Telewizja Polska to narodowy nadawca, utrzymujący się po części także z publicznych pieniędzy. Zgodnie ze swą misją, publiczna telewizja powinna cechować się pluralizmem. Ale o jakim pluraliźmie można mówić, skoro w TVP istnieje czarna lista, a na niej – nazwiska tych, których nie można zapraszać do studia.
"Dzwoni znajomy pracownik TVP i namawia, żebym coś powiedział przed kamerą. Zależy mu. Tłumaczy, że polityką się nie zajmuje, a ja świetnie pasuję do kontekstu. Wykręcam się" – zaczyna swój wpis na Facebooku Cezary Łazarewicz.
Dziennikarz, autor książki "Żeby nie było śladów", tłumaczy znajomemu z TVP, że obiecał sobie, iż jego noga w TVP zarządzanej przez Jacka Kurskiego nie postanie. Znajomy to wszystko rozumie, narzeka na niekompetentnych politruków, ale dalej namawia Łazarewicza, by jednak zmienił zdanie i przyszedł do studia.
Ten się waha, ale w pewnym momencie wpada na pomysł, żeby zamiast niego przyszło do studia znane mu małżeństwo. Niestety, okazuje się, że znajomi są na czarnej liście i ich zapraszać do Telewizji Publicznej już nie można. Tymczasem Łazarewicz na taką listę jeszcze nie trafił. – Sprawdziłem, na ciebie jest zgoda – zapewnił go znajomy z telewizji.
Pod wpisem pada pytanie Andrzeja Bobera: "Ale dlaczego oni traktują Ciebie, jak swojego?". "No bo jednak Przemyk" – odpowiada pisarz Jacek Dehnel.
Książka Cezarego Łazarewicza poświęcona śmierci Grzegorza Przemyka przed rokiem został nagrodzona m.in. Literacką Nagrodą Nike. Autor, odbierając wyróżnienie, mocno przyłożył obecnej władzy: "Mam nadzieję, że za 20 lat będzie ktoś, kto opisze dzisiejsze mechanizmy władzy i być może też nagrodę za to dostanie".