Zamieszanie z urlopem Małgorzaty Gersdorf przybiera na sile. Tym razem chodzi o pieniądze, które należą się jej za dni wolne od pracy. Jak podaje RMF FM, żeby urzędnicy, którzy będą rozliczali jej absencję, nie wykonali niczego niezgodnego z prawem, tymczasowe kierownictwo Sądu Najwyższego zadecydowało o tym, że Gersdorf na razie otrzyma tylko część środków.
Zamieszanie wynika z tego, że cały czas nie wiadomo, kto jest pierwszym prezesem Sądu Najwyższego. Zdaniem Gersdorf i popierających ją sędziów jest nim ona, bo tak mówi Konstytucja. Rząd i prezydent Duda mówią, że jest nim Józef Iwulski, bo tak mówi ustawa przyjęta w oparciu o zapis Konstytucji.
Biorąc stronę Gersdorf to ona sama jako szefowa zdecydowała, że idzie od poniedziałku na urlop. Ale jeśli weźmiemy stronę rządu, to Gersdorf się żaden urlop nie należy – bo już nie pracuje w SN. W takim przypadku należą się jej za to 42 tysiące złotych ekwiwalentu za 30 dni urlopu, a ponadto 174 tysiące złotych odprawy i 22 tysiące miesięcznego uposażenia dla pierwszego prezesa SN w stanie spoczynku. Jako że Gersdorf nie przystaje na taki stan rzeczy, odprawy nie przyjmuje i to jest kłopot dla księgowych SN, którzy będą rozliczali jej urlop.
Jednocześnie to oni mogą odpowiadać za wszelkie nieprawidłowości, jeśli okaże się, że Gersdorf nie miała prawa iść na urlop. Sędzia Iwulski znalazł jednak rozwiązanie. Uznał, że prof. Gersdorf po prostu nie dostanie na konto wszystkich pieniędzy.
– Jest taka możliwość, żeby wypłacić jej tylko część pieniędzy, tę niebudzącą żadnych wątpliwości. Natomiast pozostałą część można złożyć do depozytu finansowego i ewentualnie wypłacić dopiero, jak się kwestia całkowicie zamknie. Najprawdopodobniej rozstrzygnie to Trybunał Sprawiedliwości Unii Europejskiej w Luksemburgu – powiedział Iwulski w RMF FM.