD przegrał też z partiami politycznymi, a przede wszystkim z Platformą. Po wygranych przez PiS wyborach parlamentarnych wydawało się, że to wokół spontanicznie zawiązanego ruchu będzie się grupowała opozycja. Pierwsze masowe demonstracje organizowane przez KOD potwierdzały, że tak może być.
To na manifestacjach organizowanych przez Kijowskiego próbowali się lansować i odzyskiwać wiarygodność liderzy partii opozycyjnych. Niedawny Marsz Wolności organizowany przez PO, na którym Kijowski nawet nie przemawiał, a Łoziński był tylko kwiatkiem do kożucha, pokazał, że sytuacja się odwróciła.
KOD przegrał ze swoimi liderami. Mateusz Kijowski po aferze z alimentami i fakturami stracił twarz. Kluczył, nie potrafił przyznać się do błędu, nie potrafił przeprosić. Nie chciał wycofać się do drugiego szeregu, choć jego nazwisko już ewidentnie ciążyło całej organizacji. Na domiar zaczął pokazywać swoje nadęte ego. Łoziński jawi się z kolei jako jowialny starszy pan, ale ma charyzmę pluszowego misia. A na dodatek – o czym zaświadczają sami działacze KOD – bardzo trudny charakter.
KOD przegrał, bo nie miał na siebie pomysłu. Wypalił się zanim zdążył zapłonąć. Jego liderzy i działacze nie mogli się zdecydować, czy zaangażować się w czynną politykę, startować w wyborach, czy tylko stać na straży świętego opozycyjnego ognia, być swoistym głosem sumienia. Nie wiedział, czy chce być lewicą, prawicą, czy centrum. Reprezentować tylko wielkie miasta, klasę średnią, inteligencję czy także walczyć o prowincję?
KOD przegrał również ze swoim wizerunkiem. Przez kłopoty Kijowskiego zaczął być postrzegany jako kolejna trampolina dla różnej maści politycznych cwaniaków, którzy chcą się dorwać do władzy.
Ale KOD przegrał przede wszystkim z samym sobą. Gaśnie entuzjazm działaczy. Prawie wszyscy są ze sobą skłóceni. Nikt nikomu nie ufa. Na forach zwolenników KOD widać głównie pranie brudów i wewnętrzne pretensje. Masowo odchodzą działacze, organizacja znalazła się niemal w rozsypce.
Miało być nowe otwarcie, zanosi się na wielkie zamknięcie. Kto zgasi światło?